DIRRELL SKAZYWANY NA PORAŻKĘ W STARCIU Z ABRAHAMEM

Leszek Dudek, Informacja własna

2010-02-23

Bukmacherzy zdają się nie wierzyć w zwycięstwo Andre Dirrella  (18-1, 13 KO) w marcowym pojedynku z Arthurem Abrahamem  (31-0, 25 KO). Na wygranej 26-letniego Amerykanina można całkiem nieźle zarobić, bowiem kursy mieszczą się w przedziale od ok. 2.40 do ponad 3.00. "The Matrix" jest też czarnym koniem, jeżeli chodzi o zwycięstwo w całym turnieju. Poprawne przewidzenie jego tryumfu w Super Six może nawet kilkunastokrotnie zwiększyć postawioną stawkę. Drugi od końca Mikkel Kessler, ma według bukmacherów czasem i dwukrotnie większe szanse na końcowe zwycięstwo. Abraham, po znokautowaniu Taylora, jest obok Warda głównym faworytem. Czy jednak zdoła sobie poradzić z kolejnym Amerykaninem, który jest od "Bad Intensions" pięściarzem młodszym, szybszym, bardziej zdesperowanym i przede wszystkim wciąż jeszcze głodnym sukcesu?

W pierwszej rundzie turnieju Dirrell przegrał w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach z Carlem Frochem. Amerykanin stracił punkt za faule, ale jego przeciwnik mógł bezkarnie stosować zapaśnicze chwyty i rzucać nim o matę ringu. Ciosy nacierającego Brytyjczyka zazwyczaj pruły powietrze i tylko bardzo nieliczne z nich dochodziły celu. Dla sędziów i angielskiej publiczności to jednak wystarczyło. Niejednogłośny werdykt wskazywał na Frocha. Czy tamtego wieczoru Dirrell mógł pokonać "Kobrę"?

Najważniejszym błędem Amerykanina była zbyt bierna postawa w ringu. Dzięki swojej szybkości i niespotykanej gibkości przez większość walki skutecznie unikał niebezpieczeństwa, ale za rzadko kontrował i co najważniejsze - nie bił kombinacjami. Nie dawał się trafiać, ale też sam nie wyprowadzał zbyt wielu uderzeń. Z drugiej jednak strony - jeżeli Dirrell był gorszy od Frocha, to Floyd Mayweather powinien mieć w rekordzie porażkę z Oscarem De La Hoyą, a David Haye z Nikołajem Wałujewem. Każdy kibic mógłby wymienić więcej podobnych przykładów.

Wpadający w liny po swych niecelnych uderzeniach "Kobra" wyglądał na tle Dirrella jak słoń przy baletnicy, przez całą walkę widać było jego braki w technice, a momentami można było odnieść wrażenie, że w ringu znajdują się profesjonalista i amator. Na pewno nie można mu jednak odmówić konsekwencji i woli walki. Gdy w 10-tym starciu Dirrell rzucił się do ataku po utracie punktu, Froch przetrwał kryzys i wyraźnie zamroczony zdołał dotrwać do gongu. W kolejnej odsłonie znów Dirrell zranił go jednym z lewych sierpowych, ale Froch tak samo szybko się pozbierał. Ani na moment nie odpuścił i po raz kolejny udowodnił, że posiada mentalność mistrza. Tę samą cechę zdaje się posiadać kolejny rywal Amerykanina - Arthur Abraham.

Technicznie Abraham nie jest bokserem lepszym od przeciętnego pod tym względem Frocha. Jest od niego nawet wolniejszy - zarówno na nogach, jak i przy zadawaniu ciosów. Bardzo powoli się rozkręca, nie posiada dobrego refleksu, ani ringowego sprytu. Mimo tego jest jak dotąd zabójczo skuteczny. Jego dwa podstawowe atuty to siła fizyczna i szczelna podwójna garda. W tym pierwszym nie ma sobie równych wśród uczestników Super Six. Abraham bije najmocniej w całej kategorii, a jedynie Edison Miranda zdaje się dysponować podobnym ciosem w prawej ręce. Kolumbijczyk jest też jedynym, który tak skutecznie zdołał się przedrzeć przez jego obronę (złamał Abrahamowi szczękę w piątej rundzie ich pierwszego pojedynku). Abraham jest tzw. "slow starterem" i choć trudno w to uwierzyć, nie ma on w rekordzie żadnego zwycięstwa w pierwszej rundzie. W rozkładzie "Króla Arthura" nie znajdziemy żadnych wielkich nazwisk (poza wypalonym Jermainem Taylorem, którego naturalizowany Niemiec ciężko znokautował kilka sekund przed ostatnim gongiem). Największe dotychczasowe zwycięstwo Abrahama to techniczny nokaut w czwartej rundzie rewanżowego starcia z Mirandą, który przystąpił do pojedynku po koszmarnym laniu z rąk Kelly Pavlika.

30-letni były mistrz IBF w kategorii średniej miewał już jednak spore problemy z nieznanymi szerszej publiczności zawodnikami. Oprócz wymienionego wyżej Mirandy, wiele kłopotów sprawili mu Kofi Jantuah, Lajuan Simon i Mahir Oral - pięściarze mający nad Abrahamem przewagę szybkości i gibkości. Dirrell jest niewątpliwie najszybszym zawodnikiem w całej stawce Super Six. Dysponuje też dość mocnym ciosem i ma doskonały refleks. Wie, że porażka w starciu z Niemcem ormiańskiego pochodzenia oznacza dla niego koniec przygody z turniejem. Jeżeli wyciągnie odpowiednie wnioski ze swojej pierwszej porażki, to powinien poradzić sobie z surowym technicznie Abrahamem i zwyciężyć go na punkty. "Król Arthur" nie jest zawodnikiem na tyle aktywnym, by móc wywrzeć presję na rywalu, który znajduje się w ciągłym ruchu. Przypomina odrobinę Victora Oganova, którego "Matrix" pokonał kilkanaście miesięcy temu.

Dirrell jest o dziesięć centymetrów wyższy, ma też sporo dłuższy zasięg rąk. Zapowiada obijanie tułowia Niemca, co ma go zmusić do opuszczenia rąk po kilku rundach. Wówczas Amerykanin zacznie bić swoimi szybkimi kombinacjami. Twierdzi również, że nie popełni dwa razy tych samych błędów i nie będzie marnował okazji na wyprowadzanie ciosów. Potrafię sobie wyobrazić Abrahama mającego ogromne kłopoty z ruchliwością przeciwnika. Być może bezradny "Król Arthur" zostanie nawet poddany przez swój narożnik lub lekarza ringowego, gdy jego twarz zacznie puchnąć, oczy będą się zamykać, a łuki brwiowe krwawić. W tym pojedynku obstawiam jednak punktowe zwycięstwo Dirrella, choć potężnego fizycznie Abrahama nie można będzie w żadnej chwili skreślić. Bardzo jednak możliwe, że na mój pogląd wpływa chęć zamieszania w klasyfikacji turnieju. Bo czy w trzeciej rundzie nie byłoby dużo ciekawiej, gdyby w najbliższych starciach zwycięstwa zanotowali również Allan Green i Mikkel Kessler?