WSZYSTKIEMU WINNY JEST FROCH...

Leszek Dudek, Informacja własna

2010-05-18

Choć nie znamy jeszcze kompletu wyników drugiej fazy organizowanego przez telewizję Showtime turnieju Super Six, to można już pokusić się o małe podsumowanie i wstęp do ostatniej, decydującej tury walk grupowych.

Dotychczas w ramach turnieju odbyło się pięć pojedynków, z których każdy zakończył się zwycięstwem pięściarza występującego przed własną publicznością. Zapewne nie inaczej będzie w przypadku zaplanowanego na 19 czerwca starcia Andre Warda (21-0, 13 KO) z Allanem Greenem (29-1, 20 KO).

W tej sytuacji jasne staje się, że oprócz (chyba słusznie) spisywanego na straty "Ghost Doga", rywalizację zakończy wkrótce ktoś z czwórki: Arthur Abraham (31-1, 25 KO), Carl Froch (26-1, 20 KO), Mikkel Kessler (43-2, 32 KO) i Andre Dirrell (19-1, 13 KO).

Dla zwolenników sprawiedliwej rywalizacji jest to o tyle bolesne, że na znalezienie się wśród wyżej wymienionych z pewnością nie zasłużył "Matrix", który w opinii zdecydowanej większości gładko pokonał Frocha podczas ich październikowej potyczki. Zwycięstwo Dirrella widzieli wszyscy z wyjątkiem dwóch sędziów punktowych (jednym z nich był doskonale znany polskiej publiczności Daniel Van De Wiele). Kontrowersyjny, a według niektórych wręcz niedorzeczny werdykt sprawił, że "Kobra" wciąż ma realne szanse na znalezienie się w półfinałach, podczas gdy pokrzywdzony Amerykanin za kilka miesięcy w przedwczesnym finale zmierzy się ze znakomitym Wardem.

Najzdrowiej dla całej rywalizacji byłoby, gdyby Green zdołał pokonać mistrza olimpijskiego z Aten, ale w to rozwiązanie chyba nikt nie wierzy. "S.O.G." jako jedyny w stawce po raz drugi wystąpi przed swoją publicznością, co, jak pokazują pozostałe rezulataty, powinno zagwarantować mu zwycięstwo. Ponadto Ward jest od starszego kolegi pięściarzem znacznie bardziej wszechstronnym i ustępuje rywalowi tylko w sile pojedynczego uderzenia. Na dzień dzisiejszy nic nie wskazuje na to, by mistrz olimpijski z Aten miał w najbliższym czasie dopisać do swojego rekordu '0'.

Ciekawie zapowiada się starcie dwóch najsilniejszych fizycznie uczestników Super Six. Pod koniec wakacji, zapewne na neutralnej ziemii, rękawice skrzyżują "Król Arthur" i pochodzący z Nottingham Froch. 32-letni "Kobra" nie powinien mieć na swoim turniejowym koncie żadnych punktów i wielce prawdopodobne jest, że Abraham brutalnie sprowadzi go na ziemię. Ormianin z niemieckim paszportem wydaje się być fizycznie silniejszy i bardziej odporny. Froch bywał już w tarapatach, na deski rzucił go Jermain Taylor, a i Dirrell przynajmniej dwa razy podłączył go do prądu. Nie sądzę, by Brytyjczyk był wystarczająco twardy, by przez dwanaście rund wytrzymywać ataki Abrahama, który mniej więcej od szóstej rundy powinien przejąć kontrolę i zasypywać rywala cepami z obydwu rąk. Co nie zadziałało na błyskotliwym Amerykaninie, najprawdopodobniej zda egzamin na kiepskim w defensywie Frochu i pojedynek pewnie zakończy się w okolicach dziesiątej rundy.

O walce Kessler-Green nie ma się co rozpisywać, dopóki nie znamy wyniku debiutu Allana w Super Six. Bardzo możliwe, że po porażce z Wardem, "Ghost Dog" będzie dla Duńczyka łatwym celem. Oczywiście może też się okazać, że Green sprawi niespodziankę w jednej (a może w obydwu?) z zaplanowanych dla niego walk, ale niełatwo jest to sobie wyborazić. Z drugiej strony, czyż Super Six nie jest turniejem niespodzianek?

Najtrudniej przewidzieć przebieg najważniejszego pojedynku trzeciej fazy. Ward i Dirrell to zdecydowanie najlepiej wyszkoleni i najbardziej utalentowani uczestnicy turnieju i ich walka jest bez wątpienia przedwczesnym finałem. W przypadku zwycięstwa "Matrixa" panowie będą mieli szanse stoczyć drugą walkę, której stawką byłyby już pasy WBC i WBA oraz pozycja dominatora kategorii superśredniej. Każdy inny wynik oznaczać będzie dla Dirrella koniec przygody z Super Six. Na papierze lepiej wypada Ward. Złoty medalista olimpijski przez całą zawodową karierę przygotowywany był do zdobycia mistrzowskiego pasa i zostania wielką gwiazdą. Po podpisaniu pierwszego kontraktu ani razu nie walczył z przeciwnikiem o ujemnym bilansie. W ringu przypomina odrobinę młodego Hopkinsa - nie stroi od niezauważalnych dla sędziego faulów i sprytem przewyższa wszystkich dotychczasowych oponentów. Zdominował świetnego przecież Kesslera bardziej wyraźnie, niż przed paru laty Joe Calzaghe. Nigdy jednak nie przyszło mu zmierzyć się z kimś pokroju Dirrella. Panowie doskonale znają się z czasów amatorskich, z Aten obydwaj wrócili przecież z medalami. "Martix" przywiózł jednak tylko brązowy krążek. Nie można odmówić Wardowi posiadania doskonałych umiejętności, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dirrell niemal wszystko robi odbrobinę lepiej. Zdaje się być minimalnie szybszy, silniejszy i zapewne bardziej zdeterminowany. Niesprawiedliwa porażka z Frochem od razu postawiła go pod ścianą i przed walką z Abrahamem wiedział, że nie może już sobie pozwolić na żadną przegraną do samego końca turnieju. Imiennicy umówili się, że niezależnie od wyniku starcia Ward-Green, w ich pojedynku każdy da z siebie wszystko i wygra lepszy. Cóż, z całą odpowiedzialnością zaryzykuję stwierdzenie, że w dniu tego pojedynku poznamy nazwisko zwycięzcy Super Six.