BOKSER SPOD DWUDZIESTKI

Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe

2011-03-11

Dziś drugi odcinek rozmowy z największą - według wielu – nadzieją polskiego pięściarstwa zawodowego, wrocławianinem Mateuszem Masternakiem (21-0, 15 KO), który już dziś skrzyżuje w Olsztynie rękawice z groźnym Ali Ismaiłowem.

- Bijesz się w wadze cruiser, ale wyglądasz, jakbyś się ostatnio mocno rozrósł. Czyżby czekała Cię przeprowadzka do królewskiej kategorii ciężkiej? Nie jesteś na nią zbyt niski?
Mateusz Masternak: Spokojnie, nie muszę zbijać wagi. Rano ważę 90 kg. Statystycznie człowiek po 20. roku życia przybiera jeden kilogram na rok. Czyli za pięć lat będę ważył 95 kg. A nie zamierzam się katować zrzucaniem kilogramów, więc wtedy przejdę do kategorii ciężkiej. Najpierw zobaczę jak wówczas będzie się klarowała sytuacja w mojej wadze cruiser. Prawdą jest, że w USA karierę można zrobić tylko, albo głównie w ciężkiej. W związku z czym mistrz świata IBF w cruiser Amerykanin Steve Cunningham podpisał kontrakt w Europie.

- Jesteś bokserskim talentem, ale Twoi krytycy mówią, że „gubisz się w zeznaniach” przy linach, kiedy rywal przyciśnie Cię do nich i zasypuje w półdystansie mocnymi ciosami. Że nie potrafisz się na zimno bronić i wychodzić z takiej opresji…
MM: Jest w tym trochę prawdy. Ja z natury jestem zawodnikiem walczącym na dystans i do tej pory na tym właśnie elemencie skupiałem się najbardziej. Teraz jednak powoli wchodzę na wyższy szczebel kariery, więc muszę stawać się pięściarzem kompletnym. Przeto na sparingach staram się boksować także w półdystansie. Z bliska. W dwunastorundowych pojedynkach rywal często przecież będzie na mnie nacierał i wciągał do półdystansu. Trzeba się w tym umieć znaleźć.

- Lepiej trenować w USA czy w Polsce?
MM: W Ameryce w każdej sali masz wybór sparingpartnerów o różnych stylach walki. Niskich, wysokich… U nas ich brakuje, takiego wyboru nie ma i trzeba ich ściągać za duże pieniądze. Ale za to, gdy jestem w kraju, blisko rodziny, to czuję się lepiej psychicznie. Trenowałem już za oceanem, lecz żaden z tamtejszych trenerów, których poznałem, nie zrobił na mnie jakiegoś oszałamiającego wrażenia. To Andrzej Gmitruk wniósł najwięcej do mojego stylu boksowania. On mnie ukształtował jako profesjonalnego pięściarza. To nieprawda, że co amerykańskie to lepsze, a co polskie to gorsze. Tamtejsi szkoleniowcy w większości są bardzo przekonani o swej wartości i o tym, że amerykański boks jest najlepszy na świecie. Tymczasem nawet amatorskie pięściarstwo tego nie potwierdza. Zresztą, taki sławny fachowiec jak Emanuel Steward preferuje europejski styl, czego przykładem może być Kliczko, czy kiedyś Thomas Hearns, który bił długi lewy, lewy-prawy - lewy sierp. Taki Freddie Roach też jest bardzo otwarty i wielu jego zawodników boksuje wręcz po europejsku.

- A jak z Twoim angielskim?
MM: Średnio. Uczę się. W podstawówce i liceum miałem rosyjski. Teraz jestem na drugim semestrze na wrocławskiej AWF i  będę miał w programie studiów właśnie angielski.

- Będziesz w przyszłości trenerem?
MM: Nie wiem, może kiedyś tak? Dziś z perspektywy czynnego zawodnika wydaje mi się, że się nie nadaję, że jestem zbyt mało spostrzegawczy. Szkoleniowiec musi być dobrym psychologiem, a czy ja takim jestem?

- Musisz być okropnym zazdrośnikiem, skoro jak powiadają, nie pozwoliłeś swojej prześlicznej żonie Darii dalej boksować. Ona była amatorską mistrzynią Polski. Z taką pięściarską techniką i urodą mogłaby na amerykańskich ringach zrobić nawet większą furorę niż Ty!
MM: (śmiech) Nie ukrywam, że Daria ma większy talent do boksu niż ja, ale posiada też wyjątkowe zdolności do nauki. Studiuje na Uniwersytecie Wrocławskim na dwóch kierunkach (filologia). I w tym się spełnia, w tym się odnalazła. Ona sama zrezygnowała z boksu. Nie miałem wpływu na jej decyzję, gdyż nie byliśmy jeszcze wtedy małżeństwem. Jej rodzinie bardzo zależało, żeby dobrze zdała maturę i dostała się na prestiżowe studia. Jeśliby się teraz uparła na pięściarstwo, to niech sobie trenuje. A przynajmniej niech chodzi na jakiś fitness dla zdrowia i odreagowania.

- A z czego się utrzymujecie?
MM: Głównie z mojego boksowania. Ze stypendium i honorariów za walki. Nie narzekam. Na chleb z masłem starcza. Na szynkę dopiero pracuję (np. jeżdżę starym audi). W każdym razie, po dyskotekowych bramkach stać nie muszę.

- „Master”, ponoć masz nową ksywę?
MM: Przeprowadziliśmy się z żoną do nowego mieszkania, które kupiliśmy  na wrocławskim osiedlu i tam usłyszałem, jak na mój widok sąsiad wyjaśnił swej żonie: „To ten bokser spod dwudziestki”. I tak właśnie na osiedlu zostałem owym „Bokserem spod dwudziestki”.

- Czy wyobrażasz sobie pięściarską galę, na której najpierw walczy Twoja żona, a potem Ty?
MM: Bałbym się o nią i bardziej denerwował jej pojedynkiem niż swoim. W amatorstwie nawet sparowaliśmy ze sobą. Daria musiała wtedy wygrać, skoro potem zmusiła mnie do podpisania cyrografu małżeńskiego (śmiech). Ale nie żałuję. Wręcz przeciwnie!

Rozmawiał Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe