KRAJOBRAZ PO BITWIE

Piotr Momot, Informacja własna

2009-05-22

Chyba nie ma nic gorszego jak widowisko sportowe przebiegające zgodnie z zaplanowanym scenariuszem. Bez zwrotów akcji, bez niewiadomych, bez zawahań, bez zaskakujących wudarzeń. Takiego wieczoru z pewnością nie zafundowali prawie tydzień temu Krzysztof Włodarczyk (41-2-1, 31 KO) i Giacobe Fragomeni (26-1-1, 10 KO), którzy rywalizowali o mistrzostwo świata WBC kategorii junior ciężkiej. Było wiele sposobów, żeby zanalizować tę walkę i utrwalić ją sobie w pamięci. Jednym z pierwszych skojarzeń jakie się nasuwają, to wieczór niespodzianek.

Niespodzianka numer jeden, to dobra postawa Włodarczyka w pierwszych rundach. Wielu kibiców obawiało się o to, że Polak wyjdzie na walkę spięty i upłynie sporo czasu zanim złapie właściwy rytm. Tymczasem pierwsze starcia były pokazowe w wykonaniu pretendenta do mistrzowskiego pasa. Włodarczyk był szybszy, bardziej precyzyjny i bił zdecydowanie mocniej. Diablo wykonał dokładnie to, co zaplanował mu sztab szkoleniowy i zaskoczył Fragomeniego. To przecież po nim się spodziewano szybkiego początku, a potem utraty oddechu w drugiej połowie pojedynku.

Niespodzianka numer dwa, to kondycja Fragomeniego. Obserwując kilka ostatnich pojedynków Włocha, ciężko było nie oprzeć się wrażeniu, że jego metryczka zaczyna odgrywać w ringu coraz istotniejszą rolę. Fragomeni często dobrze rozpoczynał, ale rzadko kiedy umiał wykończyć rywala. Wiele razy przeszkadzało mu w tym słabe przygotowanie kondycyjne. Tak było chociażby z El Hadakiem, Semerdjiewem czy Rossitto. Tym razem Włoch dotrwał w dobrej dyspozycji do ostatniej rundy. Co ciekawe to Polak nie wytrzymał tempa walki i mimo, że starał się na różne sposoby przełamać kryzys, to na wszystkich robiło wrażenie niezmordowanie 40-letniego obrońcy tytułu.

Niespodzianka numer trzy, to postawa polskich komentatorów. Przyzwyczailiśmy już się, że jeśli walczy polski pięściarz, to nawet gdy mu nie idzie, nasi komentatorzy starają się naciągać wynik w jego stronę. Wszyscy doskonale pamiętają przypadek walki Tomasza Adamka z Chadem Dawsonem, kiedy to Amerykanin wygrał niemal każdą rundę, a rodzimi sprawozdawcy utrzymywali, że wynik punktowy do ostatniej chwili pozostawał otwartą sprawą. Tym razem nasi komentatorzy poszli innym tropem. Wielkie zdziwienie zapanowało przed telewizorami, kiedy po dwóch pierwszych starciach, zdecydowanie wygranych przez Polaka, dostaliśmy wiadomość, że były to „bardzo dobre rundy dla Włocha”.  Szedł do przodu, owszem. Ale w ringu liczy się nie agresja, a efektywna agresja. Tej mistrz początkowo nie wykazywał. Dodatkowy zarzut dla naszych sprawozdawców, to brak przekazywania wyników między rundami. Po czterech, a potem po ośmiu starciach, spiker zawodów odczytywał jak punktowali do tej pory sędziowie. Szkoda, że trzeba było obejrzeć transmisję z włoskiej telewizji, żeby się tego dowiedzieć.

Niespodzianka numer cztery, to sędziowie punktowi. Najczęściej powtarzające się głosy przed walką brzmiały: Krzysiek musi wygrać przez nokaut, bo na punkty we Włoszech nie ma co liczyć. Na szczęście, z tym liczeniem u oceniających pojedynek o pas WBC wagi junior ciężkiej nie było najgorzej. Co więcej, przy tak bliskiej walce niewielu oczekiwało, że sędziowie nie wskażą Włocha jako zwycięzcy. Tymczasem ku zaskoczeniu polskich sympatyków boksu, to Fragomeni rzutem na taśmę uratował się przed utratą pasa, a walka rozstrzygała się właśnie na punkty. Okazuje się, że we Włoszech można wygrać uczciwie, a szacunek dla rywalizacji między dwoma śmiałkami wchodzącymi między liny, znaczy coś więcej niż układy poza ringiem.

Niespodzianka numer pięć, to postawa sędziego ringowego. Włodarczyk znakomicie rozpoczął pojedynek, ale środkowe rundy nie były dla niego tak udane. Na pewno nie walczył tak, jakby chciał i jakby mógł. Tylko co z tego, kiedy powinien tę walkę wygrać przez nokaut ? Carl Froch według sędziów przegrał 8 z 11 rund z Jermainem Taylorem. Co z tego skoro znokautował Amerykanina na kilkanaście sekund przed końcem walki. Nikt wtedy nie liczył punktów. Diablo lubi wygrywać przed czasem. Kiedy w końcu w dziewiątej rundzie trafił Fragomeniego lewym sierpowym tak mocno, że Włoch nie był w stanie ustać na nogach, wydawało się, że upragniony koniec jest już blisko. Warto w tym momencie pamiętać, że Włoch ma dosyć twardą szczękę i potrafi sporo przyjąć. Dziewięć rund przeboksowanych z Davidem Haye’em mówi wiele. Wtedy już po pierwszym nokdaunie narożnik Włocha rzucił ręcznik. To oznacza, że jego sztab zdaje sobie sprawę, że jeśli Fragomeni padnie w końcu na deski, to jest z nim bardzo źle. Tutaj Włosi ręcznika nie rzucili, a broniący tytułu czempion oparł się o liny, zebrał kolejną porcję ciosów i po raz drugi usiadł na matę ringu. Sędzia ringowy zamiast liczyć po raz drugi, stwierdził, że nie ma nokdaunu bo Włodarczyk uderzył rywala gdy ten już był na ziemi. Jak wykazały powtórki, Fragomeni osuwał się po linach ma ring i z pewnością nie było mowy o faulu. Nawet sam Włoch nie wiedział co wyczynia w tym momencie arbiter. Patrząc na jego wyraz twarzy, spodziewał się, że walka została zakończona na jego niekorzyść. Tymczasem dostał pół minuty na odpoczynek i dojście do siebie. W jednej rundzie Włoch leżał dwa razy na deskach, a do końca starcia została jeszcze minuta. Z dużym prawdopodobieństwem można zaryzykować stwierdzenie, że po wznowieniu doszłoby do kolejnych desek i w konsekwencji przerwania walki. Czemu tak się nie stało ? To pytanie będzie jeszcze długo mnie męczyć.