RULES ARE RULES...

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2011-09-18

Mam sporo sentymentu dla osoby Andrzeja Kostyry. Jeszcze 15-20 lat temu co miesiąc biegałem z wypiekami na twarzy do kiosku, żeby sprawdzić czy jest nowy numer "Boksu", a później "Boksera", który tworzył Pan Lucjan Olszewski właśnie z redaktorem Kostyrą. Nie będę również oceniał jego komentarza, bo jest całkiem niezły, choć nie ukrywam, że denerwuje mnie "gadanie" podczas wejścia na ring i odczytywania rekordów. Lepiej wzorować się od najlepszych - HBO, gdzie od wyczytania zawodników do wejścia na ring, aż do momentu ostatnich słów Michaela Buffera, w studio panuje kompletna cisza. Pan Andrzej zawsze ubarwni walkę swoją anegdotą, powie coś śmiesznego, jednak dziś nad ranem już po raz kolejny wprowadził tych mniej zorientowanych widzów w błąd.

Chodzi oczywiście o walkę Floyda Mayweathera (42-0, 26 KO) i jego kontrowersyjny nokaut na Victorze Ortizie (29-3-2, 22 KO). Co do tego, że zakończenie było kontrowersyjne, nikt chyba nie ma wątpliwości, natomiast wmawianie widzom faulu oraz tego, że Joe Cortez się zagapił i popełnił jakiś błąd, całkowicie mija się z prawdą. Po pierwsze, ringowy po odebraniu punktu mistrzowi wznowił walkę, lecz co najważniejsze, w boksie od lat panuje zasada "Protect yourself all the time"!!! "Protect yourself all the time", czyli dopóki sędzia nie wyda komendy "Stop", bez względu na okoliczności należy zachować gotowość do walki i bronić się. Cortez nie wydał komendy "Stop", a nokaut był w myśl reguł jak najbardziej prawidłowy.

Czy Floyd zachował się chamsko? Oczywiście - i to zarówno w momencie nokautu, jak i podczas wywiadu z Larry Merchantem, gdzie choćby z racji różnicy wieku mógłby sobie darować, Ortiza jednak znokautował jak najbardziej prawidłowo. Od gongu rozpoczynającego rundę, aż po gong na przerwę należy zawsze pamiętać o regule "Protect yourself all the time". I tu przypomnę pewną historyjkę z Polakiem w roli głównej. Piotr Jurczyk był swego czasu liderem naszej reprezentacji w wadze super ciężkiej, a po przejściu na zawodowstwo radził sobie początkowo nieźle na ziemi polskiej i angielskiej. W maju 1999 roku z rekordem 6-1 wybrał się do Londynu, gdzie miał zmierzyć swe siły z Markiem Potterem. Zabrzmiał gong na pierwszą rundę, Jurczyk wyciągnął w stronę rywala ręce na znak przywitania, a ten "poczęstował go" bombą na punkt i było po zabawie. Zachowanie Pottera było równie chamskie co dziś Mayweathera, lecz w obu przypadkach zgodne z zasadami panującymi w boksie, a komentujący i piszący o boksie przez lata redaktor Kostyra powinien o tym doskonale wiedzieć, bo jemu - w przeciwieństwie do widzów, nie wolno kierować się emocjami, tylko należy chłodnym okiem eksperta wszystko analizować.

A tak na marginesie, bardzo podobała mi się ostatnio inicjatywa Polsatu i zaproszenie Przemysława Salety jako eksperta punktującego walkę Tomka Adamka z Witalijem Kliczko. Bo nasz pierwszy zawodowy mistrz Europy nie tylko zna się na sprawie, ale jeszcze dodatkowo potrafi to ładnie przekazać.

Ludzie często zapominają, że każdą rundę należy punktować 10:9, bez względu na to czy wygrało się wyraźnie, czy po wyrównanym starciu (nie licząc oczywiście nokdaunów oraz ostrzeżeń). Kibice często nie podliczają sobie tych małych punkcików w przerwie pomiędzy jednym starciem a drugim, często kierując się tym, co zobaczyli w ostatnich kilku minutach. I tu znów powrócę do przeszłości - marzec 1999 roku. Lennox Lewis obija Evandera Holyfielda, lecz sędziowie dają remis. W studio... znów Przemek Saleta. Mówi o tym, że Anglik wygrał minimalnie, u niego 115:113, czyli 7-5 w rundach. Ja łapię się za głowę i mówię do siebie "No nie, Saleta zwariował, albo ciosy Mavrovica mu już zaszkodziły". Oglądam kilka godzin później pojedynek z odtworzenia i punktuję runda po rundzie. Ku mojemu zdziwieniu wychodzi mi 115:113. Liczę raz jeszcze i znów 115:113. Co się stało? Po prostu Lennox wygrywał swoje starcia w sposób wyraźny, bardzo przekonywujący, natomiast Evander robił swoje i pięć rund mu "ukradł" w całej walce. Od tego czasu jeżeli nie liczę sobie walki runda po rundzie, nie wypowiadam się na temat punktacji. Mam więc nadzieję, że Polsat będzie przy większych okazjach kontynuował pomysł z Przemkiem w roli eksperta, który być może wyjaśni niektórym to, czego nie wyjaśnia Andrzej Kostyra. A szkoda, bo kiedyś wychowywałem się na jego publikacjach.

PS: Nie przepadam za Floydem, a także jego stylem bycia i nie ukrywam, że dopingowałem dziś w nocy Ortiza. Mimo wszystko muszę przyznać, iż choć zachował się brzydko, to jednak po profesorsku, bo wykorzystał "gapiostwo" broniącego pasa Victora. Niestety - "Rules are rules".