GOŁOTA I WSTYD

Łukasz Dynowski, Informacja własna

2009-08-02

Duma i wstyd – pojęcia w naszym narodzie często nadużywane i przez to stopniowo tracące na swej wartości. Mimo że do szafowania nimi zdążyłem się już przyzwyczaić, niezmiennie zdumienie wywołuje we mnie zestawianie drugiego z nich (ostatnio również na BOKSER.ORG, co stało się przyczynkiem do poniższego) z nazwiskiem Andrzeja Gołoty.

„Foul Pole”, jak swego czasu mówili o nim Amerykanie, miał w swojej karierze kilka mniej lub bardziej spektakularnych wpadek. Po większości z nich w mediach, zgodnie z zasadą „kochamy cię, ale tylko, gdy jesteś na szczycie”, następowały fale krytyki i oskarżeń o przynoszenie Polsce ujmy. Owszem, wielu z nas dotknęło wówczas rozczarowanie i smutek. Ale wstyd? Czy naprawdę tak naturalna i bliska każdemu niemal człowiekowi słabość psychiczna, bo ta nierzadko wpływała na ringowe porażki Polaka, stanowi powód do wstydu i mieszania kogoś z błotem?

Wstyd nie jest „łatwym” uczuciem. Nie jest tak prosty jak radość, którą wywołać mogą najdrobniejsze wydarzenia dnia codziennego, jak chociażby szum fal czy uśmiech drugiego człowieka. Jest bardziej indywidualny, skupiony wokół jednostki i jej najbliższego, zżytego z nią otoczenia. To właśnie postępowanie nas samych, nieco rzadziej naszych przyjaciół czy rodziny, może być powodem do wstydu. Trudno jest natomiast osądzać o przynoszenie nam dyshonoru kogoś, kogo znamy jedynie z ekranu telewizora czy z prasy.

„Tak, ale Gołota jest przecież Polakiem i reprezentuje nas wszystkich” – często powtarzają ci najbardziej wstydliwi. Doprawdy? Czy rzeczywiście można uznać za swego reprezentanta człowieka, z którym więź nasza ogranicza się do kibicowania podczas walk i śledzenia jego wypowiedzi publicznych? Czy tych kilka godzin wyjętych z jego życiorysu na sportowo-medialne potrzeby dało nam tak rozbudowany zestaw jego cech charakterologicznych, aby nazwać go reprezentantem trzydziestu ośmiu milionów Polaków? Wreszcie, czy apriorycznie mamy obwoływać każdego sportowca czy jakąkolwiek osobę publiczną pełnomocnikiem nas wszystkich?

Osobiście, ażeby mianować kogoś swoim przedstawicielem, musiałbym wcześniej zgromadzić o nim nieco większą wiedzę aniżeli świadomość tego, że mówimy jednym językiem i tkwimy pod tą samą flagą. Dlatego też nie uważam za swego reprezentanta ani Gołoty, ani prezydenta, ani premiera, ani nikogo innego niż ja sam. Nie jestem zatem w stanie wstydzić się za czyjeś postępowanie, jakkolwiek karygodne by ono nie było. Wszak dana osoba nie reprezentuje mnie, mojego światopoglądu, mojego ‘czegokolwiek’, tylko swoje własne ‘ja’.

Naturalnie nie śmiem odbierać nikomu prawa do bardziej globalnego traktowania pojęć wstydu i reprezentacji. Chciałbym jedynie zauważyć, że jeżeli już koniecznie musimy wskazywać kogoś palcem i obwiniać za przynoszenie hańby narodowi polskiemu (pomijam już przypuszczenie, że duży odsetek z tych zawstydzonych stanowią katolicy, którzy przecież doskonale wiedzą, co oznacza wybaczanie), jest wiele innych, bardziej adekwatnych przykładów. Poprzez budowanie kompleksów wiele nie osiągniemy.