KIBIC RETORYCZNIE, CZYLI O 'NIEBEZPIECZNYM RUMUNIE'

Tomasz Ratajczak, Informacja własna

2010-06-13

„Niebezpieczny Rumun, doświadczony Węgier” lub „ambitny Słowak” to figury retoryczne nadużywane przez polskich promotorów, w celu odwrócenia uwagi kibiców od realnej wartości zawodników zza naszej południowej granicy, sprowadzanych jako rywale dla polskich pięściarzy. Tacy „niebezpieczni” i „doświadczeni” przeciwnicy padali potem pod ciosami Polaków jak drzewa w trakcie wyrębu. Okazuje się jednak, że niegroźny z pozoru przeciwnik może sprawić sporo kłopotu, gdy naprawdę brakuje umiejętności lub doświadczenia. Wtedy „niebezpieczny Rumun” przestaje być jedynie przerysowanym określeniem, a staje się realnym zagrożeniem dla potencjalnie lepszego zawodnika.

Taka sytuacja miała miejsce podczas wczorajszej gali grupy promotorskiej Andrzeja Wasilewskiego w Krynicy. Maciej „Handsome” Miszkiń, były kickbokser a od niedawna pięściarz współpracujący z Bullit Knockout Promotions, wyszedł do ringu w Krynicy z pochodzącym z Rumunii Vitali Mirzą. Mirza walczący kilka lat temu w kategorii super średniej, powrócił do ringu po dłuższej przerwie w nowej wadze. Polak nie będący jeszcze oficjalnym członkiem grupy mecenasa Wasilewskiego, przymierzany chyba do roli prospekta w kategorii półciężkiej, był zdecydowanym faworytem tego pojedynku. Jego rywal legitymujący się niezbyt imponującym bilansem walk, mógł pozornie wydawać się kolejnym „niebezpiecznym Rumunem”, który padnie jak łan zboża skoszony celnymi sierpowymi polskiego pięściarza. Po raz kolejny okazało się jednak, że sama arytmetyka może być myląca. Rekord Mirzy jest co prawda niepozorny, ale jedyne porażki jakie zanotował w swojej karierze odniósł w walkach z bardzo dobrymi przeciwnikami. Polskim kibicom Mirza jest zresztą znany, gdyż trzy lata temu sprawił sporo kłopotów Grzegorzowi Proksie, zanim uległ przed czasem w czwartej rundzie. Wobec tego można było spodziewać się, że na krynickim ringu tanio skóry nie sprzeda.

Rzeczywistość przeszła jednak najśmielsze oczekiwania, a Mirza sprawił, że określenie „niebezpieczny Rumun”, nabrało zupełnie innego znaczenia. Rumuński pięściarz bezlitośnie obnażył wszystkie braki w wyszkoleniu Macieja Miszkinia. Wyraźnie dostrzegalny był przede wszystkim brak doświadczenia polskiego zawodnika, który zmaga się z problemem dotykającym wielu kickbokserów przechodzących do boksu, a mianowicie słabą pracą nóg. Szwankowała również obrona Miszkinia, który zwłaszcza w drugiej fazie walki przyjął wiele mocnych uderzeń, a w końcówce wręcz zginał się z bólu po celnych ciosach otrzymanych na wątrobę. Przed porażką przed czasem uchronił Polaka gong kończący walkę. Nie można było mieć wątpliwości co do werdyktu – w najlepszym wypadku remis. A jednak po raz kolejny okazało się, że „ściany” pomagają gospodarzowi i ogłoszono krzywdzące rumuńskiego pięściarza zwycięstwo Miszkinia. Dobrze, że przynajmniej sam „zwycięzca” w wypowiedzi po walce przyznawał, że werdykt można uznać za kontrowersyjny i był świadomy swoich błędów, co daje pewną nadzieję na poprawę w przyszłości. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że to nie pierwsze zwycięstwo „Przystojniaka” odniesione w tak kontrowersyjnych okolicznościach. Można z tego wyciągnąć wniosek, że jeśli trenerowi Łapinowi nie uda się wyeliminować słabych stron Miszkinia, to na godnego następcę Dawida Kosteckiego jego promotor Andrzej Wasilewski będzie musiał jeszcze poczekać.

Na ringu w Krynicy również drugie ze wspomnianych na początku określeń, nabrało zupełnie nowego znaczenia. „Doświadczony Węgier”, doskonale znany polskim kibicom Gabor Halasz, rozbity dwa lata temu w ciągu czterech rund przez Krzysztofa Włodarczyka, okazał się naprawdę trudną przeszkodą dla Łukasza Janika, odbudowującego się po ciężkiej porażce poniesionej z rąk Mateusza Masternaka. Choć Polak zdecydowanie dominował w tym pojedynku, wyraźnie górując nad rywalem w każdym elemencie bokserskiego rzemiosła, zabrakło mu jednak doświadczenia, aby pokonać przed czasem mocno porozbijanego Węgra. Świadczy to o tym, że porażka z Masternakiem nie była wypadkiem przy pracy i przed Janikiem jeszcze długa droga, jeśli planuje zajęcie miejsca w europejskiej czołówce wagi junior ciężkiej. Halasz jest bardzo niewygodnym przeciwnikiem, który liczne porażki w swoim bilansie zanotował wyłącznie z klasowymi pięściarzami, jednak na ogół nie wytrzymywał z nimi pełnego dystansu. Natomiast Janik zwycięstwem nad obecnym mistrzem EBA w cruiser Rachidem El Hadakiem udowodnił, że można z nim wiązać spore nadzieje. Jednak klęska w walce z Masternakiem i brak mocnego akcentu we wczorajszym starciu z Halaszem pokazują, że prędko nie pójdzie w ślady polskiego mistrza świata WBC, „Diablo” Włodarczyka.

Podsumowując, po krynickiej gali zanim zaczniemy ironizować na temat „niebezpiecznych Rumunów” lub „doświadczonych Węgrów”, powinniśmy z większą pokorą oceniać umiejętności własnych pięściarzy. Przecież na ringach europejskich nie brakuje też „niebezpiecznych Polaków”, którzy w swojej karierze idą od jednej porażki do kolejnej. Sprawdza się więc stara, dobra zasada - lepiej oceniać pięściarza nie przez pryzmat jego narodowości lub bilansu walk, ale realnych umiejętności, które zaprezentuje w ringu.