KRÓL PPV DZIĘKUJE KIBICOM

Leszek Dudek, Informacja własna

2012-05-12

Samozwańczy król PPV, Floyd Mayweather (43-0, 26 KO), pokazuje, że nie przejął się niższą niż przewidywana sprzedażą pakietów PPV z sobotniej gali Ring Kings. Na terenie Stanów Zjednoczonych sprzedano 1,5 miliona pakietów na event, co daje 94 miliony dolarów, z których lwia część przypadnie 35-letniemu Amerykaninowi.

- Dziękuję wszystkim za wydanie ciężko zarobionych pieniędzy na PPV w ubiegły weekend. 1,5 miliona to niesamowity wynik. Doceniam wasze wsparcie - oświadczył za pośrednictwem Twittera Mayweather, który spodziewał się, że liczba sprzedanych transmisji może przekroczyć 2 miliony.

1,5 miliona PPV to rzeczywiście znakomity rezultat - drugi w historii, jeżeli nie wliczymy walk w wadze ciężkiej z udziałem Tysona i Holyfielda. Rekord do dziś należy do Mayweathera, który pięć lat temu w weekend Cinco de Mayo do spółki z Oscarem De La Hoyą sprzedali blisko 2,5 miliona PPV. Oczywiście wówczas magnesem dla publiki był "Złoty Chłopiec".

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że dokładnie pięć lat później uważany za króla PPV Mayweather sprzedał 1,5 miliona PPV na gali z udziałem innej gwiazdy PPV - Miguela Cotto (37-2, 30 KO), który sam gwarantuje kilkaset tysięcy sprzedanych transmisji, wynik nie robi już tak wielkiego wrażenia. Nie można zlekceważyć też udziału szalenie popularnego wśród Meksykanów Canelo Alvareza (40-0-1, 29 KO), który zmierzył się z legendarnym Shanem Mosleyem (46-8-1, 39 KO), co ściągnęło przed telewizory wielu zamieszkałych na terenie Stanów Latynosów.

Skoro Manny Pacquiao bez tak okazałego undercardu i przy niewątpliwie gorszej promocji (lata lecą, panie Arum - królami marketingu w boksie są dziś Richard Schaefer, Al Haymon i Leonard Ellerbe) oraz braku kontrowersyjnych celebrytów u boku, potrafił ostatnio przekraczać 1,3 miliona (w starciach z Margarito, Mosleyem i Marquezem), tron króla PPV wydaje się być zagrożony, a podział zysków 50-50 przed walką dekady wydaje się być jak najbardziej słuszny. Okazuje się, że gwiazda Mayweathera nie lśni tak wysoko, jak przekonuje nas "Money"...