ARTYŚCI RINGU: MARCO HUCK

Jakub Biluński, Opracowanie własne

2012-03-25

Kiedyś go nie szanowałem, tak często homo athletae lupus. Byłem w gronie tych, którzy Marco Hucka mają za ''farbowanego Szwaba'' i ''drewno''. Po poznaniu historii rodziny Hukiców zacząłem odczuwać wobec Bośniaka z niemieckim paszportem sympatię, choć wciąż nie mogłem się przekonać do jego boksu. Ostatecznym przełomem w moich relacjach z ''Kapitanem'' była lutowa wizyta w Stuttgarcie, gdzie miałem przyjemność oglądać walkę Marco z Aleksandrem Powietkinem. Zrozumiałem wtedy, jak bardzo zaślepił mnie brudny styl mieszkającego w Berlinie pięściarza i jak łatwo można skrzywdzić kogoś, kto zachowuje się w ringu inaczej od reszty. Impresję o Hucku rozpoczyna fragment opowiadania Ivo Andrica ''List z roku 1920''.

''Bośnia to cudna ziemia, zajmująca, niezwykła, tak od strony przyrody, jak i od strony ludzi, którzy ją zamieszkują. I jak pod ziemią znajdują się skarby rud rozmaitych, tak i Bośniak niewątpliwie kryje w sobie olbrzymie wartości moralne, rzadziej spotykane u jego współobywateli w innych krajach Jugusławii. Ale widzisz, istnieje coś, co Bośniacy, a przynajmniej ludzie tego pokroju, powinni dostrzec i nigdy tego z oczu nie tracić. Bośnia to ziemia nienawiści i strachu.

Nienawiść i strach żyją w ukryciu w podświadomości Bośniaków, nieskłonnych do ich spostrzeżenia i uznania. Tym trudniej bronić się przed nimi. I nigdy nie wiadomo, kiedy mogą wybuchnąć jako siła gwałtowna i niszcząca. Bo w Bośni i Hercegowinie jest więcej ludzi gotowych pod działaniem nieświadomej nienawiści zabić lub być zabitym z różnych powodów i pod różnymi pozorami niż w innych, większych obszarem i zaludnieniem słowiańskich i niesłowiańskich krajach.''

Pierwszego marca 1992 roku w Bośni i Hercegowinie, jednej z sześciu byłych republik Socjalistycznej Federalnej Republiki Jugosławii, przeprowadzono referendum w sprawie przyszłego statusu. Zdecydowana większość głosujących opowiedziała się za niepodległością. Decyzja Rządu Republiki o wystąpieniu z SFRJ spowodowała bojkot wyników referendum przez Serbów zamieszkujących BiH. W kwietniu 1992 roku wspólnota międzynarodowa uznała nową Republikę BiH za niepodległe państwo. Mimo to, Republika Serbii zdecydowanie potępiła deklaracje niepodległościowe BiH i wyraziła ''głęboką obawę'' o los około 600,000 Serbów zamieszkujących republikę. Nastąpił wybuch walk w kraju. W wojnie w Bośni i Hercegowinie, jak się szacuje, zginęło ponad 200,000 osób, a ponad połowa ludności Bośni została uchodźcami. Około 130,000 muzułmanów było również więzionych i przetrzymywanych w nieludzkich warunkach w obozach, zakładanych przez Serbów. Ocenia się, że w BiH istniało ponad 200 takich obozów.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Niemcy stały się głównym celem poszukiwaczy azylu z toczonych wojną krajów byłej Jugosławii. W 1993 roku wśród uciekinierów znalazła się rodzina ośmioletniego wówczas Marco, której w przekroczeniu granicy niemieckiej pomogli tzw. ''Schleuser'' - przemytnicy ludzi (określenie to ma obecnie pejoratywne zabarwienie, choć w okresie drugiej wojny światowej oznaczało zazwyczaj osoby szlachetne). Pierwsza próba znalezienia się w Niemczech zakończyła się dla Hukiców wizytą w areszcie, drugi raz przyniósł upragnione azyle i statusy uchodźców. Dwadzieścia lat później mistrz świata WBO wagi cruiser, Marco Huck zadebiutował w wadze ciężkiej.

''Kapitan'' wyszedł do ringu przy dźwiękach ''Electro Balkan'' DJ'a Wexa, w asyście chmary ochroniarzy. ''Będziesz przez nas ścigany tak długo, aż cię dopadniemy. Twoja rodzina jest w wielkim niebezpieczeństwie. Wracaj tam, skąd przyszedłeś. W przeciwnym razie nadejdzie twój koniec. Nawet pan Wegner powinien być bardziej ostrożny''. Oto treść listu, jaki przed walką otrzymał Huck. Być może mieliśmy do czynienia z PR-ową zagrywką, lecz atmosfera w stuttgarckiej Porsche-Arena była gęsta. Pochód odzianego w złoty szlafrok Niemca, ogromna boszniacka flaga i zbiorowe, tubylcze okrzyki ''HUCK!!! HUCK!!! HUCK!!! HUCK!!!'' nie ustąpiły spektaklowi, którego centrum stanowił ''Sasza''. Osławiony ''Rus'' Jemielina z pijanymi gardłami w tle tylko dolał oliwy do ognia. Zjawisko WM-Kampf im Schwergewicht w centrum imperium zła wujka Sauerlanda przekroczyło same siebie i stało się ludzkie, arcyludzkie. Do siódmej rundy wrzeszczałem coś o faulach Marco, ale w końcu dostrzegłem również powietkinowskie ukłony. Rosjanin desperacko bronił się przed atakami challengera, płacąc tym samym cenę za rozstanie z Teddym Atlasem. Chwilami Powietkin zbierał się w sobie i nacierał, nie mógł jednak przełamać tandemu Huck-Wegner. Enerdowski lis nadał kompozycji ''Kapitana'' swój szlif, nauczył go konsekwencji w realizacji wyznaczonych zadań. Ukryty za szczelną gardą, operujący w dystansie Marco skutecznie stopuje przeciwnika lewym prostym. Hukic nie potrafi tańczyć, jego praca nóg jest pragmatyczna. Kiedy ofiara opuszcza lewą rękę, eksploduje boszniacki kros, po przyjęciu którego nawet Witalij Kliczko mógłby się znaleźć w opałach. Trafienie prawym wyzwala w Hucku szaleństwo. W ruch idą wściekłe sierpy, łokcie i haki, żaden bokser na świecie nie atakuje z takim impetem i nie spogląda tak długo w otchłań.

*Powyższy tekst jest szkicem reportażu, który opublikuje wydawnictwo Ebr. Dziękuję Ośrodkowi Informacji ONZ w Warszawie.