KHAN: Z CHŁOPCA STAŁEM SIĘ MĘŻCZYZNĄ

Wojciech Czuba, London Sport

2009-12-05

Dzisiaj Amir Khan (21-1, 15 KO), stanie w ringu w Newcastle do pierwszej obrony tytułu mistrza świata wagi lekko- półśredniej przeciwko niepokonanemu Ukraińcowi Dmitrijowi Salicie (30-0-1, 16 KO). Na kilkanaście godzin przed walką, młody champion zdążył udzielić wywiadu, w którym opowiada, między innymi o tym, jak jedyna porażka w karierze, była najlepszą rzeczą, która go spotkała w życiu.

 Jak jesteś przygotowany do tego pojedynku Amir, czy ciężko pracowałeś z Freddie Roachem?
- Pracowaliśmy strasznie ciężko, ale ja uwielbiam tak trenować. Ćwiczyłem zaraz obok Mannyego Pacquiao i bardzo się z tego cieszę, bo mogłem podglądać najlepszego pięściarza na ziemi. Dodatkowo w naszej sali zawsze było mnóstwo dziennikarzy, kamer i atmosfera była po prostu wspaniała.

Widzieliśmy nagrania z waszych wspólnych sparingów, jak ci się walczyło z Mannym?
- To była naprawdę ciężka praca. Czasami obaj się podpalaliśmy i dawaliśmy z siebie wszystko. Ale kiedy sparujesz z kimś takim jak ‘Pacman’- numer jeden na świecie, wiadomo, że musisz się starać „trochę” bardziej niż zwykle.

Jak myślisz co Dmitrij Salita wniesie jutro do ringu w Newcastle?
- On boksuje w stylu, który bardzo mi odpowiada. Na pewno to dobry bokser, ale z pewnością nie jest tak szybki jak ja. Strasznie wolno porusza się na nogach, a jego ciosy są bardzo czytelne. Zamierzam walczyć z nim bardzo mądrze i być zawsze o jeden krok przed nim. Dmitrij zamierza zabrać mi mój pas, pamiętam doskonale, jak się czułem walcząc z Kotelnikiem i jak byłem wtedy zdeterminowany, dlatego wiem, co czuje Dmitrij i na pewno go nie zlekceważę.

Czego nauczył cię Froach, czego wcześniej nie umiałeś?
- Najwięcej pracowaliśmy nad moją obroną, a także bardzo dużo czasu poświęciliśmy na bardzo ciężkie sparingi. Musicie wiedzieć, że każdy sparing w Los Angeles to jak prawdziwa walka, jest tak samo ciężko i każdy daje z siebie 100 procent. Poprawialiśmy także moje techniki bokserskie, to znaczy wiem, kiedy w odpowiednim czasie zadać odpowiedni cios. Freddie nauczył mnie dużo nowych umiejętności i powiedział dokładnie kiedy mam ich używać.

Do ringu wchodzisz, aby nokautować i wygrywać, czy przed walką i w jej trakcie próbujesz jakoś nastawiać się wrogo do swoich przeciwników?
- Nie, na pewno nie ma żadnej nienawiści. Po prostu facet wchodzi do ringu i chce mnie posadzić na ziemi,  dlatego ja pragnę dokładnie tego samego. Teraz to ja mam pas mistrzowski i chcę go mieć jak najdłużej, dlatego jeżeli ktoś przyjdzie i będzie chciał mi go zabrać strasznie się rozczaruje. Jednakże obrażanie przeciwników, czy budowanie jakiejś sztucznej nienawiści- to nie w moim stylu. Moje bokserskie umiejętności mogą zrobić komuś krzywdę i to sporą. W czasie walki, w ferworze, działa instynkt, tu nie ma czasu na nienawiść.

Co myślisz o Carlu Frochu i jego negatywnych wypowiedziach na twój temat w prasie?
- On po prostu użył mojego nazwiska, żeby zrobiło się o nim głośno, żeby mógł zaistnieć. Ale nie przejmuję się tym w ogóle. Wiem, że jestem lepszym pięściarzem od niego. Moje zwycięstwa i styl, w jakim będę je odnosił, będą mówić same za siebie i zamkną gęby wszystkim krytykom- wliczając w to także Frocha.

Jak myślisz, kiedy Ricky Hatton powinien znowu wejść do ringu?
- To zależy tylko od tego, jak on się czuje w środku. Jeżeli czuje się na siłach by powrócić i wie, że go na to stać, wtedy powinien znowu zawiązać rękawice. Jednak jeżeli ma wątpliwości, jeżeli się choć trochę wacha, wtedy powinien dać sobie spokój. W sporcie takim jak boks zawodowy musisz być zawsze pewny na 100 procent tego co robisz. Jeżeli nie jesteś czegoś pewny na 100 procent, możesz ci się stać krzywda. Poważna krzywda.

Co sądzisz o tak zwanej „złej krwi” przed walką, która doskonale wychodzi Davidowi Haye?
- Nie sądzę, abym kiedykolwiek potrzebował obrażać przeciwników i wprowadzać przed moimi pojedynkami tą tak zwaną „złą krew”. Mój styl walki jest bardzo widowiskowy i nie potrzebuję dodatkowej reklamy. Bardzo lubię Davida Haye i wiem, że to jego gadanie wspaniale przekłada się na późniejszą sprzedaż biletów, ale nie robiłem tego wcześniej i nie będę tego robił także i teraz. Pozwolę moim pięścią, aby mówiły za mnie.


Od czasu twojej porażki z Breidisem Prescottem minęło 15 miesięcy. Czy nadal, gdzieś tam w środku, boisz się przyjęcia mocnego ciosu?
- Nie, nie specjalnie. Walka z Prescottem, to był wypadek przy pracy. Myślałem wtedy, że nie mam słabych stron, że jestem doskonały. Wcześniej nie zwracałem za bardzo uwagi na obronę, źle balansowałem, źle stałem na nogach, do tego doszedł jeszcze brak koncentracji. Każdy z tych błędów złożył się na ten nokaut. Ale wszystko zmieniło się kiedy poszedłem do Wild Card Gym (sala treningowa Freddiego Rocha w Hollywood). Oprócz nabrania odpowiednich umiejętności zacząłem w ringu myśleć. Z mojej porażki wyciągnąłem wnioski i z perspektywy czasu wiem, że ta porażka, była najlepszą rzeczą, która mnie spotkała. Po przegranej z chłopca stałem się dojrzałym mężczyzną. Trzy walki później zostałem mistrzem świata. Nie boksuję już bez sensu, jak chłopczyk, teraz używam odpowiednich ciosów w odpowiednim czasie i przy okazji myślę. Bo wszystko wygrywa się w głowie.