BOKSERZY I ŚMIERĆ. CZĘŚĆ 2: HARRY HAFT

Jarosław Drozd, Opracowanie własne

2009-07-02

Dla zaledwie 24-letniego Herszela "Harry" Hafta (14-8, 8 KO) przegrany przez nokaut w 3. rundzie pojedynek z - jeszcze nie legendarnym - amerykańskim mistrzem boksu, Rocky`m Marciano, stoczony 18 lipca 1949 r. był zarazem apogeum jak i zakończeniem sportowej kariery. Haft stoczył w sumie tylko 22 zawodowe walki, ale mało kto w Ameryce wiedział o tym, że ten urodzony w Bełchatowie pięściarz, w czasie okupacji aż 75 razy stawał do walki. Były to jednak bokserskie pojedynki o przeżycie, organizowane w przykopalnianym podobozie KL Auschwitz-Birkenau - Arbeitslager "NeuDachs" nr 147 w Jaworznie.

Mojżesz Friedler (bo tak brzmią prawdziwe personalia Hafta) urodził się 28 lipca 1925 r. jako ósme dziecko w biednej żydowskiej rodzinie we wspomnianym Bełchatowie, maleńkim wówczas miasteczku położonym niedaleko wielkoprzemysłowej Łodzi. W 1941 r. jako 16-letni chłopak został deportowany do Auschwitz, skąd po ok. 2 latach trafił do Jaworzna.

Najstarszy syn Harry`ego, Allan Scott Haft, który o tych traumatycznych wspomnieniach usłyszał od ojca dopiero w 2003 r., w swojej książce "Harry Haft: Survivor of Auschwitz, Challenger of Rocky Marciano", wydanej 3 lata później przez Uniwersytet Syracuse, opisuje niektóre szczegóły dotyczące obozowych walk.
 

Prowizoryczny ring usytuowany był na ubitej drodze, przed kwaterami ss-manów. Wyznaczały go cztery wbite w ziemię drewniane belki. Walki odbywały się w każdą niedzielę. W ich czasie wartownicy spożywali posiłki, pili alkohol, palili cygara, głośno rozmawiali i bawili się, jakby w grę nie wchodziło życie rywalizujących pięściarzy. Walczono najczęściej bez rękawic, ale w pewnym sensie w zgodzie z oficjalnym regulaminem walki bokserskiej (m.in. zakazane były ciosy poniżej pasa). W całym tym makabrycznym przedstawieniu pełną władzę nad wydarzeniami ringowymi miał sędzia, który pozwalał lub nie walczącym na faule. Nie było przy tym limitu rund. Pojedynek kończył się wówczas, kiedy jeden z walczących upadał nieprzytomny na deski lub z powodu obrażeń nie był zdolny do dalszej walki. W większości przypadków przegrany zostawał mordowany przez wartowników, tak jak było to w przypadku wspominanej przez Hafta walki z pewnym Francuzem, przedwojennym pięściarzem wagi ciężkiej. Po jej zakończeniu i zniesieniu rywala z ringu, Haft słyszał wyraźnie odgłosy dwóch karabinowych wystrzałów, dochodzących zza jednego z sąsiednich baraków. Zwycięzca dostawał specjalną rację żywnościową i kolejny tydzień życia. Do kolejnej niedzieli. Haft, który znokautował 75 rywali dostał od strażników jeszcze coś: przeklętą sławę i przydomek "The Jewish Beast".


Tak wyglądali obozowi "promotorzy" walk bokserskich


W kwietniu 1945 r. w czasie ewakuacji obozu, tzw. "marszu śmierci", już na terytorium Niemiec, Harry wraz z kilkoma towarzyszami niedoli zdołał niepostrzeżenie oddalić się od grupy więźniów. Pełni strachu, głodni, w obdartych ubraniach ukryli się w lesie. Po latach wspominał, że aby tam przetrwać musieli pewnego dnia nawet zabić cywilów, obawiając się ewentualnej denuncjacji. Po zakończeniu wojny, aż do 1948 r. Haft nadal przebywał w Niemczech w różnych obozach przejściowych. W końcu udało się mu skontaktować z wujkiem, mieszkającym w New Jersey i następnie po kilku miesiącach dotarł do Ameryki.
 


 

Boks należał wówczas za Oceanem do absolutnie najpopularniejszych dyscyplin sportowych. Na koniec lat 40-tych XX w. przypada przecież tzw. Złota Era Amerykańskiego Boksu. Nic więc dziwnego, że Harry, bez zawodu, słabo znający język angielski, postanowił, że będzie na życie zarabiać swoimi pięściami w ringu. 75 walk stoczonych w obozie nie było jednak - po prawdzie - prawdziwymi bokserskimi potyczkami. Haft doświadczył tego bardzo szybko w Stanach. Okazało się, że obozowe pojedynki nauczyły go po prostu WALKI. Nie miał żadnego stylu, poprawnej techniki uderzeń i te szkoleniowe zaległości nigdy nie zostały przez niego poprawione. Gdy rozbrzmiewał ringowy gong, Haft rzucał się wściekle na przeciwnika, żeby go jak najszybciej przewrócić.

 

Na zawodowym ringu zadebiutował 6 sierpnia 1948 r., pokonując przez nokaut w 2. starciu Jimmy`ego Letty. Po wygraniu 12 pojedynków, zanotował pierwsza porażkę z rutynowanym Irlandczykiem, Patem O`Connorem. 28 marca 1949 r. w Miami (Floryda) po niezwykle emocjonującej walce przegrał przez TKO w 9. rundzie z ikoną polskiego boksu, Henrykiem Chmielewskim. Mimo iż jego bokserski rekord wyglądał coraz gorzej, był stale zapraszany na bokserskie gale. Jego niezwykle agresywny, wręcz furiacki styl, był gwarancją widowiska. I tak po walce uległ m.in. niepokonanemu Rolando la Starza i w końcu Rocky Marciano.

Jeden z wybitnych amerykańskich dziennikarzy sportowych napisał kiedyś, że znaleźć się w rekordzie wspaniałego Marciano to powód do dumy, niezależnie od wyniku przebytej konfrontacji. Dlatego chciałbym byście szanowali pamięć o Mojżeszu Friedlerze, młodym chłopaku - urodzonym w samym niemal centrum Polski 84 lata temu - który stawił w ringu czoło bokserskiej legendzie...