PROKSA: JADĘ Z ZAMIAREM ZMAZANIA TEGO BÓLU

Redakcja, boisko.pl

2012-07-05

Już w najbliższą sobotę Grzegorz Proksa (27-1, 20 KO) stoczy w Motorpoint Arena w Sheffield rewanżowy pojedynek z Kerry Hope'em (17-3, 1 KO), który w połowie marca odebrał mu tytuł mistrza Europy wagi średniej. Oto co na kilka godzin przed wylotem do Anglii miał do powiedzenia polski pięściarz w rozmowie z Boisko.pl.

- Wynik pierwszej walki był jedną z większych niespodzianek w świecie boksu. Ta porażka bardziej bolała fizycznie czy psychicznie?
Grzegorz Proksa: Fizycznie poczułem dopiero tydzien po walce, kiedy mnie wszystko puściło. Trzy dni chodziłem "zabity", natomiast psychicznie boli do dziś, ale jadę z zamiarem zmazania tego bólu.

- Z perspektywy czasu jakie wyciągnął Pan wnioski z tej przegranej? Podczas przygotowań raczej na pewno nie było mowy o zlekceważeniu rywala, ale często bywa to tak zakorzenione gdzieś głęboko w głowie, że gdy ten potencjalny słabeusz nagle zaczyna się odgryzać, to coś w zawodniku zaczyna pękać. Nie było tak przypadkiem z Panem?
GP: Być może tak. Mentalnie nie byłem w najlepszej kondycji, bo choć odwaliłem kawał roboty podczas przygotowań, to czułem zmęczenie jak nigdy wcześniej. Pęknięty łuk dodał sporo frustracji i się posypało. Nie byłem na to gotowy.

- Powiedzmy sobie szczerze, kontuzja nie ułatwiała Panu walki, jednak i sędziowie punktowi zapracowali trochę pod Walijczyka. Tym razem Pański obóz miał jakiś wpływ na dobór sędziów?
GP: Zgłosiłem swoje zażenowanie, niestety bezskutecznie. 

- Jeszcze przed wylotem na pierwszy pojedynek mówił Pan otwarcie, że choć Hope to słabszy pięściarz niż Sebastian Sylvester, to akurat w Pańskim przypadku będzie trudniejszy do pokonania. Stare bokserskie przysłowie mówi "Styl robi walkę". Jakie więc Hope ma cechy, które sprawiły Panu największe kłopoty, a także gdzie ma luki, które należałoby wykorzystać w rewanżu?
GP: Ja sobie sam sprawiłem kłopoty. Sam sobie. Biłem się zamiast boksować, schodząc do poziomu rywala. Brakło radości, były tylko nerwy w ringu jak i wokół niego, co tylko cementowało złość zamiast radosci we mnie.

- Tym razem z trenerem Fiodorem Łapinem w narożniku powinno być już dużo łatwiej. Uchyli Pan rąbka tajemnicy, jaki plan taktyczny został przygotowany na ten rewanż? Co będzie kluczem do zwycięstwa?
GP: Zabawa.

- Zakładając, że wygra Pan z Walijczykiem, który "na papierze" wydaje się dużo gorszym zawodnikiem niż Pan, zakładacie trzecią walkę z nim, czy też może już macie nakreślone jakieś plany co do przyszłości?
GP: Nie interesuje mnie na dziś dalsza przyszlość niż sobotnia walka. To mój trzeci pojedynek w tym roku! Drugi 12. rundowy. Chciałbym trochę odpocząć, tym bardziej, że są wakacje, a wszystkie obozy spędziłem poza domem. Wymagało to mega poświęcenia z mojej strony, ale także i mojej rodziny.

- W pierwszym spotkaniu kilka razy wstrząsnął Pan przeciwnikiem i widać było, że stać Pana na nokaut na nim. W boksie niczego nie można założyć, lecz na pewno w głowie Pan to sobie już kilka razy układał. Będzie więc atak od początku i próba przełamania Kerry'ego, czy też może trener Łapin nakreślił zupełnie coś innego?
GP: Ja widziałem po Hopie w trakcie walki, że ma problemy z moimi ciosami. Widziałem, że sprawiają mu ból. Jego zachowanie podczas walki, kiedy przyjmował ciosy mówiło mi to i dlatego skupiłem się na mocnych ciosach, które były widoczne z kilometra. Mój siedmioletni syn by je zauważył i zdążyłby ich uniknąć, ale mądry Polak po szkodzie. Teraz skupię się na szybkości, tak żebym ich sam nie widział.