GRZEGORZA PROKSY DROGA NA SZCZYT

Piotr Gulbicki , Dziennik Polski

2010-07-30

Twoja profesjonalna kariera, mimo że masz na koncie komplet 21 zwycięstw, stanęła w miejscu...
To dość złożona sprawa. Zaczęło się bardzo obiecująco, nie spodziewałem się, że tak szybko, bo już po niespełna dwóch latach, wywalczę Młodzieżowe Mistrzostwo Świata. Co więcej, zdobyłem jednocześnie pasy dwóch najbardziej prestiżowych organizacji - WBC i IBF, a w kolejnej, zaledwie dziewiątej profesjonalnej walce, wygrałem z byłym mistrzem świata IBO Steve'm Conwayem. Rysowały się ciekawe perspektywy, niestety, pokrzyżowały je kontuzje ręki. Co prawda uraz udało się w końcu wyleczyć, ale moja kariera stanęła w miejscu i nie za bardzo był pomysł co dalej... Na początku ubiegłego roku razem z promotorem podjęliśmy decyzję, że będziemy celować w pas mistrza Europy.Tu jednak pojawił się nieoczekiwany problem. Ręka był już sprawna, wreszcie mogłem uderzać z pełną sił, jednak efekt był taki, że ciągle wygrywałem przed czasem i rywale czując respekt... nie chcieli ze mną walczyć. Ostatni rok pod tym względem był mocno pod górkę. Francuz Affif Belghecham w ostatniej chwili wycofał się z walki, ale ostatecznie wygrywając z Tyanem Boothem zdobyłem pas mistrza Unii Europejskiej.
 
Pas dość przeciętnej wartości...
… jednak mający znaczenie przy układaniu rankingów i będący krokiem do rywalizacji o większe cele. Była szansa powalczenia o tytuł europejski, ale mistrzowie wagi junior średniej i średniej nie podjęli rękawicy. Mimo - nie tylko moim zdaniem - oferty nie do odrzucenia.
 
Patowa sytuacja...
Mój promotor zapewnia, że niebawem dostanę swoją szansę. Alex Spitko, którego znokautowałem ostatnio w Londynie, był typowym journeymanem, takie walki pod względem sportowym niewiele mi dają, ale byliśmy i jesteśmy do nich zmuszeni. Gdybym miał czekać na pojedynek z kimś o wielkim nazwisku mogłoby to potrwać nawet kilka lat. Chyba żebym podłożył się ze dwa, trzy razy ze słabym rywalem, by wreszcie ktoś zaryzykował starcie ze mną. To jest trudne do zniesienia, ale taka jest sytuacja. Ja nie mam zamiaru siedzieć w domu i trenować bez celu. Każdy chce żebym walczył z kimś konkretnym, ja też tego pragnę, ale medal ma dwie strony.
 
Dlaczego trenujesz sam?
Dobre pytanie. Przechodząc na zawodowstwo oczekiwałem profesjonalnej opieki trenerskiej na którą, póki co, nie mogę liczyć. I to mnie najbardziej martwi. W Polsce jest tylko kilku szkoleniowców, którzy mają pojęcie o boksie zawodowym, a ściągnięcie trenera z zagranicy również jest trudne, bo każdy ma swoje obowiązki i pracę u siebie.
Podobno masz trudny charakter...
Przypisano mi taką łatkę, ale przyznam, że nie mam pojęcia skąd się biorą takie stwierdzenia. To prawda, że mam swoje zdanie, ale przecież boks jest pracą, szkolenie to element współpracy na linii trener - pięściarz. Muszą być zgrzyty, bo to zderzenie różnych charakterów, jednak wszystko ma służyć jednemu – najwyższej formie zawodnika.Na treningu liczy się praca, praca i jeszcze raz praca. Tyle że jak trenuje się ze szkoleniowcem do którego nie jest się przekonanym, lub nie ma się do niego zaufania, to lepiej robić to samemu. Miałem przyjemność pracować z trenerami naprawdę dużej klasy. Niektórzy okazali się w pełni profesjonalni, a inni, niestety, jedno mówili na sali, a co innego docierało do mnie z zewnątrz. Dlatego z nimi już nie będę trenować. Trener Robert Kopytek, którego bardzo cenię, niestety nie ma na tyle doświadczenia w pracy z zawodowcami, a na dodatek boryka się problemami zdrowotnymi, które na dzisiaj uniemożliwiają nasze współdziałanie. Z kolei jeśli chodzi o Laszlo Veresa jest problem z dojazdem. Ja nie jestem w stanie wyjechać na Węgry na okres przygotowawczy, a Laszlo nie może być ciągle u mnie bo również ma swoje sprawy. Dojeżdżanie, tak jak to miało miejsce w maju na trzy czy cztery dni, mija się z celem.
 
Sparingpartnerzy...
Z nimi jest różnie. Teraz miałem naprawdę solidnego chłopaka, znającego bokserskie rzemiosło i stawiane mu zadania. Co ważne, przyleciał do mnie do Węgierskiej Górki, bo przeważnie to ja wylatuję - głównie na Wyspy, gdzie nie ma problemów ze znalezieniem dobrych sparingpartnerów.
 
Zajmujesz się nie tylko boksem...
Niestety, nie mam takiego komfortu żeby całkowicie poświęcić się karierze pięściarskiej. Prowadzę swój gym bokserski w Węgierskiej Górce, a razem z moim wspólnikiem rozwijam sklep internetowy. Jestem też członkiem rady nadzorczej w Banku Spółdzielczym w Węgierskiej Górce.
 
Komentujesz też wydarzenia sportowe w telewizji.
Już nie, ten etap mam za sobą...
 
Na ile oceniasz swoje obecne możliwości?
Będę mógł to ocenić po profesjonalnych przygotowaniach. Wiem, że stać mnie na dużo, nawet bardzo dużo. Wierzę w swoje siły i sądzę, że pod względem sportowym każdy rywal w Europie jest w moim zasięgu. Niestety, organizacyjnie wygląda to tak, że sam ustalam plan treningowy, sam trenuję i sam wszystkiego pilnuję. Który czołowy zawodnik w Europie tak robi?
 
Gdyby pojawiła się odpowiednia oferta, na przykład z zagranicy, pakujesz manatki i przeprowadzasz się?
Nie chcę wybiegać za bardzo w przyszłość bo nie wiadomo jak będzie. Powiem tak - Bóg dał mi talent do boksu i grzechem byłoby go zaprzepaścić. Dla tego sportu poświęciłem znaczną część życia i to jest chyba najtrafniejsza odpowiedź na to pytanie.
 
Trenujesz już jedenaście lat.
Na salę trafiłem dokładnie 15 lutego 1999 roku. Od dawna bardzo chcieliśmy z bratem boksować, ale rodzice ze względu na szkołę nie chcieli się zgodzić. Upór brata był jednak na tyle skuteczny, że udało się w końcu uzyskać pozwolenie taty i zaczęliśmy treningi pod okiem trenera Roberta Kopytka.
Kilka dni przed treningiem byliśmy na meczu Victorii Jaworzno i podziwialiśmy wspaniałe walki - Piotrka Jałowca, którego agresywny styl walki najbardziej mi się podobał; Rafała Chrapka - bardzo techniczny boks, głównie zza podwójnej gardy; Aleksandra Zubrychina - niesamowicie szybkiego mańkuta z Ukrainy; Janusza Rotera. Wtedy zakochałem się w tym sporcie i marzyłem tylko o tym żeby zostać pięściarzem. Po dwóch latach treningów przyszły pierwsze sukcesy i całkowicie poświęciłem się boksowi. Na wagary jeździłem na ranny trening do seniorów, a wieczorem na swój. I tak w kółko…
Z kolei w telewizji z zapartym tchem śledziłem pojedynki Nicky Pipera, Chrisa Eubanka czy Nigela Benna organizowane przez Barry'ego Hearna, który, nomen omen, teraz jest moim menedżerem. Piękne czasy, miło się do tego wraca.
 
Boks zawodowy w Polsce rozwija się coraz bardziej...
Tomek Adamek, Krzysiek Włodarczyk, Rafał Jackiewicz, Albert Sosnowski… Jest grupa zawodników, którzy zdobywają tytuły i rozkręcają koniunkturę. To cieszy i dobrze wróży na przyszłość. Rośniemy w siłę, a młodych gniewnych dzięki sukcesom chłopaków nie brakuje i coraz więcej dzieciaków pojawia się na treningach. Gdyby tylko telewizje były nastawione bardziej proboksersko...
 
Boksu, szczególnie w stacjach prywatnych, trochę jest...
Ale jak to się ma na przykład do Wielkiej Brytanii? Warto popatrzyć ile bokserskich gal odbywa się na Wyspach i jak telewizje włączają się w te projekty. Są kibice, są gwiazdy, jest wielkie show. Podobnie w Niemczech. Nawet na imprezach mniejszej rangi trybuny z reguły są wypełnione.
 
Często bywasz w Anglii?
Często. Tu stoczyłem większość walk, tu wielokrotnie przygotowywałem się do kolejnych pojedynków. Bardzo lubię Anglię, ogólnie Wielką Brytanię. Mam tu sporo znajomych, to całkiem fajny zakątek świata. Gdyby tylko słońce częściej świeciło...
 
Do ringu wchodzisz z różańcem na szyi. To pomaga w walce? Tomek Adamek też nie ukrywa swojej wiary, podobnie jak wielu innych mistrzów.
W moim przypadku zapoczątkował to trener i przyjaciel Ian „Jumbo” Johnson. Dostałem od niego różaniec przed walką z Tyanem Boothem. Ian poprosił żebym w nim wszedł do ringu, bo wówczas będzie się lepiej czuł. W ostatnim pojedynku było podobnie.
Wydaje mi się, że zarówno rodzina jak i religia to kwestie osobiste, których z zasady nie poruszam w wywiadach. W walce pomagają umiejętności i praca jaką wykonało się w okresie przygotowawczym. A czy wiara również? Kiedyś się przekonamy.