ROZMOWA Z ANNĄ ADAMEK

Katarzyna Kachel, Gazeta Krakowska

2011-01-24

Katarzyna Kachel z Gazety Krakowskiej odwiedziła Mamę Tomasza Adamka (43-1, 28 KO), Annę Adamek. Z ich rozmowy powstał wielce interesujący wywiad, z którego można się dużo dowiedzieć o początkach drogi twardego "Górala".

- Tu się urodził. Raz, dwa, akuszerka przyszła i tyle - ucina. Twarde kobiety z gór nigdy się nie skarżą. - Tłuścioszek był. Pięć kilo ważył, jak się urodził. - Pani patrzy, jaki na tym zdjęciu grubasek. Tak się mu tu marszczy - śmieje się Anna Adamek.

Nie skarżyła się nawet wtedy, gdy mąż zginął tragicznie, a ona została z czwórką małych dzieci. Tomek był najmłodszy, nie miał dwóch lat. - Urwis był straszny - kiwa głową. - No bo spod Strzelca.

I wiercipięta. Malutki był, kiedy na siebie gorącą kaszkę wylał. Poparzoną miał brodę, szyję i brzuszek. Przyjechało do nas pogotowie, lekarze zakleili mu czerwone rany. - Wszystko to od razu zerwał i nie dał sobie na nowo przykleić - wspomina.

Szybki był. - Jak pieron - śmieje się mama. - Cały czas uciekał z domu, bo płotu jeszcze nie mieliśmy. Raz sąsiadka zaproponowała, by przywiązać go do palika za nogę. - Bo chciałam posprzątać w spokoju, ale gdzie tam. Rozpętał sznurki i szybko uciekł - wspomina.

Historie, jak goniła go z paskiem po podwórku, gdy coś spsocił, znają nawet koledzy bokserzy Tomka. - Przyjechali kiedyś do syna, z czterech ich było. Bartnik też, zna pani? Przyszli od razu do mnie i wołają, że chcą zobaczyć kobietę, która chciała zlać małego Adamka - opowiada mama z łezką w oku.

Szczęściarz był. - Zawsze mu się udało uciec od bitki i mało kiedy dostał - uśmiecha się. - Ale bać się bał. Wychowywał się z czterema siostrami. Żadna nie była tak pyskata jak on. Kiedy więc zaczął boksować przy browarze w Żywcu, Anna Adamek odetchnęła z ulgą. - Niech się tam wytłucze, to się nie będzie w szkole tłukł - myślałam.

Do głowy by jej wtedy nie przyszło, że kiedyś zaczną do niej wydzwaniać dziennikarze, a walki Tomka będą pokazywać w telewizji. - Choć lepiej by ich tam nie pokazywali - mówi mi.

Nie ogląda nigdy. Ale czuje. - Tak mnie uciska i takiego ciśnienia dostaję nagle, że muszę szybko tabletkę pod język wziąć - mówi. 200 na 130. Tyle miała ostatnio. - Mama, tyś jest małej wiary - mówi jej Tomek. - Weź różaniec i się módl. Tak robi. Ostatnio wszystkie znane modlitwy jej się pokończyły. Tylko raz włączyła powtórkę. Cała się trzęsła. Nie zrobi tego po raz drugi.

Dobrze go wychowała. Surowo, bez rozpieszczania. - Wszystko w domu musiał robić sam, sprzątać, gotować. Żadnych ulg nie miał - mówi Anna Adamek. - Pedantek był - dodaje. - Poukładane miał wszystko ładnie.

Szkoła? - Trochę pyskował, choć dobrą głowę miał. Tyle że wysiedzieć w jednym miejscu nie mógł - wspomina pani Anna. Oceny miał dobre. Tylko z zachowania trochę niższa.

Zje wszystko. Bez wybrzydzania. Na wigilię tradycyjnie żurek, barszcz, uszka z grzybami, kapusta z grochem, karp. Nic kupowanego. Drożdżowe z serem musi być zawsze. - Mama, same dziadowskie upiekłaś? - pyta, gdy go nie widzi.

Nawet do Ameryki mu wiozła. Poleciała tam na komunię Weroniczki. - Kaczkę jadłam, świetna była - wspomina. Zwiedzała. - Ale żeby zostać? Co ja bym tam robić miała? - pyta.

Tęsknią. Ona za wnukami i synem, on za Polską i rodziną. - Nie wiem, co mu się dzieje, codziennie ostatnio dzwoni - dziwi się Anna Adamek. - Przedwczoraj Weroniczka mi mówi do słuchawki: "Babciu, tu tyle śniegu mam". "Dziecko" - mówię jej - "takiego jak w Gilowicach to nikt tam u was nie widział" - śmieje się.

Za parę dni Tomek przyjedzie do Polski. - Załatwiać swoje sprawy, bo w kwietniu chce walczyć - opowiada.

- Z kim?
- Dokładnie nie wiem, bo on mi tak wszystkiego nie mówi, ale chyba z tym, co z nim ostatnio boksował.

Kliczko - mówi. - Dobrze, że nie z Kliczkami. Najbardziej się ich boję, bo długie ręce mają. Widziała pani? Ale on za to szybszy. "Jednego zjemy na kolację, drugiego na śniadanie". Tak mi pieron kiedyś powiedział.

I tak nie będzie oglądać.

Teraz pani Anna nie chce sobie tym głowy zawracać, by się nie denerwować.

- Zamierza wrócić? - pytam na koniec.
- A kto go tam wie, on ma tysiąc pomysłów na minutę.

Rozmawiała Katarzyna Kachel, Gazeta Krakowska