JACKIEWICZ - NIEGRZECZNY CHŁOPAK

Bartłomiej Czekański, Słowo Sportowe

2010-09-02

W futbolu nokautował  rywali i sędziów, w kickboxingu obrażał  prezesów, na dyskotece dostał  nożem w serce.
 
Ciasteczkowy potwór
Gdyby ktoś  podesłał Sylwkowi Stallonemu życiorys Rafała Jackiewicza (36-8-1, 18 KO), to od ręki mógłby powstać  film „Rocky VII”. Dyskwalifikowany w piłce nożnej za uderzenie arbitra, zawieszany jako kickboxer, w sobotę pobije się o mistrzostwo świata w boksie. Ale najważniejszą walkę już wygrał. Przeżył cios nożem w serce.  
 
RAFAŁ  JACKIEWICZ: - Swoje kickboxerskie umiejętności szlifowałem w młodości na zabawach, dyskotekach, czyli na frajerach, którzy zawsze mnie zaczepiali ze względu na ówczesną moją mała posturę 62 kg przy 171 cm wzrostu. Z każdej awantury wychodziłem jako zwycięzca. W Mińsku Mazowieckim i w Kołbieli stałem się znany z tych zadym. W 2002 roku na dyskotece (to były pierwsze urodziny mego syna, odwieźliśmy go do domu i oddali pod opiekę, a sami poszliśmy się pobawić) zaczepił mnie jakiś nygus, który nie dawał sobie ze mną rady, więc wyciągnął kosę. A było tak: dostał ode mnie w zęby i upadł, potem wróciłem i jeszcze raz go uderzyłem, on się podniósł z nożem w ręku i przebił mi prawą komorę serca praz osierdzie. Uciekałem jeszcze 100 metrów wokół garaży i upadłem. Obudziłem się w szpitalu. Ledwo uszedłem z życiem. Chirurgom udało się mnie uratować. To był dla mnie dowód, że jestem silny, twardy i niezniszczalny. Po miesiącu odpoczynku zaleconego przez lekarzy zacząłem pierwsze treningi, żeby pół roku później zdobyć drugie miejsce w Pucharze Polski w regule full contact w kickboxingu! - szczerze opowiada Rafał Jackiewicz.

Ponoć  innym razem ktoś przystawił  Ci pistolet do głowy?
- Okazało się,  że to była tylko gazówka i do tego bez naboi. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Poradziłem sobie.

Skoro miałeś  tyle dyskotekowych bitew i przygód, to pewnie znasz się z tzw. chłopakami z miasta?

- Znam tych, których muszę znać. Sześć lat temu odbiłem od tego towarzystwa. Coś  Wam opowiem: miałem na koncie 3 wyroki ( 2 za pobicie i 1 za fałszowanie dokumentów), wizyty na komisariatach w Mińsku Mazowieckim, Kołbieli, Garwolinie, Otwocku. Często stawiano mi zarzuty o czyny, których mi nie udowodniono. Jedynym moim dopingiem był alkohol, a największą moją klęską ślub z byłą żoną. Szczęściem zaś, to rozwód z nią.  Następna porażka to mój ojczym ps. Ropuch - kawał...  Moje życie prywatne było dość ciężkie. Pochodzę z rozbitej rodziny, ojciec alkoholik ( nigdy nie wylewał za kołnierz), św. pamięci mama Alinka ledwo wiązała koniec z końcem, jednak dawała sobie radę i zawsze z rodzeństwem mieliśmy co jeść i w co się ubrać. Mama zmarła w 1997 i od tej pory mogłem liczyć tylko na siebie, pomagała mi babcia i sąsiedzi, ponieważ Ropuch wyrzucił mnie oraz brata z domu.  
       
Wisiał
       
A Twoje (nie)sławne dyskwalifikacje  w sporcie?
- Faktycznie. Jako piłkarz m.in. Mazovii Mińsk Mazowiecki (okręgówka) uderzyłem bramkarza drużyny przeciwnej i PZPN zawiesił mnie na pół roku. Potem przywaliłem obrońcy rywali i znów wisiałem pół roku. Jak wróciłem na boisko, to tak mnie sędzia wnerwił, że dostał lewym hakiem na wątrobę. To był mój najlepszy cios na dół, jaki w życiu zadałem. Zdyskwalifikowali mnie za to na dwa lata, ale po roku znowu grałem. Zapewniam Was, że cała trójka zasłużyła sobie na te wciry – wyjaśnia Jackiewicz.

To w futbolu, ale w kickboxingu, który także trenowałeś,  również Cię karano...
- Dwukrotnie związek mnie zawieszał. Raz na ringu we Włoszech nakrzyczałem (ostro było) na prezesa PZKB, drugim razem zdyskwalifikowano mnie, bo nie pojechałem na zgrupowanie kadry narodowej przed mistrzostwami świata, gdyż  wcześniej podczas jakiejś awantury w knajpie dostałem szklanką w łeb i miałem na nim szwy.

Późny start i oszustwa sędziów
       
Twój kickboxing to też wrocławski ślad...
- Do boksu zawodowego przeszedłem z kickboxingu dopiero w wieku 24 lat, w zasadzie dla pieniędzy. Wierzyłem w siebie, ale nie spodziewałem się, że będę toczył 10 i 12-rundowe pojedynki i to o prestiżowe tytuły. Późno było, lecz znakomity trener Fiodor Łapin z warszawskiej grupy Bullit KnockOut Promotions prężnego promotora Andrzeja Wasilewskiego uwierzył w mój talent i sprawił, że teraz jestem tam, gdzie jestem. Ale z tych ośmiu przegranych walk, tak naprawdę, przegrałem tylko trzy. W innych zostałem oszukany.  

Kibole w internecie pisali, że w Katowicach przegrałeś swój pierwszy pojedynek z Janem Zaveckiem o pas mistrza Europy, a tylko punktowi podarowali Ci zwycięstwo. Teraz w sobotę będziesz  się bił z tym samym zawodnikiem, lecz już o zawodowe mistrzostwo świata prestiżowej organizacji IBF w wadze półśredniej (66 kg, 678 kg) i to na jego terenie...
- Wygrałem wtedy nieznacznie. Może był remis. Ja byłem championem Europy, a on, żeby odebrać mi pas, musiał wygrać ze mną wyraźnie, tego zaś nie zrobił. Gdy mi wychodzi, to te anonimowe cwaniaczki z forum milczą, albo narzekają, że przeciwnik (np. Bonsu) był słaby. Są niesprawiedliwi i nie są prawdziwymi, oddanymi kibicami. Teraz rewanż z Zaveckiem w Słowenii. Już o mistrzostwo świata, które on posiada. Muszę zawalczyć lepiej niż on u nas. To dobry bokser, ale na pewno w moim zasięgu. Rodriguez był mocniejszy (o mało nie znokautował Rafała, lecz ten bohatersko przetrwał kryzys i wygrał na punkty– dop. B.Cz.). Miałem bardzo mocne i udane sparingi m.in. z Damianem Jonakiem, ale i z innymi także.  Zobaczycie, jaki będę miał pałer. Trzymajcie kciuki.

Pan przedszkolanka
Rafał w Mińsku Mazowieckim wraz ze swoją sympatyczną narzeczoną Martą Mrówką (ślub 2 października, oświadczyny odbyły się w świetle kamer na ringu po wygranej walce z Bonsu) prowadzi „Mrówkolandię”, czyli... prywatne przedszkole dla 30 dzieciaków.

- Dla tych milusińskich Rafał jest idolem, kiedy w wolnym czasie zjawia się w przedszkolu, to szkraby się z nim przepychają, próbują się z nim na zapasy itd. Sami zaś przeprowadziliśmy się do 90-metrowego nowego mieszkania – opowiada pani Marta.

Pieniądze w więzieniu

Nazywają  Cię Rafał „Ciasteczkowym Potworem”. Skąd to się  wzięło i zdaje się, że dobrze na tym zarobiłeś?
- Mama kiedyś  zapytała, co zamierzam robić w życiu, co najbardziej lubię. Odpowiedziałem, że słodycze! I potem jako uczeń technikum cukierniczego obżerałem się nimi jak dziki. To były piękne chwile, ale nie cierpiałem myć blach po ciastkach. W sumie nie tak dawno założyłem się o 55 tys. zł z kilkoma kolegami - bokserami, m.in. z „Diablo” Włodarczykiem, czy Arturem Szpilką,  że przez długi czas nie przekroczę 72 kg. Tak byłem pewny wygranej, że  sponsorzy wypłacili mi tę sumę a' konto, za którą od razu kupiłem sobie wymarzone BMW X5 (w życiu miałem już dziesiątki aut). Ten zakład to dla mnie błogosławieństwo. Gdyby nie on, to pewnie nadal wcinałbym te swoje ulubione ciastka i ważyłbym 80 kg. A wtedy zapewne już nie wróciłbym do sportu. Nie dałbym rady zrzucić tylu kilogramów. Wygrałem ów zakład. „Diablo” już się powoli wypłaca, a część moich pieniędzy siedzi ze Szpilką w więzieniu (Artura za stare grzeszki aresztowano dzień przed walką z  Bartnikiem - dop. B. Cz.). W sobotę przede mną mistrzostwo świata. Postawiłem nawet na siebie pieniądze u buków. Ja to wszystko sam z ciężkiego życia sobie wyszarpałem! - wyjawia twardziel Rafał.

Bartłomiej Czekański, „Słowo Sportowe”, Wrocław