ADAMEK: NIE LUBIĘ ICH WSZYSTKICH

Przemek Garczarczyk, fot. Wojciech Kubik

2009-07-07

Prawie dokładnie rok minął od przenosin Tomka Adamka, polskiego mistrza świata International Boxing Federation do USA. Cel był jeden – nie tylko zostać mistrzem świata, ale przebić się na najwyzsza półkę amerykańskiego boksu, wyrobić sobie nazwisko porównywalne do tego, które mają największe sławy tego sportu. Na kilka dni przed obroną tytułu mistrzowskiego IBF przeciwko Bobby Gunnowi (sobota, 11 lipca w Prudential Center w Newark) "Góral" mówi o tym, jak spełniają się jego plany, kto jest jego największym rywalem, o walkach  z Gunnem, Cunninghamem, Hopkinsem i Gołotą oraz swojej najbliższej przyszłości w roli mistrza świata wagi... ciężkiej.

- Niedługo minie 12 miesięcy od zostawienia wszystkiego w  Polsce i przenosin z rodziną do Stanów. Nie żałujesz?
Tomasz Adamek:
Nie, absolutnie nie żałuję. Jak chce się osiągać wielkie cele, to trzeba wszystko temu podporządkować, bo nic z planów nie wyjdzie. Ja podporządkowałem wszystko jednemu celowi żeby zostać bokserskim mistrzem świata. Dlatego decyzja najpierw walk w Stanach, a później przenosin żony i córek z kraju rodzinnego do Ameryki była ciężka, ale konieczna. I się opłaciła, bo jestem mistrzem. Mogę nawet powiedzieć, że zrobiłem 200 procent normy, bo miałem już pasy w dwóch kategoriach.

-   Została więc walka o sławę.
TA:
Chyba najtrudniejsza, bo na ringu to ja dyktuję warunki, a z tym budowaniem sławy to wiele zależy od moich promotorów, menedżerów i tego jak dla mnie pracują. W Stanach boksem rządzi telewizja – nie widać ciebie na ekranie, to jakbyś nie istniał. Możesz mieć tytułów na pęczki, ale jak nie walczysz zawsze efektownie, to nikt o tobie nie bedzie wiedział i nigdy nie zarobisz pieniędzy na jakie zasługujesz. Ja sobie z tego zdaję sprawę, choć czasami nie mam cierpliwości czekać na walki, które mi otworzą drogę do tego celu. Ale wiem, że to tylko kwestia czasu i zagwarantowania, że w każdej moja walce będę pokazywał 100 procent tego, co umiem.

- Uważasz, że twoją przepustką do sławy jest pokonanie legendarnego Bernarda Hopkinsa. „Kat” miał ostatnio rozmowę ze swoim pracodawcą, Oscarem De La Hoyą, który osobiście namawiał go do tego, by wyszedł z tobą na ring. Pozostaje więc tylko pytanie kiedy...
TA:
I znowu telewizja. Mam obowiązkową obronę tytułu IBF z Cunninghamem we wrześniu, ale gdyby HBO chciało najpierw zrobić moją walkę z Hopkinsem, nikt, nawet Don King nie miałby z tym problemów.  Jeśli telewizja zdecyduje się, że woli najpierw zobaczyć mnie w rewanżu jednej z trzech najlepszych walk 2008 roku, a później z Hopkinsem, to taka wersja też mi odpowiada. 

- 11 lipca walczysz w Newark, 15 minut od twojego amerykańskiego domu, z Bobby Gunnem, który będzie stawiał wszystko na jeden cios, nie ma nic do stracenia. Twój trener, Andrzej Gmitruk powiedział, że nie lubi takich rywali.
TA:
Ja ich wszystkich nie lubię, dlatego ich nokautuję (śmiech). Bobby ma czym uderzyć i chce zamienić walkę ze mną w to, co działo się na ringu, kiedy biłem się z Paulem Briggsem. Powinien chyba oglądać moje późniejsze walki, bo Briggs to była przeszłość i w innej wadze. Różnica teraz polega na tym, że ja biję jeszcze mocniej, ale trudniej mnie trafić. Nikogo nigdy nie lekceważyłem i lekceważyć nie będę, bo jedna wpadka, i mogę zapomnieć o planach walk z Bernardem Hopkinsem, rewanżu ze Steve Cunninghamem czy spróbowaniu zdobyciu tytułu w  wadze ciężkiej. Do tej ostatniej mogę przejść tylko jako mistrz świata, a nie jakiś tam  przegrany bokser. Zresztą walczę w obronie tytułu, na który tak ciężko pracowałem – byłby głupi, gdybym o tym zapomniał. Wiem, że HBO by mnie chciała w wadze ciężkiej, bo przecież zaakceptowali mnie jako przeciwnika Władymira Kliczki, kiedy kontuzję odniósł Davida Haye

-  Nie sposób nie zauważyć, że coraz częściej mówisz o tym, że twoją przyszłością jest kategoria wagowa, w  której stał się sławny Andrzej Gołota. Ten sam Andrzej, który trenując teraz kondycję w Kolorado powiedział, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, co znaczy walka z   prawdziwym ciężkim, że gdyby doszło do waszego pojedynku nie miałbyś szans.
TA:
Andrzej ma prawo do swojej opinii, ale fakty są inne. Nie muszę przytaczać przykładów z przeszłości, kiedy najwięksi mistrzowie ciężkiej ważyli niewiele więcej niż ja, wystarczy to, co się dzieje obecnie na ringach. Wszyscy wiedzą, że Evander Holyfield wygrał mistrzowską walkę z Wałujewem,  choć mu sędziowie ukradli werdykt. W minioną sobotę Eddie Chambers wygrał łatwo z rosyjską wielką nadzieją białych, cięższym od niego od 20 kilogramów i wyższym o ponad 10 centymetrów niepokonanym Dimitrienką, który wygrał 29 walk w kategorii ciężkiej. Dimitrienko miał zrobić karierę w Stanach, ale teraz nie wiem czy zrobi. Czym wygrał Amerykanin? Szybkością. Ja jestem wyższy i naturalnie cięższy od Chambersa. I biję mocniej. Tak samo walczyłbym z Andrzejem. Kombinacje, zejście z linii ciosu, kontra po każdym nietrafionym uderzeniu. Waga Gołocie by nie pomogła. To nie zapasy albo judo.

- Walka z Gołotą wydaje się prawie pewna, choć twój trener Andrzej Gmitruk wolałby żebyście pieniądze zarabiali w inny sposób.
TA:
Walka z Gołotą nie jest dla mnie jakimś specjalnym celem – intryguje mnie w kontekście przejścia do ciężkiej i emocje jakie wbudzałaby w Polsce. Jest też pomysł, żeby ją zrobić w Prudential Center, gdzie teraz będę walczył z Gunnem. Na razie ten ostatni jest najważniejszy, choć ja dobrze wiem, jakie emocje wzbudza pomysł mojej walki z Andrzejem.

- Jak przejdziesz do ciężkiej, trener Gmitruk ma już twojego następcę – Mateusza Masternaka.
TA:
Mateuszowi  życzę jak najlepiej bo ma talent i jest twardy. Ale chętnych na mój pas jest wielu... 

Rozmawiał w Newark: Przemek Garczarczyk, ASInfo