CUNNINGHAM: SZACUNEK ZDOBYWAŁEM PIĘŚCIAMI

Redakcja, RTL

2010-08-03

Zapraszamy na zapoznanie się z pierwszą częścią  rozmowy z byłym rywalem Tomasza Adamka i Krzysztofa Włodarczyka, a obecnie mistrzem świata IBF w kategorii junior ciężkiej, Steve'em Cunninghamem (23-2, 12 KO). Amerykanin opowie w niej o trudnej młodości spędzonej na ulicach Filadelfii, pierwszych amatorskich walkach, początkowych latach zawodowego boksowania oraz współpracy z Donem Kingiem. Kolejna część wywiadu z "USS" już niebawem.

- Steve, proste pytanie, jak znalazłeś się na ringu? Co skłoniło Cię by zostać bokserem?
Steve Cunningham:
Wiesz, walczyć potrafi tak naprawdę każdy. Wychowałem się w Filadelfii i jako młodzian musiałem zdobyć tam szacunek, nie rzadko również pięściami. Dziś to oni do siebie strzelają. W tamtych czasach był honor i walka jeden na jednego. Na ulicach Filadelfii wychowało się wielu wojowników, jak Meldrick Taylor, Saad Muhammad czy Bernard Hopkins. Te ulice mają to we krwi!

- Jeżeli powiem Filadelfia i  boks, to każdemu skojarzy się to Rocky’m Balboą.
SC:
Chcesz wiedzieć co myślę o Rocky’m? Pewnie filmy o Rocky’m zrobiły dużo dla naszego miasta. Dla niego jeszcze dziś przyjeżdżają tam ludzie. Dzięki Rocky’emu chyba każdy na świecie zna schody do Muzeum Sztuki. Jeżeli trenuję akurat tam, to oczywiście też po nich biegam.

- Serio? A gdy biegniesz po nich to słuchasz legendarnej muzyki z Rocky'ego?
SC:
(śmiech) ... Prawda jest taka, że my w Filadelfii mamy prawdziwego mistrza świata kategorii ciężkiej, Joe Fraziera. Rocky to tylko fikcja.

- Prosto ze szkoły poszedłeś do wojska. Już wtedy wiedziałeś, że zostaniesz bokserem?
SC:
Przed wojskiem byłem chyba tylko jeden raz na sali treningowej. Walczyłem przedtem tylko na ulicy. Kiedy poszedłem do marynarki wojennej miałem 18 lat i okazję by zacząć trenować. Chciałem boksować ale tak naprawdę nie zdawałem sobie wtedy sprawy co to znaczy.

- Kiedy byłeś już w wojsku, to poznałeś co to znaczy boks, prawdziwy boks?
SC:
Po roku w wojsku stoczyłem swoją pierwszą amatorską walkę - pokonałem wtedy mistrza marynarki wojennej na dzień dobry.

- W 2000 roku przeszedłeś na zawodowstwo i w pierwszych 11 miesiącach walczyłeś aż 11 razy, jak do tego doszło?
SC:
Zaczynałem karierę u promotora, który był nowy w tym zawodzie. Mała stajenka, która nie przynosiła dochodów, chodziło tylko o walki. "Bang bang, boom boom" - nic więcej. W telewizji oglądałem walki pięściarzy, których pokonałem w amatorstwie, a ja boksowałem na salach szkolnych. Ja również chciałem być pokazywany w telewizji i tak po roku z rekordem 11-0 przedstawiono mnie Donowi Kingowi.

- Zwariowany gość, prawda?
SC:
(śmiech)...Rzeczywiście. Jest naprawdę szalony, ale to też wyśmienity biznesmen. Inteligentny na swój sposób. On robi wszystko w swoim stylu, stylu Dona Kinga. Robi tak, by jak najwięcej na tym zarobić, nawet jeżeli nie jest to korzystne dla jego pięściarza. Każdemu bokserowi mówię zawsze, aby przed podpisaniem jakiejkolwiek umowy zatrudnił adwokata, szczególnie jeżeli ma współpracować z Kingiem.

- Nie brzmi to za fajnie.
SC:
Nie powiem na niego złego słowa. Biblia nakazuje mi każdego człowieka szanować. Bóg w jakimś specjalnym celu wybrał dla mnie drogę, którą teraz podążam.

- Czyli uważasz ze wasze drogi się skrzyżowały i tak miało być?
SC:
Dokładnie. Dostawałem swoje walki, choć wiadomo, chciałbym ich więcej. Jednego na pewno nie można Kingowi zarzucić: każda jego walka ma znaczenie, nie walczysz o nic, tylko zawsze o coś wielkiego.