POT, KREW I ŁZY, CZYLI RUSŁANA CZAGAJEWA DROGA NA SZCZYT, CZ. 2

Przemysław Osiak, allboxing.ru

2010-05-06

Uwadze naszych czytelników polecamy drugą część obszernego wywiadu, którego były mistrz świata federacji WBA w wadze ciężkiej,  Rusłan Czagajew (25-1-1, 17 KO)  udzielił rosyjskiemu serwisowi Allboxing.ru. Kolejna część rozmowy obfituje w opowieści o prywatnym życiu pięściarza. Dowiadujemy się również o stosunku 31-letniego boksera do sportowej diety, środków dopingujących, a także o okolicznościach debiutu na zawodowym ringu w roku 1997 oraz wspólnych treningach z Andrzejem Gołotą. Przypomnijmy, że już 22 maja w Rostocku pogromcę Nikołaja Wałujewa czeka eliminacyjny pojedynek z Australijczykiem Kali Meehanem (35-3, 29 KO)  o prawo do walki o pas WBA, którego posiadaczem jest obecnie David Haye.

PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ ROZMOWY Z RUSŁANEM CZAGAJEWEM

- Czym zajmowałbyś się w życiu, jeśli nie byłby to boks?
Rusłan Czagajew: Jeśli nie boks? Ciężko jest mi to sobie nawet wyobrazić. Wcześniej, w dzieciństwie, z jakiegoś powodu podobały mi się działa dalekiego zasięgu.

- Czy pozwoliłbyś swoim synom uprawiać boks?
RC: Teoretycznie nie, lecz jeśli zechcą, protestować nie będę. Starszy, Artur, należy do sekcji judo. Ma sześć lat, ale wymagam od niego jak od dużego: jeśli chce rozrabiać – otrzymuje porcję „morałów”. Jestem bardzo dumny z niego. Jestem zadowolony nawet z małych sukcesików. Kiedy wygrywa zawody, jestem tak szczęśliwy, że po prostu brak słów. Kiedy przegrywa, to złości się i płacze. Kolejnym razem przypominam mu o tym i wtedy pokazuje charakter. Młodszy, Alan, ma dwa i pół roku. Na razie bawi się w piaskownicy, o tym, czym się zajmie zadecyduje później. Trudności i negatywnych spraw w życiu i tak jest pełno. Niedawno czytałem im na dobranoc Andersena – trafiła się akurat „Dziewczynka z zapałkami”. Niczego nie podejrzewając, doczytałem do końca, a tu brak szczęśliwego zakończenia. Sam byłem w szoku z powodu tej bajki, to dopiero dziecięcy pisarz! Odsunąłem Andersena na bok i kupiłem bardziej pozytywne opowiadania.

- Jak dzielisz swój czas pomiędzy rodzinę i pracę? Opisz swój typowy tydzień.
RC: Dziesięć treningów tygodniowo, mało wolnego czasu. W środy lub soboty staramy się z rodziną nieco „ukulturalniać”. Byłem niedawno na musicalu „Król Lew”, chodzimy do kina, niejednokrotnie woziłem dzieci do zoo. Lepiej nie jeździć tam samochodem: ostatnio jedziemy sobie spokojnie, patrzę w lusterko – a tam tygrysy pędzą w kierunku auta. Od razu gaz do dechy...

- (rozweselony opowiedzianą historią)... i to ma być zawodowy pięściarz wagi ciężkiej?
RC: Przeciwko drużynie tych pasiastych ciężkich swoje szanse oceniłem jako niewysokie. Poza tym nie chciałem narażać na niebezpieczeństwo rodziny. Ostatnio wybraliśmy się pojeździć na kucykach. Widząc zachwyt dzieci zwierzętami, myślę sobie: zabrałbym was do Uzbekistanu, miałybyście tam więcej możliwości kontaktów z czteronogami.

- Wróćmy do twojej codzienności...
RC: Wstaję o 8.00, odwożę dzieci do przedszkola, trening od 10 do 12, nauka (pracuję nad niemieckim), obiad, TV albo syn, drugi trening od 18 do 20, kolacja, odpoczynek, syn. I tak przez całe życie, już 20 lat w takim reżimie. Reżim diety naruszam lekko podczas świąt, ale w pozostałych rzeczach jestem stały: nie piję, nie palę. Tak na marginesie, czasy rozwijają się interesująco: dzisiaj każdy wie, co i kiedy powinien zjeść. Przykładowo, jeśli jesteś ociężały – przyjmij porcję węglowodanów. Przed zawodami powiedz, że dla energii potrzeba makaronów lub ziemniaków... Pokręcą palcem: zapomnij o ziemniakach. Przed walką jedliśmy czekoladki: dla energii i utrzymania wagi. Przypomniałem sobie o ludowej mądrości: „pożyteczne to, co weszło do gardła”. Aha, przed walkami jadło się jeszcze kawałeczek „kazów”, narodowego dania Kazachów. Dodaje energii.

- Pięściarze innych kategorii czasami nie radzą sobie z wagowymi limitami. Czy ciężkim jest łatwiej? Potrzebna jest wam dieta?
RC: To zależy od organizmu, nie wolno wsadzać wszystkich do tego samego worka. Dużą rolę odgrywa to, gdzie człowiek dorastał: jeśli przywykł do jedzenia mięsa, to gwałtowna zmiana w żywieniu będzie szkodliwa. Pamiętam jak przestrzegałem surowej, eksperymentalnej diety (dużo mięsa z indyka), a skończyła się ona dla mnie spadkiem aktywności organizmu. Zacząłem jeść normalnie, po prostu wykluczyłem potrawy mączne i od razu stałem się żywszy. Na przykład taki Feliks Sturm jest niewiarygodnie zdyscyplinowany. Musi zjeść 100 gram tego lub tamtego w określonym czasie – i podczas danego okresu treningowego spożywa dokładnie taką ilość w odpowiednim momencie. Jakby go ktoś zaprogramował. To wzbudza uznanie.

- Co powiesz o Solisie, Arreoli, Gomezie, którzy boksują w wadze, powiedzmy „komfortowej”?
RC: Jeśli bokser normalnie porusza się, bije, oddycha w takiej wadze, to czemu miałby się osłabiać – żeby ładniej wyglądać? Gdzie sens, jeżeli może to wpłynąć źle na wyniki? Opakowanie ładne, a w środku kaszana. Lepiej odwrotnie.

- Jakie jest twoje zdanie odnośnie kontroli antydopingowych, z którymi mamy do czynienia coraz częściej?
RC: Jeśli boks stanie się od nich czystszy, to nie mam nic przeciwko.

- Czy sport bez dopingu jest w ogóle możliwy?
RC: Oczywiście. Ani razu go nie stosowałem.

- A sławetne w boksie amatorskim środki moczopędne dla zbijania wagi?
RC: Furosemid? Jakiż to doping, przecież ledwo się po nim stoi na nogach. W moim rozumieniu doping to substancja, dzięki której mięśnie puchną po kilku próbach w wyciskaniu leżąc.

- Twoja kariera ruszyła z miejsca od samego początku: najpierw amator, w 1997 roku dwa zawodowe pojedynki w Ameryce, kolejno dyskwalifikacja (za to, że będąc amatorem stoczył dwie profesjonalne walki, przyp. red.) i znów amatorska ścieżka do roku 2001, następnie drugie podejście do zawodowstwa...
RC: Stare czasy, kogo one interesują... Byłem młody i chciałem zarobić, lecz nie do końca uporządkowałem kwestie organizacyjne.

- Kiedy mówi się o twojej karierze amatorskiej, trudno nie wspomnieć o legendarnym Savonie. Chociaż kilka słów o tych walkach poproszę.
RC: Rok 1997, Węgry. Mistrzostwa świata w boksie amatorskim. Jechałem bez szczególnej nadziei na wygraną. Zwyciężyłem w pierwszej walce, drugiej, trzeciej. Ostatni był Savon – wysoki (198 cm), doświadczony, atletycznie zbudowany. Niedawno oglądałem te walki, uśmiechnąłem się – wokół tytana krząta się drobny, mizerny brzdąc. Savon bije się ze mną, lecz ja także wspaniale to potrafię, no i w dwóch pierwszych rundach pokonuję go. A w trzeciej on mnie.

- Pierwsze zawodowe walki stoczyłeś w Stanach. Pod czyim okiem walczyłeś?
RC: Miałem wówczas 18 lat, trafiłem do Las Vegas. Później trenowałem jeszcze u Sama Colonny w Chicago, w jednej sali z Gołotą i Peterem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Gołotę, to zrobił na mnie duże wrażenie: z wyglądu bojowa maszyna, w porównaniu z nim wyglądałem jak półciężki. Peter również wizualnie robił wrażenie. W tamtym momencie wyglądał jak kulturysta, czasem sparowaliśmy i ogólnie byliśmy kumplami. Potem, w 2001 roku, trenowałem u Kenny'ego Adamsa w Las Vegas. Amerykańska szkoła boksu polega na walce siłowej, agresywnej. Szkoła sowiecka oznacza mniej krwi, a więcej techniki. Pożądanym byłoby połączenie ich obu.

- A niemiecki boks?
RC: Niemiecka szkoła jest raczej pragmatyczna: bokserzy są jak żołnierze – więcej siły fizycznej, mniej techniki. Z Niemców podoba mi się Braehmer, jest myślącym pięściarzem, wyróżnia się spośród innych.

- Ulubieni bokserzy niezależnie od krajów i kategorii?
RC: Tyson, Ali, Holyfield, Lewis.

- W Niemczech szczególną uwagę poświęca się pięściarstwie kobiet. Wielu bokserów i obserwatorów ledwie uznaje jego prawo do istnienia.
RC: Zasadniczo nie jestem przeciwko, jeśli kobiety chcą, niech boksują. Jednak uważam, że kobieta stworzona jest do miłości, a nie do walki.

- W Niemczech żyjesz już sześć lat. Jak dużo masz fanów narodowości niemieckiej?
RC:  Wsparcie publiczności otrzymuję, to cieszy. Wiem, że dla dobrego PR-u potrzeba ciągle być widocznym, lecz nie jest to zgodne z moją duszą. Wiadomo, że dla zawodnika jest to korzyść sama w sobie, jednak podczas różnych prezentacji czuję się jak generał na weselu. Dlatego próbuję unikać podobnych imprez.

- Za twoją grupą promotorską dość ciężki rok. Jak sprawy potoczą się dalej, możesz przewidzieć?
RC: Wszystko będzie w porządku, każdy ma wzloty i upadki. Grupę Universum uważam za wiodącą w Niemczech zarówno według liczby pięściarzy, jak i prowadzenia interesów.

- Zadowolony jesteś z proponowanych warunków? Obecnie dużo mówi się o nadmiernej komercjalizacji boksu. Twierdzi się, że gdzieś gubi się sportowy charakter walk, a na pierwszym miejscu stawia się interesy finansowe. Na ile jest to istotne dla ciebie?
RC: Jeśli powiedziałbym, że pieniądze dla sportowca nie są istotne, to skłamałbym. Każdy chce zarobić, u niektórych stoją one na pierwszym miejscu, u drugich na dalszym. Bliżej mi do tej drugiej grupy. Z honorariów jestem zadowolony, kiedy widzę je na papierze. Mając wzgląd na to, co zostaje w kieszeni, robi się przykro, a słysząc słowo „steuer” (podatek), przykro jest jeszcze bardziej.

- Skąd czerpiesz informacje o boksie? Czy często zdarza ci się jeździć po Niemczech na walki kolegów? Czytasz niemieckie gazety? Oglądasz wiadomości? Szukasz informacji w internecie?
RC: Na walki czasami się wybieram, lecz częściej oglądam je przed telewizorem. Gazety przeglądam. O nowościach dowiaduję się przede wszystkim od moich brzdąców, z internetu korzystam regularnie, ale nie bardzo często. Wcześniej czytałem więcej, lecz półtora roku temu zajrzałem do komentarzy na mój temat – i osłupiałem. Poczytałem komentarze do newsów dotyczących innych pięściarzy – nie było lepiej. Wielu stara się analizować to, o czym nie mają pojęcia, rzucają błotem. Jestem zdumiony – przecież oni boks widzieli tylko w telewizji, rękawic nawet nie powąchali... Przykładowo, ja nawet nie zaryzykowałbym komentowania malarstwa. Po co ta cała złość? Człowiek, który wie, jak osiąga się zwycięstwa i tytuły, nigdy nie powie o drugim bokserze źle. To piekielny trud i wiele napsutej krwi. Spróbuj wyjść i spróbować, wtedy zrozumiesz nas chociaż trochę. Zdarza się, że człowiek haruje jak wół, próbuje dać z siebie maksimum, a nie udaje mu się. Trafi się gorszy dzień, nie wytrzymuje organizm, i tak dalej. Nie mówię teraz o sobie, ale o nas wszystkich. Prawo do własnego zdania posiada każdy, nie kwestionuję tego, ale ważne jest to, jak się to zdanie przedstawia,

- Dziękuję za tę szczerą rozmowę, Rusłan. Powodzenia.