CZY SYN BOŻY POKONA KOBRĘ?

Wojciech Czuba, Boxing News

2011-12-17

Stało się! To właśnie dzisiaj na ringu w Boardwalk Hall w Atlantic City Carl Froch (28-1, 20 KO) stanie do boju z Andre Wardem (24-0, 13 KO) w finale turnieju Super Six. Mimo iż całe zorganizowane z rozmachem przez stację Showtime przedsięwzięcie prześladował pech, w końcu wyłoniono dwóch najlepszych pięściarzy wagi super średniej. Tak oto brytyjski czempion federacji WBC rozstrzygnie z amerykańskim mistrzem WBA, który z nich założy dzisiaj królewską koronę i przejdzie do historii.

Początkowo ten wielki finał miał odbyć się w październiku, jednakże z powodu kontuzji Warda (rozcięcie łuku brwiowego podczas sparingu), całe show przeniesiono na dzisiaj. Oczywiście każdy orientujący się w bokserskim światku kibic zarzuci włodarzom stacji, że nie zaprosili do udziału świetnego Luciana Bute (30-0, 24 KO), (który wówczas był związany kontraktem z konkurencyjną stacją HBO) i dlatego też dzisiejszy zwycięzca nie może być oficjalnie uznany za najlepszego. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno Andre jak i Carl w drodze do finału rozgromili ścisłą światową czołówkę, a przyszły pojedynek z rumuńskim mistrzem IBF będzie tak zwaną wisienką na tym bokserskim torcie.

Ciężko przewidzieć wynik dzisiejszej bitwy. Pochodzący z Nottingham 34-letni Froch w ciągu ostatnich trzech lat przeistoczył się z lokalnej angielskiej gwiazdy, dzierżącej tytuły mistrza Wielkiej Brytanii i Wspólnoty Brytyjskiej, w czołowego pięściarza świata. Z pewnością kibice zapamiętają go jako ringowego twardziela, który nie unikał nikogo i mierzył się z każdym. Dzisiaj naprzeciwko niego stanie jednak młodszy o 7 lat, świeży, szybki, czasami prezentujący nietypowy styl walki zawodnik. Amerykanin nie zawsze zachwyca w ringu, ale ciągle wygrywa i to jest najważniejsze.

Porównanie ich wspólnych rywali również niewiele nam pomoże. W kwietniu 2010 roku Froch przegrał jednogłośnie na punkty po bardzo wyrównanej i zaciętej walce z Mikkelem Kesslerem (44-2, 33 KO). Jednakże pojedynek, który odbył się w ojczyźnie 'Wikinga' Dani, o mały włos nie doszedł by do skutku z powodu erupcji wulkanu. 'Kobra' w ostatnim momencie doleciała  na miejsce wynajętą awionetką, co według niej miało duży wpływ na koncentrację i formę. Jeżeli chodzi o Warda, to zwyciężył porozcinanego Duńczyka przed czasem w 2009 roku u siebie na ringu w Oakland. Na korzyść Frocha przemawia natomiast jego wygrana z Arthurem Abrahamem (32-3, 26 KO), którego obydwaj panowie wypunktowali na dystansie 12. rund. Brytyjczyk zaprezentował się jednak zdecydowanie lepiej trzymając bezradnego momentami 'Króla Artura' na dystans długim lewym i zaskakując go szybkimi kombinacjami ciosów.

Dodatkowo lista sześciu ostatnich rywali Carla, robi wrażenie. Byli to Jean Pascal (26-2-1, 16 KO), Jermain Taylor (28-4-1, 17 KO), Andre Dirrell (19-1, 13 KO), Kessler, Abraham i Glen Johnson (51-16-2, 35 KO). Jak twierdzi potomek polskich emigrantów, nie chce więcej toczyć pojedynków z anonimowymi zawodnikami o tak zwaną pietruszkę. Jego ambicją jest krzyżować rękawice z najlepszymi z możliwych.

W przypadku 27-letniego pięściarza urodzonego w San Francisco sam udział w turnieju był strzałem w dziesiątkę. Z mało znanego zawodnika zmienił się w rozpoznawalną bokserską gwiazdę. Zwycięstwem nad Kesslerem pokazał, że od początku trzeba się z nim liczyć. Następnie sprawił lanie pewnemu siebie i obiecującemu złote góry Allanowi Greenowi (31-3, 21 KO), poza turniejem gładko wypunktował Kameruńczyka Sakio Bikę (29-5-2, 20 KO) i w ostatnim swoim występie w maju tego roku pokonał Abrahama.

We wszystkich tych walkach żaden z rywali nie zagroził mu ani przez moment. Dlatego nie wiemy tak naprawdę na co go stać. Jak zachowa się, gdy Froch przypuści zdecydowany atak, przyprze go do muru i zrani którąś ze swoich potężnych prawych bomb? Ciekawe, jak poradzi sobie w spotkaniu z lubiącym iść ciągle do przodu i wywierającym presję wyspiarzem.

Dotychczas ten ostatni amerykański złoty medalista olimpijski (Ateny 2004, waga półciężka), był na deskach tylko raz. W listopadzie 2005 roku na ringu w Portland, niejaki Darnell Boone (19-18-3, 8 KO) posłał go na deski w 4. rundzie. Andre powstał i ostatecznie zwyciężył na punkty, ale to tylko pokazuje, że nie jest z żelaza i jeżeli ta sztuka udała się komuś takiemu jak Boone, to bardzo prawdopodobne, że uda się również Frochowi.

Poza ringiem Andre jest niezwykle przyjaznym i towarzyskim człowiekiem, a do tego głęboko wierzącym chrześcijaninem. Stąd także jego przydomek 'Syn Boży' ('S.O.G.'- Son Of God). Co ciekawe ostatni raz przegrał w wieku 12 lat i to po niesprawiedliwym werdykcie.

- Moim ostatnim pogromcą był pewien dzieciak Jesus Gonzales. Czy wygrał zasłużenie? Prawdę mówiąc, to nie. Jego mama była jednym z sędziów oceniających nasz pojedynek – wyjaśnia z uśmiechem aktualny czempion WBA.

Jego wieloletnim trenerem jest Virgil Hunter, którego Andre traktuje jak ojca. Od 8 lat jest także żonaty z Tiffaney, z którą ma dwóch synów i córkę. Podobnie jak Carl, którego wieloletnią partnerką jest urodziwa modelka Rachael, z którą wychowuje synka Rocco. Obydwaj panowie mają więc ustabilizowane życie prywatne, skupiają się tylko i wyłącznie na boksie i tym, by swoimi zwycięstwami zapewnić rodzinom godziwe życie.

Ward spodziewa się po Frochu podobnej postawy, jaką Brytyjczyk zaprezentował w pojedynku z pochodzącym z Armenii Abrahamem. Wydaje się jednak, że ocenianie 'Kobry' tylko na podstawie tego jednego występu byłoby dużym błędem. Carl uwielbia podejmować ryzyko i wdaje się w dzikie wymiany w sytuacjach gdy tego nikt się nie spodziewa. Tak przecież było trzy lata temu podczas jego pamiętnej wojny z Pascalem o wakujący pas WBC, czy też podczas przepełnionej akcją bitwy z Taylorem. Anglik przegrywał zdecydowanie na kartach punktowych, aż nagle w ostatniej odsłonie znokautował byłego niekwestionowanego mistrza świata wagi średniej. Jego dodatkowym atutem jest niezwykła pewność siebie, wiara w końcowy sukces i wielkie serce do walki.

- Andre jeszcze nigdy nie był w ringu z kimś tak dobrym jak ja. Zamierzam go zdominować i dać mu prawdziwą lekcję boksu. Oczywiście to on jest faworytem bukmacherów, ale chyba tylko dlatego, że jest Amerykaninem i walka jest w Ameryce, a nie dlatego, że jest taki dobry. Z pewnością ma dużo zalet, ale ma także dużo wad i moim zadaniem jest uwidocznić je wszystkie. On nie ma mocnego uderzenia, ani nie jest silny fizycznie, a naprzeciwko niego stanie dzisiaj najtrudniejszy rywal w karierze - zapowiada z błyskiem w oku ‘Kobra’, która w 2001 roku na amatorskich mistrzostwach świata w Belfaście wywalczyła brązowy medal.

Obydwaj główni bohaterowie zdają sobie świetnie sprawę, że oczy całego bokserskiego świata zwrócone są dzisiaj na nich. Czy 'Syn Boży' zdoła przez 12. rund punktować i pozostać nieuchwytnym dla swojego rywala? A może to agresywna 'Kobra' przypuściwszy wściekły szturm w końcowych odsłonach przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę?

Jak mawiał Józef Piłsudski: "Zwycięstwo samo nie jest niczym innym, jak złamaniem woli przeciwnej" Ciekawe, który z nich okaże się twardszy zarówno na zewnątrz, jak i w środku...