MARQUEZ NAJWIĘKSZYM PRZEGRANYM...

Leszek Dudek, Opinia własna

2012-06-10

Pamiętam dokładnie przeczucie, które zawładnęło mną, gdy Michael Buffer odczytywał wynik pierwszej karty punktowej, na której Pacquiao wygrał tylko dwoma punktami. Ułamek sekundy później w mojej głowie pojawiła się obawa, że Filipińczyk zostanie obrabowany ze zwycięstwa - jak Richard Abril w kwietniowej walce z Brandonem Riosem. No i stało się...

W ostatnich godzinach dość powstało tekstów sugerujących dziejowe oszustwo na ringu w Las Vegas. To wszystko prawda. Na wczorajszym skandalu zyska Arum, który zarobi krocie na rewanżowej walce. 10 milionów dolarów i drugą szansę pokazania się całemu światu dostanie w prezencie Timothy Bradley (29-0, 12 KO), który postawą we wczorajszej potyczce potwierdził, że jest i zawsze będzie jedynie drugoligowcem, a nie przyszłym królem P4P. Zyska wreszcie Manny Pacquiao (54-4-2, 38 KO), który dobrym występem i klasowym przyjęciem krzywdzącego go werdyktu, po raz kolejny skradł serca kibiców. Straci za to boks. Dla mnie nie mniej ważny jest właśnie ten drugi koniec machiny, która skrzywdziła wczoraj inną legendę szermierki na pięści - odwiecznego rywala "Pacmana", Juana Manuela Marqueza (54-6-1, 39 KO).

Blisko 39-letni Meksykanin szykował się do planowanego na późną jesień czwartego starcia z Mannym, jednak w zaistniałych okolicznościach przyjdzie mu jeszcze poczekać - co najmniej do wiosny przyszłego roku. W listopadzie "Dinamita" zapowiedział, że rok 2012 będzie jego ostatnim w zawodowym boksie i jeśli nie dostanie w tym czasie walki z "Pacmanem", odejdzie na emeryturę. Być może Marquez zdecyduje się poczekać jeszcze kilka miesięcy, lecz czas leci nieubłaganie i jego szanse na stoczenie z Filipińczykiem kolejnej zaciętej batalii spadają w szybkim tempie.

Jeżeli Manny w końcu odnajdzie dawną agresję i spełni prośby swojego trenera, który od tak dawna prosi go o brak litości dla przeciwników, rewanż z Bradleyem zakończy się - ku uciesze całego bokserskiego świata - wyrównaniem rachunków, czyli całkowitą deklasacją oraz porażką przed czasem twardego i ambitnego, ale ograniczonego Amerykanina. Dla "Pacmana", który myślami jest coraz dalej od sportu, będzie to idealny moment na ostateczne zawieszenie rękawic na kołku.

W pojedynek z Floydem Mayweatherem nie wierzy już niemal nikt. Nawet gdyby miał się on odbyć, może się to wydarzyć najwcześniej w końcówce 2013 roku, kiedy Pacquiao będzie miał blisko 35 lat, a Mayweather 36. Może to i dobrze, bo Manny i "Money" nie prezentują już szczytu swoich możliwości, więc wynik ich walki, jakikolwiek by nie był, mógłby wypaczyć ocenę historii. Skoro do teraz nie było nam dane poznać prawdziwego króla boksu zawodowego ostatnich lat, niech gorące dyskusje na ten temat trwają jeszcze dekady po zakończeniu karier dwóch genialnych rywali.