PĘKNIĘTA MYDLANA BAŃKA

Wojciech Czuba, Informacja własna

2010-05-16

Porażką przed czasem zakończył się sobotni pojedynek Kevina Mitchella (31-1, 23 KO), z Michaelem Katsidisem (27-2, 22 KO), o pas interim federacji WBO. Porażką tym bardziej bolesną, bo poniesioną na oczach rodziny, przyjaciół i 20 tysięcy najwierniejszych fanów. Odwieczne marzenie Kevina, które miało się spełnić na stadionie jego ukochanej drużyny West Ham United, zamieniło się w najgorszy koszmar.

W drodze do ‘Krainy Młotów’.

Już w pociągu metra linii District, czuć było atmosferę wielkiego bokserskiego święta. Cały wagon zapchany był tłumem londyńczyków, którzy tak jak i my, z różnych części Londynu zmierzali na stację Upton Park. Po otwarciu drzwi, ludzka fala wylała się na peron i potoczyła w kierunku wyjścia. Niesieni z nurtem, dotarliśmy pod bramy ogromnego stadionu. Trzeba przyznać, że siedziba ‘Młotów’, robi wrażenie na zwykłym śmiertelniku. Wrażenie robiła też sama gala, organizowana przez największego promotora na wyspach Franka Warrena. Zanim jednak dostaliśmy się do środka, musieliśmy przebrnąć przez szczegółowe kontrole, bramki i niezliczoną ilość ubranych na czerwono ochroniarzy.

Ograniczony horyzont.

W końcu jesteśmy w środku. Olbrzymia przestrzeń i ogromne trybuny wprawiają w zachwyt, ale tylko na chwilę. Przecież przyszliśmy tutaj podziwiać boks, a nie stadionową architekturę. Szukamy więc swoich krzesełek za 50 funtów od głowy. Po kilkunastu minutach błądzenia, między tysiącami rzędów, sektorów, ochroniarzy, kibiców i plastikowych krzesełek, w końcu odnajdujemy te właściwe. Na których już ktoś wygodnie siedział. Na pierwszy rzut oka, dwaj panowie ubrani w koszulki West Ham, przypominali bohaterów filmu ‘Football Factory’. Na szczęście, bez żadnych sprzeciwów i to jeszcze serdecznie przepraszając za swoją pomyłkę, zwolnili nasze miejscówki. Tak, więc siedzimy. Od ringu jesteśmy jakieś 25 metrów i widok jest niezły. Niestety nie na długo. Po kilku minutach miejsca przed nami zajmuje trzech, na oko ponad 100 kilogramowych i wysokich fanów ‘Młotów’. Nasze pole widzenia i entuzjazm, gwałtownie maleje.

Green Street Hooligans.

Po przegranej walce Danny’ego Wiliamsa, na stadionie dochodzi do burd. Prawdopodobnie poszło o to, że przyjezdna grupa fanów, któregoś z bokserów walczących na gali, zaczęła śpiewać o swojej ukochanej drużynie. Na stadionie zespołu, którego kibice cieszą się wciąż najgorszą opinią w Londynie, był to niewybaczalny błąd. W jednym z sektorów dochodzi do starcia. Błyskawicznie na miejscu pojawia się policja. Gdy wydaje się, że wszystko zostało opanowane, nagle tłum naciera na grupkę policjantów, która znika w jednym z tuneli. Cały stadion triumfalnie intonuje hymn ‘West Hamu’: ‘I’m forever blowing bubble’. Niebawem policja wraca, tym razem w znacznie liczniejszej grupie i wyprowadza co bardziej krewkich fanów.

‘Bańkowe piekło’.

Tymczasem na ringu pojawia się James ‘Chunky’ DeGale (7-0, 5 KO), gromko oklaskiwany przez tłum. Po pięknej kombinacji w piątej rundzie, mistrz olimpijski z Pekinu nokautuje efektownie Sama Hortona (15-2, 2 KO) i pas federacji WBA należy teraz do niego. Niezwykle fantazyjne okulary, w których do ringu wszedł Horton, niewątpliwie przydały mu się także, w drodze powrotnej do szatni. Po tym pojedynku czas na walkę wieczoru. Na małej bocznej scenie umieszczonej za ringiem, jakiś zespół zaczyna na żywo grać ponownie hymn drużyny z zachodniego Londynu. Tłum ogarnia ekstaza. Całości dopełniają światła i nagłośnienie, a w finałowej części utworu, kilkadziesiąt tysięcy białych baloników, wypuszczonych w przestworza. Jesteśmy w bańkowym piekle!

Zabijaka z Australii.

W końcu do ringu, jako pierwszy wchodzi Kevin Mitchell. Jednak znacznie lepsze wrażenie, wywarł na mnie złowrogi pochód Katsidisa. Ubrany jak gladiator w stalowy hełm, z potężnym pióropuszem, szedł do ringu w rytm ponurej muzyki, jak jakiś starożytny wojownik, który nie zna litości i nie czuje lęku. Nie deprymowało go nawet potężne buczenie, przyjaznej londyńskiej publiczności. Zaraz po pierwszym gongu Australijczyk, spisywany przez brytyjskie media na porażkę, rzucił się na Mitchella jak tygrys. Po kilkunastu sekundach, serca brytyjskich kibiców, zaczęły bić żywiej. Ze strachu. Michael atakował z furią i w wymianach do których dążył za wszelką cenę, bił więcej, celniej i mocniej, niż lokalny rywal. Koniec nastąpił w trzeciej rundzie. 29- letni ringowy zabijaka z Australii, pokazał chłopakowi z Dagenham, że na żadną emeryturę się bynajmniej nie wybiera. Dał także wszystkim jasno do zrozumienia, że aby go pokonać, trzeba czegoś więcej niż hucznych zapowiedzi i 20 tysięcy fanów na własnym podwórku.

Znokautowane marzenie.

Zaraz po werdykcie, Mitchell wdrapał się nieporadnie na narożnik ringu. Nie był to jednak szaleńczy gest radości, który pamiętamy chociażby z wygranych walk Dariusza Michalczewskiego. Wyraźnie przybity pierwszą porażką w karierze Kevin, ze smutkiem w oczach pozdrowił swój tłum. Dla niego stało się jasne, że na razie marzenie o mistrzostwie świata pękło, jak mydlana bańka. Równie smutni fani pocieszyli go rzęsistymi oklaskami. Co godne uwagi, potężne brawa zebrał również jego pogromca, Katsidis. Dzisiaj to on, prosto z jaskini lwa, powróci do domu w glorii zwycięzcy.

Na zakończenie, ja także, tak jak wczoraj fani na Upton Park spróbuję pocieszyć Mitchella, pewnym cytatem Paulo Coelho, jakże odpowiednim dla naszej ukochanej dyscypliny.

‘Klęski się zdarzają. Nikt ich nie uniknie. Dlatego czasem lepiej przegrać bitwę o swoje marzenia niż zostać pokonanym, nie wiedząc po co się walczyło’.