ZE WSPOMNIEŃ 'ZŁOTEGO CHŁOPCA'

Wojciech Czuba, Oscar De La Hoya American Son My Story

2011-01-26

Kim jest Oscar De La Hoya (39-6, 30 KO) chyba nie trzeba nikomu przypominać. Zapewne nawet osoby mające dosyć mgliste pojęcie na temat boksu zawodowego świetnie kojarzą to znane nazwisko z przystojnym sportowcem o promiennym uśmiechu, w którego pięściach drzemał ogień. Człowiek ten jako bokser osiągnął chyba wszystko, począwszy od złotego medalu na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie, a na mistrzowskich tytułach w sześciu różnych kategoriach wagowych kończąc. Aktualnie ten 38-letni czempion i utalentowany biznesmen, korzysta z uroków sportowej emerytury.

Już jakiś czas temu, bo w 2008 roku ukazała się jego biografia pod tytułem "Oscar De La Hoya - American Son - My Story". Z książki tej miliony fanów na całym świecie mogą dowiedzieć się o "Golden Boyu" wielu nieznanych dotąd historii z jego życia. Zarówno tych smutnych, jak i wesołych. Poniżej prezentujemy jedną z nich.

O przygodach z gangsterami.

Oscar De La Hoya:
Dorastałem we wschodnim Los Angeles i chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, co się tam działo. W naszej okolicy strzelaniny, wszędobylskie wozy policyjne, czy latające nad głowami helikoptery były na porządku dziennym. Wielu moich kolegów z podwórka przystępowało później do gangów i często namawiali mnie, abym im towarzyszył. Ja jednakże trzymałem się od tego wszystkiego z daleka i skupiałem tylko na boksie. Gdy moja kariera amatorska zaczęła się rozwijać i robiło się o mnie coraz głośniej, dali mi spokój, szanując mój wybór. Myślę nawet, że byli dumni, iż chłopak z ich rewirów odnosi sukcesy sportowe.

W naszej okolicy był pewien starszy mężczyzna, chodził zawsze bez koszulki z puszką piwa w ręce, miał siwe włosy, a całe jego ciało zdobiły tatuaże. Wyglądał groźnie i budził respekt. Wszyscy wiedzieli, że to właśnie on jest tutejszym ‘ojcem chrzestnym’ i wszystkimi zarządza. Pewnego dnia gdy mijałem go na ulicy zatrzymał mnie, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: ‘O nic się nie musisz martwić. Jesteś pod naszą opieką’. Nie wiedziałem wtedy o co mu za bardzo chodzi. Do czasu, aż przytrafiła mi się pewna historia.

Pewnego razu, około ósmej wieczorem szedłem sobie do mojej dziewczyny Weroniki Ramirez, która mieszkała kilka ulic dalej. Pamiętam, że miałem wtedy na sobie skórzaną kurtkę, a na szyi aparat fotograficzny. Nagle gdy byłem tylko kilka domów od celu, tuż koło mnie z piskiem opon zatrzymała się jakaś furgonetka. Ze środka wyskoczyło chyba z 8 mężczyzn w czarnych kominiarkach z pistoletami w ręku. Jeden z nich przyłożył mi spluwę do głowy i wycedził: ‘Dawaj tą kurtkę i aparat!’. Drugi dodał: ‘Masz może portfel dzieciaku?!’, ‘Tak, bierz’ odrzekłem roztrzęsiony. Następną rzeczą, którą pamiętam był smród po spalonej gumie, gdy furgonetka odjechała równie szybko, jak się pojawiła.

Dopiero wówczas mogłem wykonać jakiś ruch. Chyba nigdy przedtem, ani potem nie byłem tak przerażony. Pobiegłem do mojej dziewczyny i zadzwoniliśmy na policję. Kilka godzin później wróciłem do domu, ciągle jeszcze wstrząśnięty i zły. Drzwi otworzyła mi nasza ciotka i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć wypaliła: ‘Cześć Oscar, jakiś twój przyjaciel przyniósł twoje rzeczy i powiedział, że zapomniałeś je wziąć od niego’. ‘Co tu jest grane?’, pomyślałem sobie patrząc na leżący w pokoju aparat, kurtkę i nietknięty portfel.

Dopiero kilka dni później jeden z moich kolegów przekazał mi, że ludzie z furgonetki nie rozpoznali mnie w ciemnościach i dopiero gdy otworzyli mój portfel i skojarzyli nazwisko, zrozumieli swoją pomyłkę. No cóż, chyba korzystając z okazji powinienem podziękować temu człowiekowi o siwych włosach za opiekę (śmiech).