TRUDNO JEST BYĆ FANEM KOBRY Z NOTTINGHAM

Wojciech Czuba, Boxing News

2011-10-30

Wczorajszy sobotni wieczór Carl Froch (28-1, 20 KO) spędził w swoim domu w Nottingham, wspólnie ze swoją piękną dziewczyną Rachael Cordingley i małym synkiem Rocco. Gdyby nie pechowa kontuzja jego najbliższego rywala Andre Warda (24-0, 13 KO), być może dzisiaj rano 'Kobra' obudziłaby się jako mistrz świata federacji WBC i WBA w kategorii super średniej, a także zwycięzca turnieju Super Six.

Niestety, miesiąc temu 27-letni Amerykanin na jednym ze sparingów doznał rozcięcia łuku brwiowego i planowany na wczoraj pojedynek w New Jersey przeniesiono na 17 grudnia, do Boardwalk Hall w Atlantic City. Być może 34-letni potomek polskich emigrantów miał jednak szczęście w nieszczęściu. Kilka dni temu dopadła bowiem Carla paskudna grypa, która z pewnością osłabiła by go przed starciem z tak wymagającym rywalem jak Andre. Dlatego miejmy nadzieję, że w grudniu obydwaj będą gotowi i zgotują kibicom wspaniałe widowisko.

Niełatwe życie mają jednak kibice Frocha, którzy podążając za swoim ulubieńcem zarezerwowali bilety lotnicze i pokoje hotelowe w New Jersey. Jakież musiało być ich rozczarowanie gdy dowiedzieli się o kontuzji Warda i tym, że finał Super Six przełożono na grudzień. Nie pierwszy raz jednak liczni fani popularnej na Wyspach 'Kobry' dostali po kieszeni.

Najpierw w kwietniu 2009 roku wspierali swojego idola w Ameryce podczas jego zaciętej bitwy z Jermainem Taylorem (28-4-1, 17 KO). Potem mieli chwile wytchnienia, gdyż w październiku Carl walczył w swoim rodzinnym mieście z kolegą Warda, Andre Dirrellem (19-1, 13 KO). Następnie w kwietniu 2010 roku tuż przed starciem z 'Wikingiem' Mikkelem Kesslerem (44-2, 33 KO) natura zgotowała im srogą niespodziankę. Z powodu wybuchu wulkanu i unoszącej się w powietrzu gigantycznej chmury popiołu, większość z nich nie dotarła do duńskiego miasta Herning, gdzie odbyła się walka. O mały włos sam Froch by tam nie doleciał, ale na szczęście dzień wcześniej wynajął malutką awionetkę, którą dotarł do celu.

Kilka miesięcy później wielbiciele Anglika zakupili bilety i wynajęli hotele w Monte Carlo, aby obejrzeć na żywo pojedynek z Arthurem Abrahamem (32-3, 26 KO). Nie dane było im jednak zwiedzić tę słynącą z licznych kasyn metropolię. Froch nabawił się kontuzji pleców i walkę przełożono. Cierpliwi kibice poczekali do listopada i polecieli do mroźnej Finlandii, gdzie Brytyjczyk zdeklasował twardego, lecz ograniczonego boksersko Ormianina. Sześć miesięcy później ponownie podróżowali. Tym razem za ocean do Atlantic City, gdzie 'Kobra' pokonał niebezpiecznego ringowego weterana, 42-letniego Glena Johnsona (51-15-2, 35 KO).

Z pewnością ciągłe podróże zmęczyły już wiernych fanów i uszczupliły znacznie ich portfele. Dlatego nie dziwi fakt, że po starciu z Wardem, Wyspiarze najchętniej obejrzeliby go jak krzyżuje rękawice na przykład z londyńczykiem Darrenem Barkerem (23-1, 14 KO), gdzieś na terenie Anglii.

- Wierzę w przeznaczenie, dlatego co ma być to będzie - stwierdza filozoficznie pięściarz z Nottingham. - Ward miał naprawdę głębokie rozcięcie i potrzebował czasu, aby pozbierać się fizycznie i psychicznie. Chcę, aby gdy przegra ze mną w grudniu nie miał wtedy żadnych wymówek. Co potem? Zobaczymy, być może specjalnie dla moich kibiców poszukam wartościowego rywala w kraju - kończy kandydat do końcowego triumfu w turnieju Super Six.