BOKS ZAKAZANY

Bartosz Filip Bartoszko, Opracowanie własne

2012-06-29

Jedynym europejskich krajem zabraniającym boksu zawodowego jest Norwegia i wraz z Koreą Północną i Kubą stanowi swoistą antybokserską awangardę. Niektóre źródła wymieniają także Iran, ale nawet jeśli to prawda, niewiele to poprawia jakość grupy.

Na Starym Kontynencie cała historia rozpoczęła się w 1969 roku, kiedy to Rada Nordycka wezwała państwa stowarzyszone do zdelegalizowania boksu zawodowego i już w tym samym roku uczyniła to Szwecja. Zakaz ten obowiązywał tam aż do roku 2007, kiedy to, choć w bardzo okrojonej formie, zalegalizowano ponownie boks zawodowy, w dużej części adoptując reguły bezpieczeństwa stosowane w boksie amatorskim (walka nie mogła trwać dłużej niż 12 minut i nie więcej niż 6 rund, a lekarz ringowy mógł ją zatrzymać w każdej chwili).

W Norwegii delegalizacja odbyła się w czerwcu 1981 roku, kiedy to Odelsting, (nieistniejąca dziś izba niższa parlamentu) stosunkiem głosów 54 do 24 przegłosowała to prawo. Zatwierdzenie ustawy przez Lagting, czyli izbę wyższą, było już tylko formalnością. Wówczas oprócz przesłanek medycznych, poważnie potraktowano także argument „społeczny”, który głosił, że oglądanie boksu jest szkodliwe dla publiczności, oraz że w boksie zarabia się pieniądze raniąc się na wzajem.

Formalnie rzecz biorąc obowiązują dwa dokumenty regulujące tę sferę. Pierwszy to ustawa z 12 czerwca 1981 roku o zakazie boksu zawodowego. Są to zaledwie 3 paragrafy grożące karą do 3 miesięcy więzienia za finansowanie, organizowanie, uczestniczenie, sędziowanie czy sekundowanie zawodowym walkom bokserskim. Drugi przepis to kolejne 4 paragrafy pochodzące z 7 czerwca 2001 roku z tzw. prawa o nokaucie, które rozszerza zakaz na wszystkie pozostałe dyscypliny sportowe, w których dopuszcza się nokaut po uderzeniu lub kopnięciu w głowę. Przepisy precyzują także, że kask w tych dyscyplinach jest obowiązkowy, a więc ogranicza ich uprawianie jedynie do sportu amatorskiego.

Jedyną liczącą się siłą polityczną walczącą o zmianę tego kuriozalnego prawa jest Fremskrittspartiet (FrP), czyli narodowo-konserwatywna Partia Postępu. Już w 2007 roku złożyła ona odpowiedni wniosek, lecz czerwono-zielona koalicja rządowa zdołała go odrzucić, pomimo braku jednomyślności w jej własnych szeregach. Również Norweskie Stowarzyszenie Medyczne jest za utrzymaniem zakazu, szafując swym koronnym argumentem, że sport ten prowadzi do trwałych uszkodzeń mózgu. Lekarze wskazują na 500 śmiertelnych przypadków na przestrzeni ostatnich 60 lat i uważają, że nie można wspierać dyscypliny, której celem jest zranienie przeciwnika. Nie przekonuje ich nawet fakt, że na zawodowych ringach Europy, gdzie obowiązuje najbardziej restrykcyjny systemem licencjonowania, od wielu lat nie doszło do żadnego wypadku śmiertelnego (niektóre źródła mówią, że nawet od 1985 roku).

Ostatnia próba zniesienia zakazu miała miejsce w czerwcu tego roku, ale parlament (Storting), po raz kolejny odrzucił ten wniosek, skupiając się jednak przede wszystkim na polu medycznym, porzucając wreszcie niedorzeczne argumenty o szkodliwości oglądania pojedynków bokserskich. Politycy FrP obiecują, że zmienią prawo w 2013 roku, oczywiście pod warunkiem, że wygrają wybory, no ale kto do końca wierzy politykom...

Na tym jednak nie koniec problemów boksu w krainie fiordów i łososia. Jeśli od 1 stycznia 2013 roku Międzynarodowemu Stowarzyszeniu Boksu (AIBA) uda się przeforsować planowane zmiany, zagrożone będzie także amatorskie uprawianie tej dyscypliny. AIBA, walcząc z drastycznym spadkiem zainteresowania boksem amatorskim, chce zrezygnować bowiem m. in. z kasków. Ruch ten ma przyciągnąć zawodowców na takie wydarzenia jak olimpiada oraz tchnąć nowe życie w tracącą sympatyków dyscyplinę. Podczas gdy na całym świecie propozycje te odbierane są z aprobatą, to w Norwegii, zakazującej walczenia bez ochrony głowy, będzie to gwóźdź do trumny dla boksu w ogóle. Póki co jednak reforma AIBA zmobilizowała władze związku, by energiczniej walczyć o zniesienie niekorzystnych przepisów, a ważną rolę w tej walce odgrywa przede wszystkim Cecilia Brækhus, mistrzyni świata federacji WBA, WBC, WBO oraz WPBF w kategorii półśredniej, która nawet w sądach europejskich gotowa jest walczyć o prawo do walczenia w swojej ojczyźnie.

Swego czasu Evander Holyfield nie odwiedził Norwegii twierdząc, że nie może przyjechać do kraju gdzie zdelegalizowano zawodowy boks. Norwescy zawodowcy do dziś walczą za granicą, głównie w Danii i Szwecji, a także na statkach pływających pod obcą banderą wzdłuż wybrzeży kraju. Co prawda nie ma żadnych oficjalnych badań opinii publicznej, ale z wszystkich internetowych sond wynika, że większość Norwegów chce wreszcie zmiany prawa w tym zakresie. Wielki sukces tegorocznej gali UFC w Sztokholmie pokazał jak bardzo Skandynawowie spragnieni są sportów walki na swoim terenie, a epizody takie jak ten z Holyfieldem jedynie zawstydzają przeciętnego Norwega, nie mówiąc już o tym, jak bardzo irytujący jest dla niego fakt, że jego piękna i bogata ojczyzna ma tak samo idiotyczne przepisy jak Kuba i Korea Północna.