TILLMAN: TYSON MIAŁ DYNAMIT W ŁAPIE

Wojciech Czuba, Boxing News

2011-10-22

W 1984 roku na olimpiadzie w Los Angeles Henry Tillman (25-6, 16 KO) wywalczył złoto w kategorii ciężkiej, pokonując w finale Kanadyjczyka Williego DeWitta (21-1-1, 14 KO). Jednakże ten 50-letni dzisiaj mężczyzna sławę zyskał głównie dzięki dwóm zwycięstwom w czasach amatorskich nad siejącym pogrom i zniszczenie młodym Mikem Tysonem (50-6, 44 KO). Aktualnie zajmuje się trenowaniem młodzieży w All-American Heavyweights Gym w Carson w Kalifornii i wierzy, że dokona cudu.

- Pracuje tutaj już rok czasu, ale trenowaniem zajmuję się od 1994 roku. Jak na razie mamy tutaj dwóch niepokonanych i utalentowanych zawodowców, a resztę stanowią amatorzy. Plan jest prosty: wychować zawodnika wagi ciężkiej, który przywiezie z powrotem pasy mistrza świata królewskiej kategorii do Ameryki - zdradza swój plan Henry. - Pod moimi skrzydłami trenuje 25 bokserów wagi ciężkiej i siedmiu z nich wygląda obiecująco. Moim celem jest to, aby kilku z nich wystartowało na Igrzyskach Olimpijskich, a następnie żeby przeszli na zawodowstwo i zdobyli mistrzostwo świata.

- Amerykański sport potrzebuje tego. Zamierzam dokonać cudu i przywrócić wagę ciężką znowu do świetności i chwały. Dawniej mieliśmy świetnych amatorów, takich jak chociażby Tyrell Biggs, Evander Holyfield, Mike Dokes, Pinklon Thomas, czy ja sam i możemy ich mieć ponownie - zapewnia Tillman.

Oczywiście w czasie rozmowy z tym doskonałym przed laty amatorem, nie mogło zabraknąć pytania o 'Stalowego Mike’a'.

- W tamtych czasach on nokautował wszystkich dookoła - wspomina 50-latek z Los Angeles. - Mike występował w wadze super ciężkiej, ale zszedł do mojej kategorii. Myślał, że łatwo mnie rozniesie, ale się rozczarował. Wypunktowałem go, cały czas się ruszałem i nie mógł mi zrobić krzywdy.

Niestety wspaniałych sukcesów amatorskich nie udało się powtórzyć Tillmanowi na ringach zawodowych. W 1987 roku przegrał bitwę ze swoim przyjacielem Evanderem Holyfieldem (44-10-2, 29 KO) o tytuł mistrza świata federacji WBA w kategorii cruiser.

- Na zawodowstwo przeszedłem jako ciężki, a następnie zrzucałem wagę do cruiser i znowu wracałem do ciężkiej. Próbowałem wywalczyć pasy w tych dwóch kategoriach. Najpierw była walka z Evanderem o pas WBA. Z początku nie chcieliśmy ze sobą walczyć bo byliśmy dobrymi kumplami, ale potem doszliśmy do wniosku, że to tylko biznes - wyjaśnia Henry. - Był wtedy lepszy i wygrał zasłużenie.

Co złoty medalista sądzi o dalszym kontynuowaniu kariery przez swojego 49-letniego pogromcę?

- Decyzja o zawieszeniu rękawic na kołku jest indywidualną sprawą każdego zawodnika. Czy Evander powinien przejść na emeryturę, bo ludzie tego chcą? - pyta retorycznie Tillman. - Oczywiście, że nie! Jeżeli ja słuchałbym tego, co mówią ludzie, to niczego bym w życiu nie osiągnął. Zacząłem boksować w wieku 22 lat i wszyscy dookoła mówili mi, że jestem za stary. Musisz sam w siebie wierzyć. Jeżeli więc on nadal czuje się na siłach i chce jeszcze coś osiągnąć, to dlaczego nie?

Kolejna gorzka porażka miała miejsce rok później, a jej sprawcą był rywal z finału olimpijskiego Willie DeWitt, który w rewanżu okazał się pięściarzem lepszym, zwyciężając jednogłośnie na punkty po 10. rundach. Dwa lata później w 1990 roku, po odniesieniu trzech zwycięstw, Henry skrzyżował rękawice z kolejnym pięściarzem z czasów amatorskich, będącym w wyśmienitej formie i szalenie groźnym Mikem Tysonem.

- On złapał mnie wówczas wspaniałym ciosem na skroń już w pierwszej rundzie i było po wszystkim - opowiada wzruszając ramionami Tillman. - Powinienem był się więcej ruszać, używać lewego prostego, ale popełniłem największy błąd. Złapałem go kilkoma niezłymi ciosami, zwłaszcza prawym na szczękę i uwierzyłem, że mogę go znokautować. Tyson miał jednak prawdziwy dynamit w łapie i cóż mogę więcej powiedzieć, takie rzeczy się w boksie zdarzają.

W 1992 roku Henry zakończył karierę z rekordem 25 zwycięstw i 6 porażek. Ukończył szkołę średnią, a następnie ukończył studia biznesowe. Niestety w 1996 roku został oskarżony o udział w strzelaninie, podczas której zabito niejakiego Kevina Andersona. Świadkowie twierdzili, że widzieli mistrza olimpijskiego w samochodzie, z którego padły strzały do ofiary wychodzącej z klubu nocnego. Sędzia mimo braku niezbitych dowodów i wielu nieścisłości w śledztwie, skazał Tillmana na 5 lat pozbawienia wolności.

- To była jedna wielka pomyłka. W tamtych czasach byłem znaną postacią i skazując mnie sąd chciał pokazać, że nikt nie uniknie sprawiedliwości. Wysłali mnie do więzienia, mimo iż byłem niewinny! - nie kryje swojej złości pięściarz. - Skazali mnie na podstawie przypuszczeń i oszczerstw. Jak to jest w ogóle możliwe?! Po prostu znajdowałem się wtedy w złym miejscu i złym czasie.

- Po wyjściu z więzienia musiałem układać sobie życie na nowo. Na szczęście powróciłem do boksu, tyle tylko, że już w roli trenera. Myślę, że nauczanie dzieciaków tego jak boksować to mój dar, którego nie kupisz za żadne pieniądze. To właśnie chcę teraz robić - kończy doświadczony przez los, ale wciąż optymistycznie nastawiony Amerykanin.

Ciekawe, czy spełnią się jego marzenia i pewnego dnia mistrzowskie pasy powrócą do jego ojczyzny? Kto wie, wiara czyni cuda.