CUDZE CHWALICIE-SWOJEGO NIE ZNACIE (1984-1985)

Jarosław Drozd, Opracowanie własne

2009-10-09

Moja "kibicowska" przygoda z boksem rozpoczęła się 25 lata temu. Nie wiem z kim (ojciec, czy dziadek?) i dlaczego usiadłem wówczas przed telewizorem, ale to, co wówczas zobaczyłem tkwi we mnie do dzisiaj. Dokładnie 21 października 1984 r. w Katowicach reprezentacja Polski (nota bene pod wodzą Andrzeja Gmitruka) podejmowała ekipę amerykańską. Wszyscy oczekiwali na jubileuszowe 100 zwycięstwo Polaków (licząc tylko mecze rozgrywane w okresie PRL-u) w meczu międzypaństwowym, co było o tyle uzasadnione, gdyż zza Oceanu przybyła ekipa składająca się z zupełnie nieznanych pięściarzy, z których najstarszy miał 22 a najmłodszy 17 lat! Jak się możesz domyśleć, Czytelniku, mecz ten przegraliśmy (10-14), a większość z naszych ówczesnych asów nijak nie mogła poradzić sobie z głodnymi zwycięstw młodzieńcami.

Kilka lat później okazało się, że w większości te amerykańskie "dzieciaki" zrobiły całkiem spore kariery zawodowe, a dwaj z nich (William Guthrie i Arthur Williams) zostali nawet zawodowymi mistrzami świata (odpowiednio: IBF wagi półciężkiej i jr. ciężkiej)! To właśnie Williams w 1995 r. "zafundował" pierwsze w zawodowej karierze deski Chrisowi Byrdowi, przegrywając z nim pojedynek, ale tylko w oczach sędziów. Warto przypomnieć, że wciąż aktywny (!) "Król Arthur" w ciągu swojej długiej kariery wygrał m.in. z takimi znakomitościami jak Dwight Muhammad Qawi, Adolpho Washington, Imamu Mayfield.

Fakt, że dwaj przeze mnie wymienieni przegrali wówczas w Katowicach swoje walki skłonił mnie jakiś czas temu do tego, by - KU POKRZEPIENIU SERC - przypomnieć Ci, Czytelniku o niezwykle ciekawych amatorskich konfrontacjach Polaków z przyszłymi wybitnymi zawodowcami. Ponownie zapraszam więc do wędrówki w przeszłość.
 


Fot. William Guthrie

Zarówno dla Guthrie (35-4-3, 28 KO), jak i Williamsa (45-15-1, 30 KO), występy w Katowicach były absolutnymi międzynarodowymi debiutami w gronie seniorów (Williams był wówczas aktualnym mistrzem świata juniorów). Pierwszy z nich trafił na mistrza Polski wagi średniej, Henryka Petricha i po równorzędnej walce uległ mu niejednogłośnie na punkty (1-2). Mniej do powodzenia miał Williams, który zmierzył się z bombardierem, Stanisławem Łakomcem (81 kg). Polak wygrał stosunkowo łatwo (3-0), posyłając nawet 20-letniego rywala na deski. 25 lat temu w kategorii sportowej klęski potraktowano za to punktowe porażki Dariusza Kosedowskiego (60 kg) z 18-letnim Joey`em Gamache (55-4, 38 KO) i Jarosława Margasa (71 kg) z o rok starszym Darrinem Allenem (23-3-1, 9 KO). Pierwszy z Amerykanów w 1995 r. zdobył wakujący pas mistrza świata WBA wagi lekkiej, natomiast drugi był w 1997 r. pretendentem do tytułu mistrzowskiego IBF wagi półciężkiej.
 

Fot. Bracia Paweł i Grzegorz Skrzeczowie


Takim to smutnym akcentem zakończył się dla polskich pieściarzy rok 1984. Dla wielu z nich z pewnością rok największego sportowego rozczarowania, spowodowanego absencją na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles. Dzisiaj można gdybać co by było gdybyśmy tam pojechali (jak np. Rumuni, czy Jugosłowianie) i jakie wyniki osiągnęliby nasi mistrzowie pięści. Faktem jest, że kilka miesięcy przed igrzyskami, na amatorskim turnieju we francuskim  St. Nazaire, Paweł Skrzecz pokonal przez RSC w 3 rundzie (kontuzja) przyszłego mistrza olimpijskiego Ante Jospovicia.

I jeszcze jedno. Właśnie pod koniec 1984 r. coraz częściej można było przeczytać o wielkim talencie (zamienianym w liczne sukcesy juniorskie) pewnego wyrośniętego 16-latka z Warszawy. Nazywał się Andrzej Gołota i "przewracał" w ringu nawet starszych od siebie o dwa lata rywali z Niemiec. Eksplozja bokserskich talentów rocznika 1968 (Niedbalski, Gmiński, Treczyński, Dydak, Michalczewski, Banasiak, Zatyka i Gołota) nastąpiła wprawdzie dopiero w 1986 r., ale warto przypomnieć o kilku ważnych wydarzeniach, które miały miejsce rok wcześniej.



Fot. Biko Botowamungu (z lewej) w walce z Jorge Luisem Gonzalezem

1985 rok - dla naszych pięściarzy - stał pod znakiem trzech imprez: mistrzostw Europy, Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych i mistrzostw świata juniorów. Na pierwszej z tych imprez (w Budapeszcie) wywalczyliśmy dwa brązowe medale, co potraktowano - nie mniej, ni więcej - jak kolejny gwóźdź do trumny polskiego boksu. Drugi - obok Tomasza Nowaka - nasz medalista, Janusz Zarenkiewicz w drodze do podium pokonał dwóch późniejszych zawodowców, sympatycznego austriacko-kongijskiego "journeymana" (zobaczcie z kim ten facet walczył!) Biko Botowamungu (10-16-1, 10 KO) i Włocha Biagio Chianese (14-3-1, 8 KO), późniejszego profesjonalnego mistrza swojego kraju i pretendenta (1993) do pasa mistrza Europy (EBU). Przy okazji wspomnę, że Zarenkiewicz pokonał Chianese także 2 lata później, na turnieju w St. Nazaire.

Mistrzostwa świata juniorów w Bukareszcie były imprezą z którą (słusznie!) wiązać należy początek wielkiej międzynarodowej kariery Andrzeja Gołoty. Polak dotarł do finału tej imprezy, gdzie stoczył dramatyczny pojedynek, z Felixem Savonem Fabre, kreowanym wówczas na następcę Teofilo Stevensona. Przez pierwsze 1,5 rundy Gołota walczył bardzo spokojnie i rozważnie, jednak pod koniec drugiego starcia zainkasował kilka mocnych ciosów, w konsekwencji których na 10 sekund przed gongiem, trener Czesław Ptak rzucił na ring ręcznik na znak poddania.

Fot. Felix Savon dwa lata po pokonaniu Gołoty w walce z Maikiem Heydeckiem

W Bukareszcie na "bokserski świat" - obok Savona i Gołoty - przyszli m.in. późniejsi zawodowi czempioni: Riddick Bowe (43-1, 33 KO), Giovanni Parisi (41-5-1, 29 KO) i Kenneth Gould (26-2, 15 KO) oraz pretendent do pasa IBF Luis Roman Rolon (19-4-1, 12 KO). Tego pierwszego, złotego medalistę w kat. półciężkiej, w następujący sposób rekomendował na łamach "Boksu" red. Ryszard Żochowski:

"Ten wysoki i bardzo szczupły pięściarz zachowywał się z niezwykłą, jak na chłopaka w jego wieku, pewnością siebie. Już podczas rozgrzewki wyszukiwał swojego rywala, pokazując na palcach ile sekund będzie potrzebował na zwycięstwo nad nim. Riddick powiedział mi z najpoważniejszą miną, że jego boks jest po prostu połączeniem umiejętności Holyfielda, Womacka i Michaela Spinksa, stąd nie ma mowy o porażkach!"
 


Fot. Riddick Bowe "łamie" Rosjanina Miroszniczenkę na IO w Seulu

18-letni Bowe nie miał jednak racji. W czasie swojej amatorskiej kariery musiał aż 18 razy (1) schodzić z ringu jako przegrany (pokonali go m.in. Adolpho Washington - przez KO w 2 rundzie, Nurmagomed Szanawazow, Jorge Luis Gonzalez, Aleksander Miroszniczenko, Robert Salters i Lennox Lewis).

Jeśli chodzi o tzw. "polski" wątki, należy jeszcze wspomnieć o bukareszteńskim występie młodego szczecińskiego "punchera", Dariusza Kaima, który w pierwszym pojedynku wygrał jednogłośnie na punkty z Irlandczykiem Michaelem Carruthem (18-3, 11 KO), przyszłym mistrzem olimpijskim i pretendentem do pasa zawodowego mistrza świata WBO wagi jr. średniej. Carruth w 1997 r. przegrał swoją profesjonalną szansę  w konfrontacji z rumuńskim Niemcem, Michaelem Loewe (28-0, 10 KO), tym samym, który jeszcze jako Mihai Leu - we wspomnianym 1985 r. - po wyrównanej walce wygrał w Bydgoszczy, w finale juniorskiego turnieju Gazety Pomorskiej na punkty właśnie z  ...Kaimem.

Swojego nie znacie, albo już nie pamiętacie...