WYCIECZKA PRZEZ HISTORIĘ WAGI CIĘŻKIEJ Z EMANUELEM STEWARDEM, CZ. 3

Przemysław Osiak, box-club.ru

2010-07-15

Zapraszamy na trzecią część opowieści legendarnego Emanuela Stewarda o największych nazwiskach w historii kategorii ciężkiej. Tym razem szkoleniowiec zaprezentuje nam swój punkt widzenia odnośnie takich sław królewskiej kategorii wagowej, jak Sonny Liston, Floyd Patterson, Archie Moore, Jack Dempsey, Witalij Kliczko, Władimir Kliczko, przyjdzie również czas na podsumowanie kariery Andrzeja Gołoty. Na koniec Steward wypowie się o kryzysie panującym od kilku lat w wadze ciężkiej i spróbuje znaleźć podobne przypadki w historii boksu.

WYCIECZKA PRZEZ HISTORIĘ WAGI CIĘŻKIEJ Z EMANUELEM STEWARDEM, CZ.1
WYCIECZKA PRZEZ HISTORIĘ WAGI CIĘŻKIEJ Z EMANUELEM STEWARDEM, CZ.2

- Jeśli Sonny Liston mógłby wcześniej spotkać się w ringu z Floydem Pattersonem i jeśli na jego drodze nie stanąłby Ali, to na ile wielkim pięściarzem byłby w opinii dzisiejszych ekspertów?
Emanuel Steward:
Obserwowałem Sonny’ego Listona kiedy byłem dzieckiem i nigdy nie widziałem tak niszczycielskiej drogi do mistrzowskiego tytułu. Wyglądał bardzo groźnie w latach 1957-1959. Miał zwierzęcą wręcz siłę ciosów z obydwu rąk. Jednak chciał za wszelką cenę dotrzeć na szczyt i zaczął żyć jak bogaty człowiek. Stracił ten błysk, który posiadał w latach 57-59. Zaczął sporo pić, spędzać czas na polach golfowych, tracąc swoje najlepsze pięściarskie cechy. Wybrał komfortowe życie bezpiecznego człowieka.

Nagle pojawił się sprytny, młody zawodnik, bardzo dobrze ruszający się, ze znakomitym doświadczeniem amatorskim, regularnie boksujący. Złożyło się tak, że dla jednego z nich okres, w którym zmierzyli się na ringu był idealny, dla drugiego – fatalnym. Jeśli ta walka odbyłaby się w roku 1958 lub 1959, to najprawdopodobniej Liston zwyciężyłby, gdyż był wówczas prawdziwą niszczycielską maszyną. Wspaniale pamiętam jego walkę z Clevelandem Williamsem. Mój Boże!

- W latach 20. ubiegłego wieku Jack Dempsey decydował o tym, jak patrzyło się na boks. Czy jego niechęć do walki z niektórymi zawodnikami nie przysłoniła tego, co udało mu się dokonać?
ES: Wiem, że kiedy wspomina się o Dempseyu, to nie zalicza się go do największych. Postrzega się go raczej jako bohatera amerykańskiego folkloru. Jeśli popatrzymy na jego karierę, to zauważymy, że w jej czasie nie było dużo wielkich bokserów, dlatego krytykuje się go za unikanie walk. Myślę, że potyczki z Genem Tunneyem można w tym względzie zapisać mu na plus. Przyniosły mu one popularność, poza tym był mieszkańcem Nowego Jorku i cieszył się uwagą mediów. Należy do tych zawodników, których popularność rosła po odejściu z ringu. Mimo wszystko uważam, że walka z Tunneyem mogła być jego powodem do dumy.

W tamtym okresie zdołał znokautować Jessa Willarda, a walka ta była jedną z najbardziej brutalnych w historii boksu. Zwrócił na siebie uwagę całego świata, ponieważ nie był zbyt wysokim chłopakiem, a mimo to zdołał tak przekonująco wygrać, rzucając przeciwnika 6 lub 7 razy na deski. Następnie walka z Luisem Angelem Firpo, w której również rozprawił się z rywalem. W tamtym okresie mistrz świata w boksie popularnością dorównywał prezydentowi, szczególnie stawało się to udziałem „ciężkich”. Wydaje mi się, że Dempsey doczekał się największej sympatii nie ze względu na swoje zwycięstwa, ale dzięki przegranych walkach z Genem Tunneyem.

- Jaka jest Pańska opinia o Floydzie Pattersonie?
ES: Był dobrym zawodnikiem. Cechowała go wspaniała szybkość. Jednak raczej nie można go zaliczyć do największych pięściarzy, głównie dlatego, że nie miał zdolności przyjęcia ciosu. Oprócz tego, jego ludzie (Cus D’Amato) starali się unikać konfrontowania go z takimi zawodnikami, jak choćby Sonny Liston. Jeśli mówimy o jego szybkości i kombinacjach ciosów, to był zawodnikiem fenomenalnym. Nie walczył jednak z najlepszymi pięściarzami swojej ery, a przecież nie było ich tak dużo.

Jego sytuacja bardzo przypomina dzisiejszą. Był dobrym zawodnikiem, jednak jego popularność można wyjaśnić tym, że był mieszkańcem Nowego Jorku, a to miasto było wówczas niekwestionowaną stolicą światowego boksu, do czego przyczyniały się również media. Poza tym, Patterson był jednocześnie otwarty i skromny, dostępny dla wszystkich. Trudno go było nie kochać.
 
- Jak ocenia pan Archie'ego Moore’a? Czy miałby szanse zabłysnąć w innym okresie?
ES:
Archie Moore byłby świetny w każdym okresie. Był pierwszorzędnym pięściarzem. Był bardzo mądry i przy swoich warunkach fizycznych był zadziwiająco gibki. Umiejętnie rozkładał swoje siły podczas walki, a bił bardzo pewnie. Mógłby z powodzeniem rywalizować w każdym czasie. Ustępował Pattersonowi, który był młody i nadzwyczajnie szybki oraz Marciano, niekwestionowanemu mistrzowi tamtego okresu. Niemniej powtórzę, Moore był bardzo dobry i na pewno był w stanie przewyższyć pięściarzy wagi ciężkiej lat 40.

- Andrzej Gołota jest wyraźnym przykładem utalentowanego zawodnika, który nie wykorzystał swoich wielkich możliwosci. Czy tacy jak Gołota mieliby większe szanse w innym okresie?
ES: Nie sądzę, aby kariera Gołoty potoczyła się inaczej w innej epoce. Gołota nie był mentalnym zwycięzcą, a dla mistrza jest to kwestia podstawowa. Wszyscy mistrzowie, o których rozmawiamy, byli silnymi i twardymi facetami. Weźmy dla przykładu Marciano i jego dwie kluczowe walki z Moore’em i Walcottem. Marciano padał, lecz zdołał się podnieść i wygrać. Mistrz powinien być silny przede wszystkim w środku, a Gołota był tym, który przegrywa.

Komentowałem walke, w której wyraźnie wygrywał z Michaelem Grantem. Gołota zwyczajnie dał sobie spokój, przestał boksować w momencie, kiedy trzeba było okazać twardość. Z Riddickiem Bowe umyślnie bił poniżej pasa, aby przerwano ten pojedynek. A walka z Tysonem? Myślę, że Mike włożył wszystkie siły w jej początek. Gołota musiał przetrzymać ten atak, a po trzeciej rundzie Tyson z pewnością zmęczyłby się. Zamiast walczyć, Gołota oświadczył trenerowi: „Nie chcę tej walki, idę do szatni” i poszedł sobie, a przecież dopiero co wyszedł na ring. Zachował się jak prawdziwy leniuch. Nie zdołałby nic osiągnąć w żadnym okresie, bo kiedy tylko sytuacja na ringu nie była dla niego dobra, to przestawał walczyć, nie zważając nawet na to, że prowadził na punkty.

- Witalij Kliczko odszedł od boksu na kilka lat, po czym wrócił i wywalczył mistrzowski pas. Czy Kliczko ma jeszcze czas, żeby zaliczyć go do grona wielkich mistrzów?
ES: Nie sądzę, żeby miał dużo czasu na osiągnięcie tego. Również dlatego, że jego największym zwycięstwem, jak sam przyznaje, jest porażka z Lennoxem Lewisem. Do tej pory nie dokonał niczego wybitnego. Problem tkwi w tym, że wokół niego nie ma pięściarzy, którzy mogliby się z nim równać i w przyszłości będzie się o tym mówić. Niemniej będzie się liczyło to, że wygrywał ze wszystkimi najlepszymi w danym okresie i panował przez pięć czy sześć lat. Będziemy musieli mu to oddać. Mimo wszystko uważam, że nie znajduje się w najlepszym położeniu, aby zostać jednym z największych mistrzów. Oczywiście, walki z Nikołajem Wałujewem czy Davidem Haye’em i zwycięstwa w nich będzie można uważać za największe zwycięstwa w jego karierze, lecz będzie potrzebował jeszcze minimum dwóch lat, aby zwyciężyć tych zawodników.

- A jakie miejsce przyznałby Pan zawodnikowi, z którym pracuje obecnie? Czy Władimir Kliczko zasługuje na to, aby zostać wpisanym do naszej listy wielkich mistrzów?
ES: Być może obecnie nie rozumiemy tego, co namacalne i nie do końca poprawnie oceniamy Władimira. Obserwuję to, kiedy czytam komentarze w Internecie, gdzie zarzuca się mu nadmierną ostrożność i jej podobne. Jednak potrzeba spojrzeć na jego bilans, gdzie ciągle zwiększa się liczba zwycięstw przez nokaut. Jest ciągle aktywnym pięściarzem i stopniowo zaczyna przekraczać tę granicę, która dzieli go od wielkich mistrzów. Póki co jeszcze jej nie przekroczył.

Niestety, istnieje tutaj problem braku wielkich walk, lecz jeśli utrzyma się na szczycie choćby w okresie dwóch najbliższych lat, to ma bardzo duże szanse stanąć w jednym rzędzie z największymi. Walka z Davidem Haye’em i zdecydowane zwycięstwo przez nokaut byłoby czymś, co jest niezbędne dla osiągnięcia tego celu. Takie zwycięstwo sprawiłoby, że ludzie zaczęliby inaczej go oceniać, zwracając uwagę na to, jak pracuje jego lewa ręka, jak silna jest jego prawa ręka. Wtedy nikt już nie powiedziałby, że ktoś może go pokonać, dlatego że na horyzoncie nie będzie już zwyczjanie nikogo, kto mógłby z nim wygrać. Niestety, walka z Haye’em może się w ogóle nie odbyć. Jedyne, co mu zostanie, to kontynuowanie dominacji i dalsze obrony swych pasów, co być może otworzy mu furtkę do grona największych.

W tej chwili Władimir dopiero zaczyna oswajać ludzi z myślą, że może być coraz lepszy. Jeśli uda mu się zachować tytuł w ciągu dwóch, trzech lat, to wszyscy oddzadzą mu to, co należne.

- Wielu kibiców mówi o tym, że waga ciężka przeżywa lata posuchy. Czy pamięta Pan podobną sytuację w Pańskiej karierze trenerskiej. Co zrobić, aby zmienić tę sytuację?
ES: Sądzę, że obecna kategoria ciężka jest najsłabsza spośród tych, które widziałem. Sytuacja jest o tyle gorsza, że w boksie amatorskim nie widać nikogo, kto mógłby ją wzmocnić. Niepokoi mnie to. Taka sytuacja wcześniej też się zdarzała, lecz zawsze był taki Foreman czy nawet bracia Kliczko. Lecz oni przyszli już w 1996 roku, a od tamtego czasu minęło 14 lat. Obecnie nie widzę nikogo, żadnych Kubańczyków lub Rosjan. Nie widzę przypływu nowych posiłków. Nie widzę warunków dla podwyższenia poziomu kategorii zarówno teraz, jak i w przyszłości.

Jeśli spojrzymy wstecz, to podobny problem mieli Joe Louis, Mike Tyson oraz Lennox Lewis. Jednak wówczas zawsze trafiali się dobrzy rywale, jak choćby Tony Galento, Pinklon Thomas, Shannon Briggs.
Obecnie sytuacja w kategorii jest najsłabsza. David Haye nieco poprawił sytuację, ale dokonał tego nie na ringu, a za pomocą języka, tworząc wokół siebie szum. Mam nadzieję, że sytuacja odmieni się, lecz póki co, w okresie najbliższych pięciu lat nie widzę ku temu żadnych przesłanek.

- Z kim spośród bokserów wagi ciężkiej pracowało się Panu najlepiej? Marzył Pan o trenowaniu kogoś jeszcze?
ES: Z tych, z którymi pracowałem, będą to Lennox i Władimir. Poza tym lubiłem Larry’ego Holmesa i George’a Foremana.