DIABELSKIE SZTUCZKI

Grzegorz Maryniec, uczciwyboks.blogspot.com

2011-04-04

Kiedy po kolejnej rundzie przegrywający na punkty i wyraźnie skonfundowany Włodarczyk odpoczywał w narożniku, trener Fiodor Łapin wypowiedział słowa, które nie tylko obrazują przebieg walki, ale stanowią klucz do zrozumienia "widowiska" zafundowanego polskim kibicom: "Krzysiek, uderzaj, daj szansę sędziom!".

Mimo iż popularny Diablo obiektywnie nie dał tej szansy, sędziowie i tak "zrobili swoje". Adrio Zannoni widział przytłaczającą przewagę Włodarczyka i wypunktował walkę 118-112 (!), co tylko nieznacznie różni się od nie mniej skandalicznego wyniku 116-113, który wyszedł spod ręki francuskiego arbitra Robina Dolpierre’a.

Naprawdę żal było słuchać wyjaśnień Krzysztofa Włodarczyka, który tuż po tym, jak Tomasz Babiloński szepnął mu kilka słów do ucha (prawdopodobnie wynik walki), poprosił o mikrofon i rozpoczął patriotyczną przemowę, prosząc o zrozumienie i wsparcie bez względu na wynik (który już pewnie znał), ponieważ „wszyscy jesteśmy Polakami”. Ktoś to kupił? Nie wiem także, kto mógłby uwierzyć w zapewnienia Diablo, że (anty)boks w jego wykonaniu był wynikiem przemyślanej strategii, a wina za beznadziejne widowisko powinna spaść na Palaciosa, który „ciągle uciekał”. Czy przypadkiem nie to samo słyszeliśmy z ust Włodarczyka po  dwóch pojedynkach z o wiele lepszym od Palaciosa Cunninghamem?

Jaki wynik byłby sprawiedliwy? Komentujący werdykt Janusz Pindera i Przemysław Saleta zgodnie uznali, że wynik 115-113 dla Palaciosa byłby w miarę uczciwy. Choć można się sprzeczać, czy puertorykański pięściarz faktycznie zwyciężył tylko dwoma punktami, to jedno powiedzieć da się z całą pewnością: Diablo nie zasłużył na zwycięstwo. Natomiast nie ma większego sensu rozpisywać się o poziomie sportowym pojedynku – walka była po prostu bardzo słaba. Lecz czy słaba walka powinna z „definicji” promować aktualnego czempiona, szczególnie wtedy, gdy ten przez całe starcie trafił czysto nie więcej niż kilka ciosów? Taka logika prowadzi do absurdu – przykro, że tą logiką posługują się tak uznane postacie polskiego boksu, jak Jerzy Kulej, czy etatowy komentator bokserski Polsatu Andrzej Kostyra.

O tym, że coś się święci było już wiadomo przed walką: zrezygnowano z zasady otwartego punktowania, czyli podawania wyniku po każdych czterech rundach walki (WBC od kilku lat w pojedynkach o tytuły mistrzowskie stosuje tę zasadę). Dlaczego? Czy to zwykły przypadek? A może świadome posunięcie organizatorów, by uczynić pięściarski spektakl jeszcze bardziej atrakcyjnym?   Tego oczywiście wykluczyć nie można, lecz jeśli weźmie się pod uwagę, o co naprawdę toczyła się gra, to sprawa zaczyna wyglądać, co najmniej podejrzanie.

Perspektywa wielkich pieniędzy związanych z turniejem „Super Six”, w którym dzięki zwycięstwu Włodarczyk „wywalczył” sobie miejsce, nie mogła nie mieć wpływu na – delikatnie mówiąc – organizację walki. Tylko naiwni będą utrzymywać, że stawką pojedynku był jedynie prestiżowy pas WBC.

Jeśli wziąć pod uwagę również to, że dzięki Włodarczykowi, który jest przecież koniem pociągowym grupy 12roundKP, w turnieju znaleźć się może Paweł Kołodziej (rezerwowy), oraz że będzie to doskonała okazja by wypromować grupę, co z kolei ma wpływ na podpisywane przez nią kontrakty telewizyjne i sponsorskie – to wszystko zaczyna nabierać innego, ponurego znaczenia, a porównania do „przekrętu” z walki Huck-Lebiediew wydają się aż nazbyt uzasadnione.

Grzegorz Maryniec, autor bloga www.uczciwyboks.blogspot.com.