KILKA ABSURDÓW W ABSURDZIE

Łukasz Dynowski, Informacja własna

2009-06-02

Absurd. Główny budulec świata od wieków skrywany pod maską powagi i sensowności. To co wypełnia każdego z nas, to w co wierzymy, do czego dążymy, czym się pasjonujemy. Czasami zabawny, innym razem przerażający. W światku pięściarskim jego przykładów długo szukać nie trzeba - wystarczy szybki rzut oka na wykaz mistrzów świata i uzmysłowienie, że każda kategoria wagowa gromadzi kilku tak zwanych championów. Nie będę się już jednak pastwił nad tym i innymi nonsensami dużego kalibru, a zajmę się tymi mniejszymi. Tymi, które sami możemy ograniczyć, redukując w ten sposób choć trochę ilość absurdu w absurdzie, jakim śmiało można nazwać pięściarstwo i całe zjawisko sportu. A zatem, zaczynamy.

Absurd nr 1: Mistrza trzeba wyraźnie pokonać.
Doszukanie się choćby śladowych ilości logiki w powyższej, niepisanej zasadzie, to nie lada wyzwanie (konia z rzędem temu, kto jemu podoła). Nie inaczej było na początku XX wieku, kiedy podobna reguła miała skodyfikowaną postać i stosunkowo często znajdowała zastosowanie nie tylko podczas walk mistrzowskich, ale i zwykłych, towarzyskich spotkań. Ponad sto lat temu powszechne były bowiem walki „no decision”, w których jedynym sposobem na zwycięstwo było znokautowanie rywala. Jeżeli dany zawodnik tego nie uczynił, tryumfatora zwyczajnie nie ogłaszano. Na szczęście po jakimś czasie to osobliwe zjawisko zostało wyparte przez znacznie bardziej rozsądną punktację sędziowską, pozwalającą (przynajmniej teoretycznie) sprawiedliwie rozstrzygać walki. Jak to jednak często bywa, naleciałości z dawnych czasów uniknąć się nie dało i wciąż wielu do znudzenia powtarza frazes, jakoby mistrzostwo świata powinno się zdobywać poprzez wyraźne pokonanie obrońcy tytułu. Co jest przyczynkiem do dawania posiadaczom pasów, szczególnie teraz, gdy trofea najważniejszych federacji niebezpiecznie zbliżają się do poziomu bezwartościowości, tak dużej taryfy ulgowej? Racjonalnych odpowiedzi brak i czas już chyba najwyższy zaprzestać propagowania równie surrealistycznych haseł. Bo pretendent wchodzi do mistrzowskiego ringu na równych warunkach i wystarczy, aby spisywał się choć trochę lepiej niż jego koronowany rywal, żeby ogłoszono go tryumfatorem. Tak jak w finale koszykarskich mistrzostw świata zwycięstwo gwarantuje zdobycie już jednego punktu więcej niż drużyna przeciwna, czy w decydującym meczu piłkarskiego mundialu strzelenie o jedną bramkę więcej. Jeżeli ktoś jest choć odrobinę słabszy, przegrywa. Nie ma miejsca na sentymenty.

Absurd nr 1,5: Wyrównane rundy daje się mistrzowi.
Kontynuujemy wątek irracjonalnego apoteozowania mistrzów, zmieniając jedynie przedmiot zainteresowań z długiego dystansu na nieco bardziej sprinterski, dotyczący poszczególnych rund. Według bowiem powszechnej opinii, będącej zapewne produktem ubocznym nie mniej powszechnego leserstwa, wyrównane starcia powinno się zapisywać na konto obrońcy tytułu. Wskazane jest tymczasem, aby rzeczywistość była zgoła inna i zamiast stosowania tego typu kuriozalnych zasad, o losach starć winno decydować czujne, skupione przez każdą sekundę ludzkie oko. To ono powinno być ponad wszelkimi banałami, rozstrzygając sporne kwestie w sposób jak najbardziej sprawiedliwy i minimalizując ilość dziwnych werdyktów sędziowskich. Dopóki jednak w obiegu będą podobne reguły, dopóty będziemy się od czasu do czasu dziwić widząc pracę arbitrów.

Absurd nr 2: Stanie na nogach.
Jak wiadomo, czasownik ‘stać’ sam w sobie sugeruje, że dana osoba znajduje się w pozycji wertykalnej. Kontekst bokserski tylko to dookreśla, zupełnie eliminując możliwość cyrkowego stania na rękach. Mimo to wielu kibiców, rzadziej, ale jednak, komentatorów, na siłę próbuje zestawiać wspomniany czasownik z kończynami dolnymi, co zwykle przejawia się w zdaniach typu – „Poleciał na deski, bo źle stał na nogach”. Trudno o znalezienie w naszej rodzimej nomenklaturze pięściarskiej bardziej szpetnej frazy i aby nie szerzyć już kalectwa językowego, warto w jej miejsce wstawiać proste zwroty typu „Był źle ustawiony” czy „Stracił równowagę”. Oba sformułowania prezentują się znacznie lepiej i nie mają w sobie ładunku nonsensowności towarzyszącego ‘staniu na nogach’.

Absurd nr 3: Uśmiech = ból.
Zarówno polscy, jak i zagraniczni sprawozdawcy do znudzenia powtarzają, że uśmiech na twarzy zawodnika po otrzymaniu ciosu świadczy o tym, że uderzenie zrobiło na nim wrażenie, a sam grymas ma na celu ukrycie bólu. Być może. W równym stopniu jednak uśmiech może mieć swoje najprostsze w tej sytuacji znaczenie, tj. pokazanie rywalowi i obserwatorom, że rzekomo mocny cios nie był aż tak silny, na jaki wyglądał. Gdyby był, pięściarz nie miałby prawdopodobnie ani czasu, ani ochoty na zwodzenie oponenta i publiczności.

Absurd nr 4: W ciężkiej jeden cios kończy walkę.
To oczywiście prawda – w kategorii ciężkiej każde uderzenie może się okazać ostatnim. Tak samo jak w wadze średniej, lekkiej czy muszej. W każdej z dywizji, bez względu na masę ciała pięściarzy, możemy obserwować zarówno długie heroiczne boje okraszone kilkudziesięcioma soczystymi ciosami na rundę, jak i mecze przerywane po jednym dobrym uderzeniu. Taka jest uroda boksu i zamiast skupiać się na gloryfikacji jego najcięższych przedstawicieli, warto używać powyższego zwrotu w kontekście ogólno pięściarskim, posługując się nim także przy okazji komentowania wydarzeń z niższych kategorii. Waga ciężka, nawet dzisiaj, reklamy nie potrzebuje.

Absurd nr 5: Najbardziej prestiżowy tytuł w sporcie.
Takim mianem niektórzy określają pięściarskie mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Pomijając już sam fakt, że próba zmierzenia tego prestiżu i porównanie go z odpowiednikiem koszykarskim i każdym innym zakrawa o absurd, trzeba się zastanowić, czy championat wszechwag to najbardziej poważane trofeum w samym boksie. Krótki proces myślowy błyskawicznie prowadzi nas do odpowiedzi przeczącej, kojarząc wagę ciężką z przymiotnikiem ‘królewska’ już jedynie we wspomnieniach. Dlatego właśnie przypisywanie temu tytułowi tak dużej wartości, zwłaszcza dzisiaj, w dobie ewidentnego deficytu talentu, jest absurdalne.

To tyle z zabaw w „Pogromcę mitów”. Niestety, większości z wyżej opisanych przypadków nie da się odesłać w niepamięć przeprowadzając doświadczenia naukowe w stylu duetu Savage – Hyneman, co znacznie komplikuje rozważania i umniejsza ich skuteczności. Jeżeli jednak którykolwiek z punktów skłoni kogoś do chwili refleksji, będzie to oznaka drobnego sukcesu. Jeżeli nie, trudno. Wszak artykuł ten to tylko kolejny mały absurd.