A NIE WIERZYŁEM...

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2011-08-28

Dwa tygodnie temu rozmawiałem sobie prywatnie z Mateuszem Masternakiem. Oczywiście tematem przewodnim była gala we Wrocławiu 10 września i jego potyczka z Carlem Davisem. Nagle Mateusz  wystrzelił "Wiesz co, rozmawiamy tak sobie ostatnio z Andrzejem (Gmitrukiem) i jesteśmy przekonani, że tydzień przed pojedynkiem Paweł nabawi się jakiejś kontuzji, ja dostanę w ostatniej chwili ofertę walki z Afolabim i wyjdzie na to, że tylko krzyczę, a tak naprawdę się boję".

Ja się tylko uśmiechałem i przekonywałem "Mastera", że to zbyt duża gala na takie numery. A jednak... Mateusz ze swoim trenerem pomylili się tylko trochę - to nie tydzień przed galą, a dwa - może żeby było bardziej wiarygodnie?

Niektórzy ludzie naprawdę mają wrocławianinowi za złe, iż tego wyzwania nie przyjął. To dziwne, bo obóz Masternaka dwa miesiące wcześniej składał oficjalnie propozycję potyczki z Ola Afolabim, która wówczas nie została przyjęta. Na tym poziomie nie przyjmuje się walki z kimś tak mocnym, jeśli nie miało się czasu na odpowiednie przygotowania i każdy kto miał do czynienia z boksem zawodowym na takim szczeblu doskonale o tym wie. Są też inne aspekty - pojedynek nie miałby statusu eliminatora, a sam Mateusz zarobiłby... tyle samo, a nawet mniej, niż w niektórych swoich walkach na Canal Plus z dużo słabszymi przeciwnikami. Pytanie więc, po co miałby grać w gierkę pana Andrzeja Wasilewskiego, który ogłaszał już różne rzeczy, różne walki, różne konwencje w Polsce, różnych rywali i tylko nikt jakoś go nie rozlicza z tych "różne". Nie zmuszam do tego nikogo, przestańcie jednak mieć pretensje do kogoś, że nie gra w takt muzyki rywalizującego z nimi promotora.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Paweł Kołodziej naprawdę jest już gotowy na rywala pokroju Afolabiego i on sam zapewne chętnie z kimś takim by się skonfrontował, podobnie jak Dawid Kostecki czy Damian Jonak. I tego im życzę, bo stać ich na niespodzianki...