HAYE POTWIERDZIŁ KLASĘ

Łukasz Furman, Informacja własna

2010-04-04

Wychodząc do walki John Ruiz doskonale zdawał sobie sprawę, że może to być dla niego ostatnia szansa na zwojowanie czegoś znaczącego w wadze ciężkiej. Dlatego też szybko i bojowo ruszył na panującego na tronie WBA królewskiej kategorii Davida Haye'a licząc na moc swoich pięści. Przeliczył się, bo już w połowie pierwszej rundy został idealnie skontrowany długim prawym prosto w szczękę i z trudem powstawał z maty. Po chwili był liczony po raz drugi, choć trzeba też dodać, że po uderzeniach w tył głowy, za co zresztą champion został ukarany odjęciem punktu. W starciu drugim i trzecim utrzymywała się wyraźna przewaga Anglika, którą utrzymywał dzięki wyraźnej przewadze w szybkości i doskonałej pracy nóg. Tym większą niespodzianką była więc postawa Ruiza, który wygrał czwartą odsłonę.

W piątej wszystko jednak wróciło do normy. Już na samym początku Haye wstrząsnąl challengerem, złapał w narożniku i okładał kilka sekund, ale ambitny Amerykanin portorykańskiego pochodzenia wciąż starał się odpowiadać. Niemal równo z gongiem zapoznał się mimo wszystko po raz trzeci z matą ringu, znów po długim prawym Davida. W szóstym starciu Haye zamroczył rywala prawym podbródkowym, poprawił lewym sierpem, dodał jeden prawy i Johnny znów wylądował na kolanach.

Po w miarę wyrównanej siódmej rundzie, w ósmej mistrz znów kilka razy bardzo mocno trafił Ruiza. Najmocniejszy okazał się prawy podbródkowy oraz lewy sierp, po których były champion dwukrotnie był blisko "czasówki". W dziewiątej odsłonie po kolejnych kilku mocnych ciosach narożnik Ruiza rzucił w końcu ręcznik na znak poddania, choć ten co prawda poobijany, to cały czas chciał się odgryzać championowi. Tym samym Haye (24-1, 22 KO) po raz pierwszy obronił pas federacji WBA w wadze ciężkiej i udowodnił, że jest jednym z trzech, może czterech ludzi na świecie, którzy mogą skutecznie rywalizować z braćmi Kliczko.