PO MISTRZOSTWACH EUROPY W BOKSIE. JAK WYJŚĆ Z EPOKI WSTYDU?

Jarosław Drozd, Informacja własna

2010-06-16

Kiedy z ostatnich wielkich międzynarodowych imprez nasi pięściarze wracali bez medali, przegrywając decydujące o wejściu do strefy medalowej pojedynki, wydawało się, że już nic gorszego nie może się nam przytrafić. A jednak się przytrafiło...

Na zakończonych w miniony weekend w Moskwie XXXVIII Mistrzostwach Europy seniorów w boksie, nasi reprezentanci z 9 pojedynków wygrali zaledwie jeden (Włodzimierz Letr). Żaden z naszych mistrzów pięści nie zdołał awansować do ćwierćfinału, co bynajmniej nie było efektem jakiegoś nadzwyczajnego pecha, wynikającego z nieszczęśliwego losowania. Z grona 8 pięściarzy, którzy wygrali z podopiecznymi Stanisław Łakomca, tylko jednemu (rywalowi Łukasza Maszczyka - Hiszpanowi Kelvinowi de la Nieve) udało się zdobyć medal, zresztą zaledwie brązowy.

NIBY-MIĘDZYPAŃSTWOWE MECZE

Przed turniejem mistrzowskim byłem umiarkowanym optymistą, jakkolwiek moje pewne obawy budził plan tegorocznych startów biało-czerwonych. Swoistą klamrą spinającą bieżący rok były zwycięskie mecze międzypaństwowe (z USA i Niemcami), lansowane z "pompą" przez PZB jako wielkie wydarzenia sportowe, porównywane z legendarnymi rywalizacjami polsko-amerykańskimi i polsko-niemieckimi z czasów Feliksa Stamma, czy Andrzeja Gmitruka. Zapomniano jednak poinformować szerszą opinię publiczną, że faktycznie do Polski na owe mecze przybyły reprezentacja Chicago (nie wiem czy pierwsza), czy też stanu Illinois oraz niemieccy rezerwiści, z który żaden nie wystąpił na zbliżających się moskiewskich mistrzostwach.

POLITYKA STARTOWA

A jak wyglądał plan startów kadrowiczów w międzynarodowych turniejach? Wartościowy był zaledwie wyjazd na jedną imprezę, do Debreczyna na 54. Memoriał Bocskaia (10-13 luty). W silnej konkurencji Michał Syrowatka zdołał dojść do finału kat. lekkiej (60 kg), pokonując po drodze Anglika Thomasa Stalkera, który w Moskwie zdobył srebro Mistrzostw Europy. Na Węgrzech nieźle zaboksowali również Kamil Szeremeta i Mateusz Malujda.

Od pewnego czasu zauważam olbrzymi grzech zaniechania PZB, jakim jest rezygnacja z udziału Polaków w turniejach, na których nasi zawodnicy zdobywali przez długie dziesięciolecia międzynarodowe doświadczenie.

Np. bułgarski Strandżata (Strandja), gdzie ponad 20 lat temu Andrzej Gołota pokonał Roberto Balado. Termin 18-20 lutego nie kolidował z kalendarzem PZB. Dlaczego więc nie przystąpiliśmy do rywalizacji z zawodnikami z Bułgarii, Kuby, Rosji, czy Francji? Nie sądzę, by decydowały o tym względy stricte finansowe, bo kadra w dniach 4-6 marca wybrała się na słabiej obsadzony Memoriał Zlatko Hrbica do Zagrzebia, by konfrontować swoje umiejętności z drugim i trzecim garniturem europejskich pięściarzy. Nie mogło być inaczej, gdyż ci lepsi (późniejsi mistrzowie Europy) wybrali start w bardziej prestiżowym turnieju w Usti nad Łabą, na którym dawniej również pojawialiśmy się corocznie. Podobnie rzecz się ma z turniejem Gee-Bee w Helsinkach (odbył się w dn. 9-11 kwietnia) i Memoriałem Algirdasa Soczikasa w Kownie (13-15 maja).

Osobny temat to obsada Turnieju im. Feliksa Stamma (21-24 kwietnia), która została zredukowana do maksimum z powodu aktywności islandzkiego wulkanu, który sparaliżował komunikację lotniczą nad większością Europy, pozbawiając kibiców sporej dawki sportowych emocji a zawodników możliwości rywalizacji na światowym poziomie.

ZAWODNICY


Na turniej wyjechało, zdaniem trenera, 8 najlepszych polskich pięściarzy, którym nie zaglądano do metryki (vide 33-letni Liczik). Było wśród nich 6 mistrzów Polski. Mieliśmy prawo wymagać od tej mieszaniny rutyny z młodością spełnienia choćby planu minimum (trener Łakomiec liczył na choćby jeden medal).

W końcu Łukasz Maszczyk to były mistrz, wicemistrz i brązowy medalista Mistrzostw Unii Europejskiej (turniej idealnie stworzony dla takich ekip jak nasza, dający nadzieję na podleczenie kompleksów), olimpijczyk, uczestnik światowego i europejskiego czempionatu. Jednakże ten sam Maszczyk, od pewnego czasu lawirujący między kategoriami papierową i muszą, ze swoich ostatnich 10 międzypaństwowych walk przegrał 6. Kilka lat temu ogrywał "jedną ręką" aktualnego mistrza Europy Paddy Barnesa, czy Hiszpana de la Nieva, a obecnie nie jest w stanie osiągnąć zbliżonego do nich poziomu.

Szanuję jako sportowca Andrzeja Liczika, brązowego medalistę ME z 2004 r., którego atutem jest doświadczenie przynajmniej 14 lat startów na międzynarodowych ringach i który swoją reprezentacyjną nominację wywalczył w ringu, nokautując na Mistrzostwach Polski w Strzegomiu Mateusza Mazika, ale jego moskiewski start w kontekście przygotowań olimpijskich kadry nie miał sensu.

Zawiódł na całej linii kreowany na jednego z liderów ekipy, Michał Chudecki, przegrywając walkę z anonimowym Białorusinem. Nie mniej znanym jednak niż Serb Ljubomir Marjanovic, z którym Poznaniak przegrał na turnieju w Zagrzebiu.

Michał Syrowatka wystąpił w Moskwie w wyższej kategorii, robiąc w lekkiej miejsce Chudeckiemu, a zabierając prawo wyjazdu (w czym nie miał bynajmniej swojego udziału) mistrzowi Polski i ostatniemu polskiemu medaliście europejskiego czempionatu, Marcinowi Łęgowskiemu, z którym nie chciał współpracować, z nieznanych nam powodów, trener kadry. Dlaczego wybór padł na pięściarza z Ełku nie wiem. Tym bardziej, że w kat. do 64 kg stoczył w tym roku 3 walki i żadnej z nich nie wygrał.   

Kibice boksu w Polsce z nadziejami oczekiwali występu Kamila Szeremety. Były powody do optymizmu, zważywszy, iż od mniej więcej roku, zawodnik Hetmana Białystok poczynił wielkie postępy. W tym roku, przed mistrzostwami, stoczył 13 walk, wygrywając 11, w tym ze znakomitym Serikiem Sapijewem z Kazachstanu. W Moskwie wydawało się, że wylosował "bezpiecznie", a mimo to przegrał na punkty z Bułgarem, który tyle znaczy w europejskim boksie, co zwycięzca Chudeckiego.

Jedynym Polakiem, który wygrał walkę był repatriant z Kazachstanu, Włodzimierz Letr. Niestety papierkiem lakmusowym jego aktualnego potencjału wydaje się punktacja przegranej walki z boksersko przeciętnym reprezentantem Łotwy.

Na koniec dwaj najciężsi: Mateusz Malujda i Marcin Rekowski. Przez lata rywalizujący ze sobą w kategorii superciężkiej. Zejście tego pierwszego do niższej kategorii miało być pokerowym zagraniem trenera kadry. Niestety Wrocławianin przegrał z mało znanym Ormianinem, nie prezentując formy z początku sezonu, kiedy toczył wyrównany bój z Francuzem M`Bumba. A Rekowski? Był jedynym kadrowiczem, który mógł narzekać na losowanie. Trafił bowiem na asa nad asy, Roberto Cammarelle, z którym w Moskwie można jednak było wygrać, co pokazał brązowy medalista mistrzostw Rosji.

CO DALEJ?

Co dalej z naszym amatorskim boksem? Ciekaw jestem oceny występu naszych zawodników i całego planu przygotowawczego. Co na to Związek? Co na to Prezes? Trener kadry? Nie można wszystkiego stale zamiatać pod dywan, albo wzorem piłkarskiego selekcjonera Franciszka Smudy (analogia po 0-6 z Hiszpanią absolutnie na miejscu) mówić, że nic się nie stało, lub, że dostaliśmy lekcję. Dostaliśmy sportowe lanie a nie lekcję i czekamy na wnioski. Czekamy na merytoryczną dyskusję nad przyszłością polskiego boksu i ...zmiany. Olimpijski zegar tyka.