GOŁOTA: CIAGNIE WILKA DO LASU

Redakcja, Przegląd Sportowy

2011-08-17

Andrzej Gołota ma już 43 lata. Ostatni raz, po rocznej przerwie, walczył w październiku 2009 roku. Przegrał w polskiej walce stulecia z Tomaszem Adamkiem przez TKO w piątej rundzie. A teraz znów mówi, że brakuje mu boksu, znów pojawia się codziennie w sali treningowej...

Andrzej Gołota: Porozmawiać? Możemy, tylko o czym?

"Magazyn PS": Zacznijmy od pana. "Gołota codziennie przyjeżdża do gymu" – tak mówi pana trener Sam Colonna. Naprawdę znowu pan trenuje?
AG: Naprawdę. A co w tym dziwnego? Przez 30 lat to robiłem. Z dnia na dzień trudno zmienić tryb życia.

- Zgoda, ale trening boksera nie jest ani łatwy, ani przyjemny. Po co pan się nadal tak męczy, zamiast zostać emerytem i korzystać z życia?
AG: Brakuje mi boksu. Zawsze kiedy nie trenuję, czegoś mi brakuje. Więc ruszam się, przerzucam ciężarki, staram się utrzymywać w formie. Takie tam...

- Trenuje pan tylko dla zdrowia czy zamierza pan wrócić do boksu?
AG: Hmm... Zobaczymy.

- A co z kontuzjowanym barkiem, na który narzeka pan od lat? Colonna powiedział, że jeżeli coś będzie nie tak z pana zdrowiem, pierwszy odradzi panu powrót do boksu.
AG: Daj spokój, bark jest zrobiony. Zdrowy jestem. Na razie mogę powiedzieć, że trochę ciągnie wilka do lasu. A nawet bardzo.

- Na zawodowym ringu debiutował pan 19 lat temu, stoczył pan 51 pojedynków. Z którego jest pan najbardziej zadowolony?
AG: Kurczę, nigdy o tym nie myślałem. Parę tych walk w karierze było. Ale żebym po którejś był zadowolony? Chwila, zastanowię się... Na przykład po tej z Coreyem Sandersem. Pamiętasz taką walkę?

- Pewnie, pokonał go pan w 1998 roku w Atlantic City, jednogłośnie na punkty. Obydwaj byliście zalani krwią, spływała nawet na papiery sędziów, siedzących obok ringu. Pana białe spodenki zrobiły się czerwone od krwi.
AG: Łatwo nie było. Sanders to olbrzym, ze dwa metry wzrostu. Wybieram tę walkę, bo dużo się w niej działo. No i wygrałem.

- W 1995 roku, też w Atlantic City, znokautował pan Samsona Po'uhę. To mniej znana walka, ale też bardzo dramatyczna. Jeden z pana trenerów, Roger Bloodworth, mówił mi o niej tak: "Po'uha to był wielki koleś, prawie 140 kg i potworny cios. Przed walką tłumaczyłem Andrew, że ten facet wygląda jak tłusty Hawajczyk, ale ma szybkie ręce. Andrew wszedł do ringu i położył go na deski dwa razy. Samson przetrwał i przywalił Gołocie tak, że obróciło go wokół własnej osi, prawie o 360 stopni. Andrew dostał też z byka, pękła mu skóra. W przerwie sędzia przyszedł do naszego narożnika i powiedział, że przez to rozcięcie przerywa walkę. Poprosiłem o jeszcze jedną rundę. Andrew przyłożył mu, Samson znowu wylądował na deskach". To był trudny pojedynek?
AG: Bardzo. W trzech pierwszych rundach wszystko było OK. W czwartej tak mnie zmasakrował, że w głowie się nie mieści. Kurczę, dostałem w twarz 40 ciosów. Czterdzieści!!! Wyobrażasz to sobie?

- I stał pan. Nie próbował pan uciekać. Próbował pan za to go ugryźć.
AG:  Bardzo dużo, bardzo mocno dostałem. Można to zobaczyć w internecie. Byłem zamroczony. Lou Duva, główny trener, mówi mi w przerwie, że teraz to muszę go znokautować. Jestem tak porozcinany, że nie ma szans, by to trwało długo, że nie dam rady wygrać na punkty. Ja na to: "yeah". Łatwo się mówi, kurczę. Ale ten Po'uha się do mnie zbliżył i dzięki temu go znokautowałem.

- Kto jest teraz najlepszym pięściarzem świata?
AG:  A wiesz, że akurat o tym ostatnio myślałem? Najciekawszą osobą w boksie jest ten gość z Filipin. Pacquiao. Miło się go ogląda.

- Wybiera pan malutkiego Manny'ego Pacquiao? A nikt z wagi ciężkiej nie robi na panu wrażenia?
AG:  Najlepszy jest Pacquiao, bije wszystkich naokoło. Najbardziej ekscytujący. Co z tego, że waży z połowę tego, co ci z ciężkiej. Jest super. Tak niewinnie wygląda, a leje wszystkich. Wygrał z Cotto. Widziałeś tę walkę? Rewelacyjna. Teraz pobił Mosleya. Nie ma lepszego boksera. Pacquiao umie wszystko.

- A kto jest najlepszym pięściarzem w historii?
AG:  No Pacquiao chyba nie. Nie wiem. Trudno o jedno nazwisko. Każdy bokser jest inny, walczą w innych czasach. W takich klasyfikacjach wszystko ma znaczenie.

- Kiedyś powiedział pan, że George Foreman to był gość.
AG:  No tak, Foreman był niesamowity. Ta jego walka z Alim w Kinszasie... On miał kontuzję, siedzieli tam chyba przez sześć tygodni. Foreman, jak był młody, w ogóle nie ćwiczył kondycji, nie biegał. Nokautował wszystkich bardzo szybko, więc nie uważał tego za potrzebne. Geniusz. Lubię go. W Foremanie podoba mi się to, że wrócił do boksu po tylu latach. W wielkim stylu, mistrzem świata został, kurczę. I zmienił osobowość. Wcześniej był taki mean guy, właściwie wcielenie zła, a potem zrobił się z niego spokojny człowiek. Pastor, wcielenie dobroci. Ciekawa historia.

- Foreman powiedział mi, ze wszedł do ringu mając 45 lat, bo był głupi. Pan uważa, że takie ryzyko ma sens?
AG:  W jego przypadku tak. Był bardzo silny. Ten skurczybyk cały czas był bardzo dobry. Lepszy, niż norma wymagała.

- Podoba się panu to, co teraz dzieje się w kategorii ciężkiej?
AG:  Za bardzo tego nie śledzę.

- Rządzą w niej Witalij i Władymir Kliczkowie.
AG:  Są we dwóch, dlatego jest o nich głośno.

- Tylko dlatego? Trochę szacunku dla mistrzów.
AG:  Przedtem to były takie dwie tyki. A teraz są dużo lepsi. Ale do historii przejdą chyba tylko dlatego, że są braćmi.

- Który z nich jest lepszy?
AG: Pewnie Witalij. Więcej osiągnął.

- Co pan powie? To Władymir zdobył mistrzostwo olimpijskie, to Władymir jest mistrzem dwóch federacji – IBF i WBO. A Witalij jednej – WBC.
AG:  Dwóch? Wiesz, WBO to taka mniejsza federacja. Różnica między WBO a WBC jest ogromna. Dobra, niech ci będzie, że to Władymir jest lepszy.

- Podobają się panu walki Kliczków? Emocjonuje się pan nimi?
AG:  Oni są niesamowicie nudni. Obydwaj. Ale wygrywają, a to najważniejsze.

- Witalij ma prawie 40 lat i nikt nie potrafi go pobić. Teraz spróbuje tego dokonać Tomasz Adamek. Po panu i Albercie Sosnowskim to trzeci Polak walczący o tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej. Jak pan widzi szanse Adamka?
AG:  Nie widzę ich. Nie wiem... Może voodoo? Kliczko jest za wielki, za silny. Chyba w tej chwili nie ma boksera, który mógłby tego Witalija pobić. Chociaż, cholera, Adamek niby wygrał ze mną, tak? To dobry musi być. No, może wystarczy tego boksu?

- To słówko o pana ulubionym sporcie – tenisie. Grywa pan jeszcze z synem?
AG:  Nie mam po co, jestem bez szans. Kurczę, on już trzy turnieje wygrał w tym roku. Ostatnio przegrał, ale rywalizuje przecież ze starszymi. Nie wiem, czy to będzie coś poważnego, ale niech chłopak gra. Ważne, że trenuje.

- Skoro pan tak lubi trenować, to może zamiast wracać do boksu, lepiej zająć się bieganiem? Można to robić w każdym wieku, a boksować już nie. U siebie w Chicago ma pan jeden z największych maratonów świata. Podjąłby pan wyzwanie?
AG:  Maraton? A kiedy to jest?

- W październiku.
AG:  Cholera, trzeba by się poruszać. Nie wiem, czy to realne. Ale... Słuchaj, mój kolega przebiegł na swoje 60. urodziny maraton. W tym roku skończył te 60 lat. A dobiegł do mety w czasie poniżej czterech godzin, wiesz? Dobry jest. A facet nigdy wcześniej nie biegał. To znaczy nie biegał na takich długich dystansach. Może tylko raz w tygodniu trenował, dopiero przed maratonem zaczął się solidniej przykładać. I dał radę, na dodatek w takim świetnym czasie. Bokserzy, przygotowując się do walki, biegają, ale bez przesady – nie na tak długich dystansach. Muszę się zastanowić, czy to zabawa dla mnie.

Rozmawiał Rafał Kazimierczak