JACKIEWICZ: BAZUJĘ NA CHARAKTERZE

Łukasz Furman, Informacja własna

2010-03-18

Zapraszamy na wywiad z Rafałem Jackiewiczem (35-8-1, 18 KO), który już pojutrze stanie naprzeciw Turgay'a Uzuna (31-12-2, 19 KO) w ośmiorundowej walce kategorii półśredniej. Przypomnijmy tylko, że polski "Wojownik" jako oficjalny pretendent do tytułu IBF ma zagwarantowany pojedynek o mistrzostwo świata i zapewne występ w Strzelcach Opolskich będzie ostatnim sprawdzianem przed czekającą go walką życia. Rafał w wywiadzie dla BOKSER.ORG opowiada więc nie tylko o sobotniej potyczce, ale i planach na przyszłość.

- W sobotę wystąpisz w Strzelcach Opolskich. W przeszłości narzekałeś trochę, że pomiędzy ważnymi walkami masz długie przerwy. Jak więc widać dopiąłeś swego.
Rafał Jackiewicz: Nie, tylko raz tak płakałem, bo tylko raz taką przerwę miałem i to kurcze przed walką życia. To było przed moim eliminatorem, dlatego byłem wkur.... i zły. Musiałem trzymać wagę i to była dla mnie masakra, że sam sobie z tym musiałem radzić. Byłem strasznie wkurzony, ponieważ przez osiem miesięcy nie walczyłem. Teraz na szczęście mogę wystąpić przed pojedynkiem o mistrzostwo świata i bardzo się z tego cieszę. Ten zawodnik nie jest jakiś bardzo wymagający, ale jest silny, niebezpieczny no i trzeba będzie uważać, tak więc zawsze jakieś tam ryzyko jest. Ja jednak jestem przygotowany świetnie, czuję się bardzo dobrze, nie mam żadnych problemów z wagą ani niczym innym, wszystko mam poukładane, także wszystko jest super.

- Powiedz, a Ty w ogóle lubisz się często bić, czy też może po ciężkiej walce wolisz sobie zrobić dłuższy odpoczynek?
RJ: Lubię się często bić. Ja mógłbym walczyć co tydzień, tylko wiadomo, na tym poziomie tak się nie da. Ja generalnie jestem taki, że tydzień mija i już muszę coś robić, po prostu muszę. Kiedyś, gdy walczyłem w kickboxingu to bywało, że walczyło się w miesiącu trzy razy. Dosyć często występowałem i lubiłem to, tak więc nie mam z tym problemu. Generalnie lubię coś robić, lubię jak coś się dzieje.

- Pomimo iż jesteś zdecydowanym faworytem w tej potyczce, to ciąży na Tobie spore ciśnienie. Jak przegrasz, nie będzie wymarzonej walki o pas. Odczuwasz to ciśnienie?
RJ: Nie, absolutnie. Jestem świetnie przygotowany, widzę już tą walkę, mam już ją w głowie, jestem naprawdę wybornie przygotowany. Zresztą ten pojedynek odzwierciedli moją formę i pokaże co się teraz ze mną dzieje. Oczywiście nie lekceważę przeciwnika. Jest to rywal z wyższej kategorii, więc na pewno muszę uważać. Ja już od dłuższego czasu mówiłem, że nauczyłem radzić sobie ze stresem, żyć ze stresem, często miałem w życiu takie stresowe sytuacje i one mnie uodporniły na to wszystko. Wiadomo, odczuwam jakiś tam delikatny strach przed walką jak każdy normalny człowiek, bo wiadomo – dobrze jestem jeb..., ale nie jestem kretynem żeby się nie bać w ogóle, bo tylko głupki się nie boją niczego. Odczuwam strach czy na przykład dobrze wypadnie ta walka, czy dam radę, czy wytrzymam, czy coś się nie stanie, ale generalnie ze stresem sobie spokojnie daję radę.     

- Na walkę Krzyśka Włodarczyka w Polsce znalazły się spore pieniądze. Jakie są więc szanse by sprowadzić Zavecka do Polski?
RJ: No małe są szanse. Krzysiek „zabrał” można powiedzieć dużą część pieniędzy od sponsorów na zorganizowanie jego walki w Polsce, są to ogromne pieniądze jak na nasz kraj i nasze warunki. To po pierwsze. Po drugie, Zaveck bierze 70% przetargu, czyli trzeba byłoby mu wypłacić bardzo dużo pieniędzy, no i nie sądzę by taka kwota się znalazła dla mnie tutaj. Ja nastawiam się na walkę w Słowenii.

- Załóżmy więc, że Ty i Zaveck wygrywacie swoje potyczki, bo to śmiało można chyba założyć. Co poza dietą, z którą miałeś kłopoty za pierwszym razem, musisz zmienić w tej drugiej walce, żeby mu udowodnić na dobre swoją przewagę?
RJ: Po pierwsze, to co mówiłem przed pierwszą walką – jestem szybszy, biję bardziej różnorodne ciosy, serie i kombinacje, po trzecie mam lepszą pracę nóg – to jest to o czym mówiłem i tak naprawdę było. Ja jednak nie mogłem tego pokazać za pierwszym razem, dlatego iż po prostu nie byłem w stanie. Nie mogłem tego zademonstrować, ponieważ mój organizm nie był w stanie tego wydusić z siebie, a ja naprawdę byłem świetnie wówczas przygotowany. Ja byłem w jeszcze lepszej formie niż na pojedynek z Bonsu, ja to wiem, trener to wie, całe moje otoczenie, tylko robiłem dwanaście kilogramów wagi, a potem pięć kilogramów przybrałem w ciągu jednego dnia. Dlatego kurcze mój organizm nie mógł więcej z siebie wydusić, a i tak trzeba zauważyć, że walkę stoczyliśmy bardzo ładną, wyrównaną, co od razu mówiłem, jednak on nie zrobił więcej niż ja zrobiłem, dlatego wygrałem niejednogłośnie. On dał najlepszy występ w swojej karierze, ja dałem jedną z najsłabszych a i tak nasz bój był wyrównany. Na chwilę obecną nie mam problemów z wagą, jestem mądrzejszy o to doświadczenie i myślę, że nie będę mieć problemów z udowodnieniem tego, że jestem lepszy.

- Z bokserskiego „Kopciuszka” urosłeś do rangi oficjalnego pretendenta federacji IBF i nikt już Cię  teraz nie zlekceważy. Myślisz, że teraz będzie trudniej?
RJ: Cały czas było trudno. Doszedłem do tego wszystkiego ciężką pracą i wyrzeczeniami. Ja jestem człowiekiem znikąd, bo w najlepiej obstawionej na świecie kategorii będę zaraz walczyć o mistrzostwo świata jednej z najbardziej prestiżowych organizacji. Tak się ułożył ranking, tak się ułożyło życie, ale to wszystko dzięki ciężkiej pracy mojej oraz trenera Łapina, który mnie prowadził przez ten cały czas i wbijał do głowy jakieś tam wartości - nie tylko te bokserskie - no i teraz są tego wszystkiego efekty. To również pokłosie pracy promotorów i trenera odnowy biologicznej Janka Sobieraja. Oczywiście to ja wychodzę do ringu, jednak bez nich by mnie dzisiaj nie tu gdzie jestem.

- Masz życiową szansę przed sobą. Oprócz panującego mistrza, którego masz już na rozkładzie, do następnej walki eliminacyjnej wyznaczono również bokserów absolutnie w Twoim zasięgu.
RJ: No właśnie – Randall Bailey i Jackson Bonsu. Nie oszukujmy się, jeżeli Bailey nie znokautuje Bonsu, to on będzie następnym pretendentem. Teraz sytuacja jest taka, że jeżeli ja wygram z Zaveckiem, a uważam iż wygram, potem mam czas na jedną nieobowiązkową obronę, następny jest Bonsu, którego też pobiję. Później znów jedna lub dwie dobrowolne obrony, tak więc jeśli wygram z Zaveckiem, to nawet do dwóch lat mogę utrzymać tytuł mistrza świata, no chyba że trafi się walka za jakieś duże pieniądze, wtedy oczywiście nie ma problemu.

- No właśnie, na pewno oglądałeś pojedynek Pacquiao z Clottey'em. Jak Rafał Jackiewicz widzi siebie w potencjalnych walkach z tak wybitnymi zawodnikami jak oni czy Floyd Mayweather?
RJ: Nie oszukujmy się, Poacquiao i Mayweather są poza moim zasięgiem, ale nie ukrywam iż gdyby propozycja takiej walki by padła, bez zastanowienia mówię „tak”. Reszta zawodników też jest świetna, naprawdę kozacy, ale wyjdę do nich walcząc z myślą, że mogę wygrać. Wierzę w siebie, swoje możliwości, zwycięstwo i to, że swoim uporem, charakterem i nieustępliwością, przy dobrym przygotowaniu, jestem w stanie pokusić się o wygraną z resztą. Nie boję się tego głośno powiedzieć, że bez problemów wychodzę do takiej walki i ciężką pracą będę chciał udowodnić, że to co mówię jest prawdą.

- W mojej ocenie Twoją główną bronią jest kontra na lewy prosty rywala oraz niesamowita ambicja i determinacja. Analizując Twoje ostatnie walki, teoretycznie w sobotę przed Tobą łatwe zadanie. Potrafisz się odpowiednio jeszcze motywować na takie występy jak ten w Strzelcach Opolskich?
RJ: Tak, jak najbardziej, bo dla mnie można powiedzieć to już kolejna walka o mistrzostwo świata. Kolejny krok do takiego pojedynku, ponieważ jakaś wpadka nie daj Boże w sobotę i nie walczę o tytuł. Tak więc dla mnie tutaj nie ma jakiś żartów, a tym bardziej miejsca na olewanie rywala, bo tutaj jeden cios może wszystko zmienić. Jeden cios i ja w lipcu już nie walczę o pas. To już nie są czasy 3-4 lata temu, kiedy słaby był przeciwnik, to ja w ciągu dwóch dni potrafiłem przytyć siedem kilogramów, bo najadłem się po wadze. Myślałem – słaby rywal, to dam sobie radę, a potem się okazywało, że z jakimś leszczem się męczyłem sześć rund, bo po prostu nie byłem w stanie nic zrobić ze względu na wagę i to co zjadłem. Tutaj nie ma miejsca na żadne olewanie...

- Gdybyś mógł cofnąć czas i byłbyś mądrzejszy o te kilka lat, myślisz, że dałbyś radę zrobić wielką karierę o te kilka lat wcześniej?
RJ: Powiem tak – na samym początku przyszedłem na boks w ogóle bez jakichkolwiek ambicji na walki o mistrzostwo świata. Jak zaczynałem boksować, moim marzeniem było zdobycie pasa nawet najsłabszej federacji na świecie, a zresztą ciężko było mi uwierzyć, że ja będę toczyć pojedynki na dystansie dziesięciu i dwunastu rund. Przecież jak występowałem wcześniej w kickboxingu, to walczyłem przede wszystkim nogami, ja boksersko byłem słaby, miałem tylko charakter i praktycznie tylko na tym bazowałem. Nikomu nie odpuszczałem i byłem taką małą wszą. Do tej pory zresztą jestem, tylko teraz zwiększyły się moje możliwości i umiejętności, a wszą jest już trochę większą. Ja właśnie bazuję na charakterze, na ambicji, determinacji, na koncentracji i na przykład sparingi przed występem często wychodzą mi słabo lub tak sobie, a wychodzę na ring i daję potem dobre walki.

- Dobrze mówisz o swoim trenerze, dobrze się rozumiecie, więc gdybyś go spotkał trochę wcześniej, zmądrzałbyś trochę...
RJ: (ucina) Już teraz byłbym mistrzem świata.

- Czego więc możemy Ci życzyć?

RJ: Żebym zdobył tytuł i spłacił mieszkanie, na co mam czas do końca roku. Dzięki mojemu wieloletniemu sponsorowi Adamowi Wiąckowi z firmy Partner, który mi przedłużył spłatę o kolejne pół roku, ze względu na to, że walka o tytuł o te pół roku się przesunęła, no i oczywiście możecie mi życzyć nowego samochodu, bo tym jeżdżę już rok. Jakby nie było najważniejsze jest jednak zdrowie. Teraz mam wszystko – świetną rodzinę, dom kurcze 90-metrowy, samochód, zdrowie, mam wielkie możliwości zdobycia mistrzostwa świata, a trudniej sobie wyobrazić w tej wadze championa, który bardziej by mi pasował, także to co się teraz dzieje w moim życiu to jest po prostu bajka. 

Rozmawiał: Łukasz Furman