'O CZYMŚ TAKIM NAWET NIE MARZYŁEM'

Michał Białoński, Interia.pl

2011-09-01

- Nigdy nie marzyłem nawet o czymś takim, że będę mógł walczyć o mistrzostwo świata we własnym kraju i to przed tak wielką publicznością. Widocznie było mi to dane z "Góry" - mówi Tomasz Adamek (44-1, 28 KO) dziennikarzowi portalu Interia.pl. Od kilku godzin 34-letni "Góral" jest już w Polsce, gdzie 10 września zmierzy się z Witalijem Kliczką (42-2, 39 KO) i spróbuje odebrać mu tytuł mistrza świata federacji WBC w kategorii ciężkiej.

Interia.pl: Na pańskiej stronie internetowej wita internautów piosenka, którą śpiewa Funky Polak "Nie zapomnij". Ona zresztą towarzyszyć będzie panu w drodze do ringu. Tak bardzo się spodobała, czy wybrał ją pan bardziej z myślą o Polonii Amerykańskiej, która ten utwór uznaje za swego rodzaju nowy hymn, a słowa "Nie zapomnij gdzie się urodziłem, o kolorach białym i czerwonym, o symbolach Orła i Koronie" chwyta niejednego za serce?

Tomasz Adamek: Ta piosenka spodobała mi się od pierwszego przesłuchania. Na dodatek Tomka, Funky Polaka poznałem w 2005 roku, przed walką o mistrzowski pas w kategorii półciężkiej z Paulem Briggsem. Pomyślałem, że przy jej dźwiękach wejdę do ringu i tak to zostało. Zauważyłem, że przynosi mi szczęście, pomaga, więc pozostałem jej wierny i tak będzie do końca mojej kariery. Nie da się też zaprzeczyć, że każdy tu w Stanach, ceni ten utwór, bo on oddaje stan ducha Polonii Amerykańskiej. Każdy z jej członków ma w sercu ojczyznę, Polskę naszą i wszyscy tu w USA pamiętają, skąd przyjechali. Wszyscy Polacy żyją tą piosenką, tak samo jak moimi walkami.

- Już w czwartek wieczorem będzie pan w swoich rodzinnych Gilowicach. Tęskni pan za polskimi górami?
TA:
Oczywiście, miło się wraca do korzeni. Do rodziny, do mamy. Z drugiej strony ta najbliższa rodzina, żona Dorota i córki Roksana z Weroniką są ze mną w USA. Za każdym razem dziękuję Bogu za to, jak się to ułożyło. Gdy w 2008 roku zabrałem całą moją rodzinę za ocean, była to właściwie podróż donikąd, w nieznane. Początki nie były wesołe. Przez pierwszy rok pobytu w New Jersey stać mnie było tylko na wynajmowanie domu, dzieci posłałem do szkoły bez znajomości języka. Ktoś może powiedzieć, że to było nadmierne ryzyko, działanie na wariata, ale ja zaufałem Bogu i dobrze na tym wyszedłem. Dzisiaj jestem w takim miejscu, że można powiedzieć, iż odcinam kupony od mojego dotychczasowego dorobku. Jeszcze raz podkreślam, to tylko dlatego, że idę przez życie z Panem Bogiem!

- Za panem najcięższy w życiu obóz przygotowawczy. Jak pan go zniósł?
TA:
Bogu dziękować, spędzone na obozie dziesięć i pół tygodnia zakończyło się szczęśliwie. Jestem zdrowy, nie doskwiera mi żadna kontuzja. Czekam, za moment wyjeżdżam na lotnisko i lecę do Polski. Mogę powiedzieć, że jestem przygotowany w stu procentach na walkę.

- Jest pan w życiowej formie i czy czuje pan rosnące przed walką napięcie, presję?
TA:
Mam świadomość tego, że stoję przed wielkim wyzwaniem: po raz pierwszy dane mi jest stanąć do walki o pas mistrzowski w wadze ciężkiej. Jestem zdrowy, obiecałem kibicom, że dam z siebie wszystko, dam show, pokażę dobry boks i mam nadzieję, że tego dokonam 10 września, oczywiście zwyciężając, bo z taką wiarą wejdę do ringu!

- Czy świadomość tego, że w Polsce nie było jeszcze tak wielkiego wydarzenia bokserskiego - 40 tysięcy ludzi na stadionie, miliony na całym świecie przed telewizorami, nie paraliżuje pana?
TA:
Absolutnie nie, a wręcz przeciwnie! Ja się bardzo cieszę, że tak wielu ludzi kupiło bilety i specjalnie dla mnie przyjdą na stadion we Wrocławiu i będą mi kibicować, a jeszcze inni będą mnie oglądać w systemie pay-per-view. Dziękuję wszystkim i postaram się zrewanżować dobrą walką. Po tylu latach profesjonalnego uprawiania boksu zamierzam pokazać klasę i takie mam nastawienie. Ale szczerze mówiąc, nigdy nie marzyłem nawet o czymś takim, że będę mógł walczyć o mistrzostwo we własnym kraju i to przed tak wielką publicznością. Widocznie było mi to dane z "Góry".

- Pewnie każdy szczegół pobytu w Polsce jest już dopracowany. Na co pan będzie stawiał - na pewno aklimatyzacja, ale co jeszcze? Relaks czy koncentracja? Stara się pan wyłączyć myśli o walce, czy wręcz przeciwnie - w głowie już pan rozgrywa ten pojedynek z Witalijem Kliczką?
TA:
Na pewno te dziewięć dni, bo w dziesiąty już wchodzę do ringu, będzie okresem aklimatyzacji, oswajania się z polską strefą czasową. Z żywieniem na pewno zostanę w czasie amerykańskim, bo to za krótki okres, by się przestawiać.

- Czyli będzie pan jadł w środku nocy?
TA:
Może nie aż tak, ale z doświadczenia wiem, że do przestawienia się, że tak powiem "żołądkowego", potrzeba minimum dwunastu dni, a ja tylu przed walką nie będę miał. Poza tym, do ringu wejdę o godzinie piątej po południu amerykańskiego czasu (w Polsce będzie godz. 23 - przyp. red,), więc może to i lepiej, że będę się odżywiał wedle czasu amerykańskiego.

Natomiast co do planu na pobyt w Polsce, to przez pierwsze dwa dni będę spacerował, a dopiero trzeciego zrobimy trening z Rogerem Bloodworthem. Z doświadczenia wiem, że piątego dnia po powrocie zza oceanu, człowiek czuje się lepiej, wraca mu energia, jakby "łapie" ten polski czas i czuje się świeży. Woleliśmy jednak nie ryzykować, bo proces aklimatyzacji zawsze może się wydłużyć o dzień-dwa, dlatego daliśmy sobie na niego dziewięć dni, aby mieć pewność, że w dniu walki będę się czuł świetnie.

- Ciekawy pomysł z tym żywieniem według amerykańskiej strefy czasowej. Konsultował to pan z fizjologiem, czy wie z doświadczenia, że lepiej tak jeść?
TA:
Z doświadczenia. Pamiętam, że przed walką z Andrzejem Gołotą wstawałem rano po przylocie do Polski i nie czułem się głodny, organizm nie wysyłał sygnałów, że domaga się jedzenia. Budził się dopiero około południa.

- Jak najbliżsi reagowali na pańskie przygotowania? Na to, że ciągle pan jest w rozjazdach i pewnie myślami przy ważnej walce? Nie narzekali, że wszystko podporządkował pan przygotowaniom? Czy żona Dorota nie domagała się, by poświęcić jej i córkom trochę czasu?
TA:
Nie musiała, bo znajdowałem czas i dla nich. Przecież jestem nie tylko bokserem, ale też ojcem i mężem. Był czas na trening, ale nadchodził weekend, a na niedzielę wracałem do domu, by z rodziną zjeść obiad, pójść do kościoła i wracałem na obóz.

- Do Polski przyjeżdża z panem żona.
TA:
I cieszę się z tego. 15 października minie 15 lat, jak jesteśmy małżeństwem!

- Gratulujemy, bo to już kryształowe gody!
TA:
A, to nawet nie wiedziałem, że taką noszą nazwę. Dziękować Bogu, tak długo już jesteśmy jedną rodziną.

- Przyjazd na walkę, to był jej, czy pana pomysł?
TA:
Dorota nie była chętna jechać ze mną na walkę, chciała zostać w domu, ale powiedziałem: "Musisz jechać z mężem". Choćby dlatego, że przez te kilka dni będzie nam pomagać w przygotowywaniu obiadów. Ona najlepiej wie, co jemy. Najważniejsze jednak, że Dorota to moja żona i w ważnych chwilach chcę mieć ją u boku.