POLSKI BOKS OLIMPIJSKI NA DNIE

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2012-04-19

Po klęsce naszych pięściarzy w turnieju kwalifikacyjnym do tegorocznych Igrzysk Olimpijskich w Londynie, trzeba jasno i bez ogródek stwierdzić, że sytuacja polskiego boksu amatorskiego nigdy nie była tak dramatyczna. Wystarczy spojrzeć na brak polskich pięściarzy na olimpiadzie 2012 roku w perspektywie historycznej, aby uświadomić sobie, że jest to właściwie klęska bez precedensu. Porażki naszych zawodników ze Słowakami i Szwajcarami to jakby nie przymierzając polscy piłkarze przegrali mecz z Luksemburgiem lub Wyspami Owczymi. A jednocześnie na naszych oczach historia polskiego boksu zatoczyła koło. W grudniu 1923 roku powstał Polski Związek Bokserski, który już kilka miesięcy później wysłał pierwszych zawodników na olimpiadę. Niebawem jubileusz 90-lecia tamtych wydarzeń…

Polski boks zadebiutował na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 1924 roku, gdzie mieliśmy pięciu reprezentantów w czterech kategoriach wagowych i choć nie wygrali oni żadnej walki, wszystkie przegrywając przed czasem, to jednak liczył się sam fakt zainicjowania rywalizacji naszych pięściarzy w elitarnym gronie olimpijczyków. To były przecież w ogóle początki polskiego boksu amatorskiego w kraju cieszącym się niepodległością dopiero od niecałych pięciu lat. Potem było już coraz lepiej, a z olimpiady w Londynie (nomen omen…) w 1948 roku Polacy przywieźli pierwszy bokserski medal, brąz Aleksego Antkiewicza w kategorii piórkowej, natomiast już na kolejnych igrzyskach w Helsinkach zdobyliśmy pierwsze złoto, gdzie w półśredniej triumfował Zygmunt Chychła. Jego finałowe zwycięstwo nad Rosjaninem Szczerbakowem nabierało w okresie stalinowskiej nocy szczególnej wymowy. A wspomniany wyżej „Bombardier z Wybrzeża” dołożył drugi medal olimpijski do swojej kolekcji, a trzeci dla Polski, zdobywając srebro w wadze lekkiej. Galerię polskich mistrzów olimpijskich w boksie na kilku kolejnych igrzyskach wzbogacili: Kazimierz Paździor, Józef Grudzień, Jerzy Kulej (dwukrotnie), Marian Kasprzyk, Jan Szczepański i Jerzy Rybicki, obecny prezes PZB, który nomen omen był ostatnim polskim złotym medalistą olimpijskim…

Łącznie polscy pięściarze zdobyli na Igrzyskach Olimpijskich 43 medale, w tym 8 złotych, 9 srebrnych i 26 brązowych. W klasyfikacji medalowej zajmujemy (jeszcze…) wysokie siódme miejsce, a pod względem wszystkich zdobytych medali niezależnie od kruszcu z jakiego zostały wykonane wyprzedza nas tylko pięć państw. Od IO’24 w Paryżu i powstania PZB mieliśmy reprezentantów na wszystkich olimpiadach za wyjątkiem igrzysk w Los Angeles w 1932 i 1984 roku. Za pierwszym razem do „Miasta Aniołów” nie wysłaliśmy naszej kadry podobnie jak większość krajów europejskich, z powodu trapiącego świat globalnego kryzysu i związanych z nim problemów finansowych. W drugim przypadku olimpiadę w USA zbojkotowały wszystkie kraje bloku sowieckiego, a więc także Polska, w odwecie za bojkot igrzysk w Moskwie w 1980 roku. W tym roku zabraknie nas tak naprawdę po raz pierwszy, z powodu kiepskich występów naszych pięściarzy…

Symptomy narastającego kryzysu w polskim boksie amatorskim można obserwować od schyłku epoki PRL-u. Jeszcze w Seulu w 1988 roku stać nas było na cztery brązowe medale Jana Dydaka, Andrzeja Gołoty, Henryka Petricha i Janusza Zarenkiewicza. Wtedy odczuwano pewien niedosyt z takiego wyniku, dziś byłoby to szczytem marzeń. Z następnej olimpiady w Barcelonie Wojciech Bartnik przywiózł jedyny medal zdobyty przez bokserską kadrę i wtedy chyba nikt w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że ów brązowy krążek będzie ostatnim medalem olimpijskim wywalczonym przez polskiego pięściarza na następne ćwierć wieku (na razie…). Dlaczego jest tak źle i czy jest jeszcze nadzieja dla boksu amatorskiego w naszym kraju?

Przyczyny kryzysu, a właściwie upadku polskiego boksu są bardzo złożone. Trzeba pamiętać, że bokserska potęga Polski wykuwała się w twardej rywalizacji z „bratnimi” krajami socjalistycznymi, przede wszystkim ZSRR i Kubą, a na arenie krajowej dużą rolę odgrywały dorównujące niemal popularnością piłce nożnej rozgrywki ligowe. Kluby miały silne zaplecze w strukturach wojskowych i milicyjnych, a kolejne sukcesy naszych pięściarzy sprawiały, że do sal treningowych garnęli się licznie młodzi chłopcy pragnący pójść w ślady podopiecznych Papy Stamma. W nowej rzeczywistości wolnej Polski po 1989 roku wielu dawnych (i obecnych…) działaczy nie potrafiło odnaleźć się, wciąż biernie oczekując jedynie państwowego wsparcia. Podczas gdy wiele innych dyscyplin sportowych z powodzeniem komercjalizowało się, polski boks amatorski stał w miejscu, zahibernowany w epoce PRL-u i nawet dynamiczny rozwój boksu zawodowego nad Wisłą w ostatnich latach, nie wpłynął na zmianę tego stanu rzeczy. W sytuacji gdy PZB nie potrafił odnaleźć się w nowych warunkach i poza nielicznymi sponsorami funkcjonował jedynie w oparciu o coraz skromniejsze z racji braku międzynarodowych sukcesów fundusze ministerialne, upadła liga, coraz rzadziej nasi pięściarze mieli też okazję rywalizacji w turniejach zagranicznych. Teraz zbieramy tego gorzki plon, a PZB zamiast świętować hucznie w przyszłym roku wielki jubileusz, znalazł się w punkcie wyjścia.

Właśnie tak – trzeba wszystko zacząć od początku. Mamy zdolnych juniorów, których później „gubimy” brakiem startów międzynarodowych i zbyt rzadkimi walkami w kraju. Zawodnicy, których nasi pięściarze pokonywali na juniorskich turniejach, dziś są seniorskimi vicemistrzami Europy i świata, podczas gdy Polacy cofają się w rozwoju. Trzeba postawić na komercjalizację boksu amatorskiego w naszym kraju, na ścisłą współpracę trenerów kadry (nowych!!!) z trenerami klubowymi i za wszelką cenę wysyłać zawodników na turnieje zagraniczne. Wszystkich najlepszych, a nie tylko tych, którzy są ulubieńcami prezesa lub trenera kadry. Na początku być może będą zbierali cięgi, jak nasi pierwsi olimpijczycy w Paryżu w 1924 roku, którzy prawie wszystkie walki przegrali przez nokaut w pierwszej rundzie, ale zyskają cenne doświadczenie, a porażki z najlepszymi zaprocentują w przyszłości. Powiedzmy to otwarcie – obecne sukcesy na arenie krajowej, te seniorskie medale mistrzostw Polski, czy triumfy w turniejach Grand Prix są nic niewarte, wobec braku skonfrontowania swoich umiejętności przynamniej kilka razy w roku na turniejach międzynarodowych. Potęga polskiego boksu epoki powojennej powstała właśnie w ten sposób, w twardej rywalizacji z najlepszymi z całego świata. Nie skreślajmy Dawida Michelusa czy Tomasza Jabłońskiego, ci chłopcy odpowiednio prowadzeni mogą zdobyć dla nas medale olimpijskie za cztery lata w Rio de Janeiro. Ale do tego trzeba pokory i odważnego spojrzenia prawdzie w oczy – boks amatorski w Polsce budujemy niemal od podstaw, jak prawie 90 lat temu… A że sukces jest możliwy przekonują nas polskie pięściarki, które prawdopodobnie będą broniły honoru naszego kraju na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, a z kolejnych mistrzostw Europy i świata przywożą medale. Owszem, konkurencja w gronie pań wciąż nie jest zbyt silna i o sukces latwiej niż wśród mężczyzn, ale jednak bez sprawnej organizacji, skutecznych metod treningowych i dobrego zaplecza finansowego, triumfy Polek na ringach całego świata byłyby niemożliwe. Czas zatem na wyciągnięcie wniosków, odrobienie historycznej lekcji i powrót do korzeni.