TEKSAŃSKIE SAM NA SAM Z ADAMKIEM

Przemysław Garczarczyk, ASInfo

2010-03-26

„Każda walka jest o wszystko”

Czego słucha Tomek Adamek, kiedy  katuje się na treningach w Houston? Co  myśli o ciągłej presji towarzyszącej jego walkom? Czy kiedykolwiek chciał  postawić na siebie u bukmacherów w Las Vegas? To tylko niektóre z pytań na które najlepszy polski bokser odpowiada podczas specjalnego wywiadu przeprowadzonego w sercu Teksasu.

- Tomek, wstałeś bladym świtem, na budziku była 5.35 rano. Tylko po to, żeby się katować 45 minut na elektronicznych schodach, zaliczyć 30 minut rozciągania i znowu 45 minut pływania na basenie. Trzy godziny później była dopiero 9.30, czyli dzień treningowy dopiero się zaczynał. Harowałeś kiedyś tak ciężko w życiu?
Tomasz Adamek: Nie, gdzie tam. Sam Colonna tez mi dawał wycisk, ale to był tylko wycisk bokserski. Tutaj mam wszystko. Ale zobacz, ciekawa rzecz, nie czuję się tak zmęczony jak kiedyś. Mam swoje sposoby. Jak zasuwam na schodach to zakrywam licznik, żebym nie zwariował patrząc jak wolno mijają minuty. To samo z pływaniem. Jak pierwszy raz Brian, asystent Shieldsa mi kazał pływać przez 45 minut bez przerwy kraulem, to się popukałem po głowie, bo normalnie pływałem dwa, trzy baseny. Teraz widziałeś, zasuwałem z Kermitem (Cintronem, byłym mistrzem świata IBF przygotowującym się w Houston do majowej walki na HBO z Paulem Williamsem – przyp. PG) przez 45 minut. I żyję.

-  Czego słuchasz, kiedy biegasz po „schodach”?
TA: Hip-hopu, rzeczy z list przebojów bo nie mam specjalnych ulubieńców.

- A gdzie miejsce na skrzypeczki i góralską muzykę?
TA: Zawsze po walkach, niczego innego wtedy nie słucham. Świętuję zawsze przy naszej muzyce, pracuję przy hip-hopie. Tak jakoś wyszło.

- Wiesz jaka będzie reakcja kibiców, że masz taki twardy obóz treningowy. „Zarypią te Amerykańcy naszego Adamka, wykończą go!” – takie będą opinie.
TA: Nie ma takiej możliwości. Po pierwsze sam najlepiej znam swój organizm i wiem, kiedy muszę odpuścić. Szczególnie dlatego, że przecież niedawno, 6 lutego walczyłem z Estradą. Na szczęście tam się nie zarżnąłem na treningu, ale następnym razem takich ekperymentów już nie będzie. Następna walka – we wrześniu, nie wcześniej. Zresztą tutaj jest stała komunikacja. Jak zacząłem narzekać, że czuję przez kilka godzin zmęczenie w rękach po sparingach, to zaraz byłem u specjalisty, Brian sprawdzał czy wszystko jest OK, jakie mogę, a jakich nie mogę mieć obciążeń treningowych.

- Szybko się zaadoptowałeś w Houston. Nie ma tutaj zbyt wielu Polaków, ale ciebie znaleźli...
TA: My, Polacy jesteśmy wszędzie. Pierwsze spotkanie miałem w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej. Stał obok mnie chłopiec i zaczął ciągnąć ojca za ramię i mówić szeptem: „Tata, to jest Adamek!”. Mężczyzna siedział obok mnie i w końcu zapytał: „Przepraszam, czy pan jest tym kim ja myślę, że pan jest?”. Odpowiedziałem, że tak. Teraz już chyba wszyscy wiedzą, że mnie można spotkać w każdą niedzielę w kościele. Adresu sali gdzie trenuję i mieszkania nie podaję. Trochę spokoju muszę mieć, a zresztą ja wiem po co tutaj przyjechałem.

-  Do ostatnich walk przygotowywałeś się albo w domu w Jersey City, albo tym w rodzinnym, w Gilowicach. W Teksasie nie dokucza ci samotność?
TA: Nie, tutaj jest w porządku, można się przejechać, jak mam czas spotkać z przyjaznymi ludźmi. Kiedyś byłem z Zyggim w Pensylwanii i pojechaliśmy tam, gdzie kiedyś trenował Lennox Lewis. Zaniepokoiłem się jak zobaczyłem, że nie działa telefon, za chwilę Andrzej Gmitruk pokazuje mi, że naokoło same lasy, najbliższy sklep kilka kilometrów dalej. „Po tygodniu będziemy tutaj wyli jak wilki” – skomentował Andrzej, ale na szczęście nie musiałem tam nigdy jechać. Ja lubię wiedzieć, co się dzieje na  świecie, pogadać z rodziną, pooglądać znajomych na skajpie, poczytać wiadomości na internecie. Tutaj w Teksasie jest wszystko perfekcyjnie poukładane – każdy moment jest nadzorowany albo przez Ronniego, albo przez Briana. To pomaga, bo wiadomo, że czasami, jak się trenuje samemu, to łatwo poszukać wymówki. „Ciężko trenuję, trochę boli, jutro odrobię, nic się nie stanie” – o to bardzo łatwo, ale to nie wchodzi w rachubę, jak masz nad sobą trenera. I dobrze.

-   Nie czujesz presji, że znowu „musisz” wygrać, że to znowu „walka o wszystko”?
TA: Każda jest „o wszystko” na tym poziomie. Jakbym nie wygrał z Gołotą, to nie byłoby dalszych walk w ciężkiej, bo nikt by mnie nie traktował poważnie. To samo jakbym przegrał z Estradą, nie byłoby HBO i Arreoli. Dlatego czasami śmieszy mnie takie gadanie, że „teraz Adamek musi pokazać co potrafi, bo jest wielka presja”. Presja jest zawsze, porażka na tym etapie, sporo cię cofa, a na pewno przytrzymuje w miejscu, wskakuje ktoś nowy.

- Miałeś chwile zwątpienia?
TA: Takie w trakcie walki czy te, kiedy miałem machnąć ręką  na boks?

-  I jedne i drugie?
TA: Nigdy nie myślałem, żeby dać sobie spokój z boksem. To nie wchodzi w rachubę, nie miałoby sensu, za dużo pracy i zmarnowanego talentu. Mam zwątpienia, kiedy wszystko boli, kiedy czasami coś nie idzie podczas walki, ale zawsze potrafię siebie popchnąć, powiedzieć sobie „Tomek, musisz”. Chciałbym walczyć jeszcze trzy, maksymalnie cztery lata. Jak Bóg i zdrowie pozwolą, bo nikt z nas nie wie co będzie za miesiąc. Albo jutro nawet. Będę wiedział, kiedy mam skończyć, jestem pewien, że dostanę taki sygnał. To będzie tylko moja decyzja, nie będę potrzebował niczyich porad.

- Zostanę przy presji. Czy zdajesz sobie sprawę, że kiedy wygrasz tytuł mistrza świata wagi ciężkiej będziesz jedynym bokserem w historii tej dyscypliny, któremu się udało zdobyć tytuł w półciężkiej, juniorciężkiej i ciężkiej?
TA:  To mój zawód, jak będę wygrywał, to i splendory przyjdą. To byłoby niesamowite osiągnięcie, Polak w historii  boksu z czymś, co się nikomu jeszcze nie udało.  Dzieci i miejmy nadzieję wnuki mogłyby się Tomkiem pochwalić. Ale nigdy o tym, przyznam, nie myślałem. Może niepotrzebnie mi o tym mówiłeś, zacznę się teraz denerwować (śmiech).

- Bukmacherzy z Las Vegas widzą w ciebie nieznacznego ale zawsze faworyta. Myślałeś kiedyś, żeby na siebie postawić? W końcu nikt nie wie lepiej co potrafisz.
TA: Nigdy tego nie zrobię, nawet by mi to nie przyszło do głowy. Po pierwsze tylko Bóg wie co się stanie, a po drugie dostałem talent, żeby zarabiać w inny sposób, walcząc w ringu, a nie  być hazardzistą. Ja nie potrzebuję dodatkowej motywacji.

-  Zmieniłeś się  w Ameryce jako bokser, jako człowiek?
TA: Na pewno. Jako bokser musiałem, bo przy tutejszej  konkurencji musisz walczyć o swoje twardziej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Naprawdę wierzę w to, że teraz jest mój czas, że osiągam maksimum moich możliwości. Jako człowiek to chyba nie mnie to oceniać. Może jestem mniej ufny niż kiedyś, ale to chyba dobrze. Ale ludzie do których mam zaufanie, mogą zawsze na mnie liczyć.

- Miesiąc do Kalifornii, do walki z Crisem Arreolą. Zaczynasz mysleć o tym, jaką będzie miał na ciebie taktykę?
TA: To nie ma sensu, bo przecież nasi trenerzy mogą wymyśleć nie wiadomo co, ale i tak skończy się na tym, co ja i Cris pokażemy w ringu. Pewnie, że jest ważne wierzyć trenerowi, słuchać jego rad i ja się uczę w Houston każdego dnia. Ale co z tego będzie można zobaczyć 24 kwietnia nie wie nikt. No i dobrze, bo jakby już teraz wszyscy wiedzieli, to kto by przyszedł nas za miesiąc oglądać?

Przemek Garczarczyk z Houston
www.garnekmedia.blogspot.com