CZAS NA REWANŻ ZA WALKĘ SPRZED LAT

Jarosław Drozd, Informacja własna

2010-08-19

Dokładnie 11 lat temu, pod koniec sierpnia 1999 r. na łamach rodzimej, sportowej prasy trwały spekulacje z kim w kolejnej walce skrzyżuje rękawice Andrzej Gołota. Z jednej strony wiele sobie obiecywano po polskiej "walce stulecia", czyli rywalizacji Gołoty z Przemysławem Saletą. Z drugiej strony prowadzony były rozmowy w sprawie organizacji walki z Mike`em Tysonem, za którą Polak miał zarobić rzekomo 2-3 milionów dolarów.

I nagle, w kontekście najbliższej sportowej przyszłości Andrzeja Gołoty, pojawiło się nazwisko Michaela Granta, 27-letniego mistrza NABF wagi ciężkiej. Siłą sprawczą, która doprowadziła wówczas do "skojarzenia" tych dwóch pięściarzy była stacja HBO, związana kontraktem z niepokonanym na zawodowych ringach w kolejnych 30-tu walkach Grantem, widząc w nim kandydata na przyszłego mistrza świata. 

Rywalizację Gołoty z amerykańskim atletą (202 cm, 114 kg) reklamowano w Stanach hasłem "Future is Now" (Przyszłość jest teraz), dając jasno do zrozumienia, że oto dwaj młodzi "ciężcy", który 20 listopada 1999 r. walczyć mieli w Taj Mahal, słynnym kasynie Donalda Trumpa w Atlantic City, już teraz prezentują poziom godny przyszłych mistrzów świata. Był to także oficjalny eliminator federacji WBC, gdyż zwycięzca otrzymać miał gwarancję walki z samym Lennoxem Lewisem, ówczesnym absolutnym królem wszechwag (WBC, WBA, IBF i IBO). Dla Andrzeja Gołoty, pamiętającemu niezwykle bolesną przegraną z Lewisem z 1997 r., była to zapewne dodatkowa motywacja do zwycięstwa, które, mimo iż wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeobraziło się pod koniec 10. starcia w klęskę polskiego pięściarza.  



- Gołota przegrał w pierwszej rundzie, a nie w dziesiątej. Nie próbował znokautować Granta, chociaż mógł to uczynić już w drugiej rundzie - powiedział po walce Teddy Atlas, nawiązując do wydarzeń z początku pojedynku, kiedy to Amerykanin (po raz pierwszy w karierze) był dwukrotnie liczony po ciosach Gołoty i tylko gong uchronił go od niechybnej porażki przed czasem.

Obraz tej niezwykle efektownej walki, mimo pewnych kłopotów kondycyjnych, widocznych w drugiej połowie rywalizacji, układał się korzystnie dla Andrzeja. Do tego stopnia, że nawet gdyby przegrał ostatnie 3 rundy w stosunku 9-10, wygrałby na punkty. Niestety w fatalnym 10. starciu, trafiony przez Granta, skrajnie zmęczony Polak na dwukrotne zapytanie sędziego: "Are You ready to fight?" zupełnie nie zareagował, dając arbitrowi argument do zakończenia pojedynku.
 


Doświadczony sędzia Randy Naumann był tamtego wieczora w Atlantic City najsłabszym uczestnikiem pięściarskiego widowiska.

-Dlaczego arbiter pyta, czy Gołota chce walczyć? Dlaczego nie zapytał o to samo Granta na początku walki, gdy był liczony? - pytał "na żywo" antenie, goszczący w studio HBO, George Foreman. Wcześniej ten sam "Big" George kilkakrotnie wytykał Neumannowi zbyt aptekarskie uwagi kierowane w stronę Polaka.

W takich okolicznościach Andrzej Gołota stracił szansę kolejnej walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Na "osłodę" pozostało mu milionowe (w dolarach) honorarium oraz niezła opinia wystawiona mu przez fachowców za pierwszą część walki z Grantem.

W nocy z soboty na niedzielę swoistego rewanżu na Grancie dokonać może (i powinien!) Tomasz Adamek, który w dniu pamiętnej batalii Gołota-Grant miał na koncie zaledwie 4 zawodowe walki. Ale w narożniku Tomka będzie jeszcze jedna osoba, która bardzo osobiście podchodzi do walki z Grantem, mianowicie, trener "Górala", Roger Bloodworth, który 20 listopada 1999 r. sekundował Gołocie w Atlantic City, i którego wówczas obarczano winą za pasywne zachowanie w trakcie wydarzeń feralnej 10-tej rundy walki Gołota-Grant.   

A więc czas na rewanż za walkę sprzed 11 lat...