CENDROWSKI: MOGĘ SIĘ BIĆ ZA DARMO

Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe

2011-06-06

Cendrowski świetnie poradził sobie na sparingach ze Zbikiem w Los Angeles, a teraz marzy o walce na wrocławskiej gali 10 września.
 
- Jestem obecnie jedynym czynnym bokserem zawodowym, który całe życie mieszka we Wrocławiu. I nie wyobrażam sobie, żeby wrocławskiego pięściarza miałoby zabraknąć na Maślicach, w którejś z walk przed pojedynkiem Adamka z Kliczką. Mogę wystąpić nawet za darmo! - mówi Mariusz Cendrowski (21-3-2, 8 KO).

- Jesteś świetnym i renomowanym pięściarzem, ale dlaczego to akurat Ty miałbyś zawalczyć  10 września na gali na nowym wrocławskim stadionie na Maślicach, czy na Pilczycach, jak chcą niektórzy? Są przecież w naszym mieście i inni profesjonalni bokserzy…
Mariusz Cendrowski: Mateusz Masternak pochodzi z Kielc, więc dlaczego mamy u nas promować Kielce? Piotr Wilczewski to Dzierżoniów, Łukasz Janik mieszka w Jeleniej Górze, Maciek Zegan jest chwilowo niedysponowany, to znaczy chciałem powiedzieć: sportowo nieczynny. A Wojtek Bartnik nie będzie przecież dwudziesty raz wracał z bokserskiej emerytury, a potem uroczyście trzydziesty raz znowu kończył karierę! Nie róbmy paranoi. Poza tym, to oleśniczanin. Jestem w dobrej formie i wiem, że w ringu godnie reprezentowałbym Wrocław i jego mieszkańców na wielkiej gali 10 września. Staram się o taką walkę. Mógłbym zaboksować nawet za darmo, niech tylko opłacą mego ewentualnego rywala. Rozmawiałem już o tym z Tomkiem Adamkiem. Jest za, ale nie on decyduje, tylko obóz Witalija Kliczki. Menedżer „Górala” Ziggy Rozalski obiecał, że jak tylko wróci z wędkowania, to się za mną wstawi u pana Bernda Boentego z firmy Kliczków. Wiem, że niektórzy polscy promotorzy chcą nawet zapłacić za to, żeby ich zawodnicy (plotkuje się o Masternaku, Janiku, czy… Snarskim - dop. B.Cz.), wystąpili na tej gali, bo to świetna reklama. Taaa, to bardziej polityka niż sport. Ja nie mam promotora, jestem sam i nikt za mną tak nie staje. Mam tylko nadzieję, że poprą mnie władze Wrocławia i szczerze mówiąc… na to chyba się zanosi, ale nie zapeszajmy.

- Wróciłeś właśnie z Los Angeles, gdzie jako sparingpartner przygotowywałeś Niemca Zbika do jego walki o mistrzostwo świata wagi średniej WBC z Meksykaninem Julio Chavezem Juniorem. To taka wymiana: Ty w USA, a Barack Obama u nas?
MC: Na to wygląda! Śledziłem tam w internecie wizytę prezydenta Obamy w naszym kraju. Wciąż prosimy się o zniesienie wiz do USA. Tylko po co tam jeździć? Jedynie turystycznie. Jesteśmy w UE i jeśli ktoś chce pracować, to zarobi większe pieniądze w Niemczech, w Austrii, czy w Anglii niż w Ameryce.

- Ale Ty akurat pojechałeś za ocean w celach zarobkowych…
MC: Pewnie, że za darmo nie sparowałem ze Zbikiem. Niemcy płacili tak dobre diety, że zaoszczędziłem. Nie obżerałem się i dalej ważę te swoje 78 kg. Jak przed wyjazdem do USA. Obiecywałem Wam przecież, że nie wrócę gruby niczym Butterbean. Ale tak naprawdę, wybrałem się do Ameryki, żeby być jeszcze lepszym bokserem i trenerem. I żeby zwiedzić Los Angeles.

- I warto było? Pytam tu o wrażenia turystyczne.
MC: Na własne oczy zobaczyłem to, co do tej pory oglądałem jedynie w telewizji. Ludzie w Los Angeles są ładniejsi i zgrabniejsi niż w miejscach, w których w Ameryce poprzednio byłem. Wielu artystów, np. tancerzy prezentuje swoje umiejętności na uliczkach przy plaży, żeby ktoś ważny ich zauważył i zaproponował „holyłódzką” karierę. Zajrzałem  do dzielnicy bogaczy Beverly Hills, byłem na słynnej Route 66 ciągnącej się aż do… Santa Monica przez 3939 kilometrów! z kolei w Alei Sław dotknąłem gwiazdy Bruce'a Lee, który był moim idolem z lat młodzieńczych i zainspirował mnie do uprawia sportów walki. Los Angeles jest rozległe, tam ludzie spędzają chyba jedną trzecią swego życia w autach. Chaos, mnóstwo ludzi, nikt nikogo nie zna, mijają się bez słowa na ulicy… I pełno jest tzw. cofee shopów o nazwie np. „Doktor Marihuana”, zachęcających do odurzania się. Nie skorzystałem. Zapach „marychy” jest dla mnie odpychający. Aha, na żywo na stadionie obejrzałem też pojedynek Abraham-Ward. Komentatorem telewizyjnym był słynny pięściarz Antonio Tarver, znany z dużej roli w ostatnim filmie „Rocky”. Mieszkałem blisko plaży i dużo po niej biegałem, oglądałem cudny tam zachód słońca, ale na kąpiel w oceanie nie zdecydowałem się. He, he, bałem się rekinów i głębi.

- Słowem, „marycha” Cię odpycha. Słyszałem, że zebrałeś od Niemców dużo pochwał za to, że dałeś Zbikowi znakomite sparingi.
MC
: Radziłem sobie nieźle i rzeczywiście zebrałem mnóstwo komplementów. Mówili nawet, że Zbik ma lepszych sparingpartnerów niż Chavez jest bokserem.  

- Twój trener Zygmunt Gosiewski powiedział mi kiedyś, że Zbik byłby dla Ciebie idealnym przeciwnikiem… w walce o mistrzostwo świata wagi średniej (teraz po jego porażce z Chavezem to już nieaktualne).
MC
: Opiekunowie Zbika mówili wówczas, że pojedynek ze mną to dla ich podopiecznego zbyt duże ryzyko przegranej. Powtarzam: boks to bardziej polityka niż sport.

- A co skorzystałeś na tym wyjeździe do USA jako trener?
MC
: Amerykański szkoleniowiec i właściciel gymu, gdzie ćwiczyliśmy, pokazał mi trochę amerykańskiego stylu boksowania z chodzeniem na boki. To bardziej urozmaicony i bezpieczniejszy boks od europejskiego. Na pewno część z tych lekcji wprowadzę do swojej wrocławskiej Akademii Sportów Walki „Red Corner”.

- Wiemy już, że starasz się o walkę na gali Adamek-Kliczko, a inne plany?
MC
: Chciałbym w czerwcu gdzieś w Europie stoczyć jakiś „mniejszy” pojedynek, tak na przetarcie, żeby nie zardzewieć. No i szykuje mi się duża sprawa, ale dajcie mi jeszcze kilka dni, to Wam zdradzę o co chodzi.  

Rozmawiał Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe