WEDŁUG MNIE - KRZYSZTOF WŁODARCZYK

Łukasz Furman, Informacja własna

2009-05-18

Kilkanaście godzin temu zakończyła się walka Krzysztofa Włodarczyka (41-2-1, 31 KO) z Gicaobbe Fragomenim (26-1-1, 10 KO) o tytuł mistrza świata federacji WBC kategorii cruiser. Po dwunastu rundach sędziowie ogłosili remis, co oznacza, że Włoch pozostał na tronie. Pojedynek miał bardzo wyrównany przebieg, a punktowanie, czyli to czego się najbardziej obawialiśmy, było jak najbardziej obiektywne. Czego więc zabrakło "Diablo" do zdobycia drugiej korony po pasie IBF? Na to pytanie będę się starał odpowiedzieć. Zapraszam do lektury.

Założenie taktyczne było dość proste. Polak od początku miał ostro zaatakować, zepchnąć rywala do obrony, zadawać dużo więcej niż zazwyczaj ciosów, a wiekowy już (40 lat) Fragomeni miał "puchnąć" z rundy na rundę, by przegrać w końcowych minutach przed czasem. O dziwo kondycja okazała się najmocniejszą bronią Włocha, a sędziowie rzetelnie i sprawiedliwie ocenili walkę. Nie piszę tu oczywiście o pracy ringowego, pana Iana Johna-Lewisa, który wypaczył rezultat pojedynku, nie zaliczając naszemu rodakowi prawidłowego nokdaunu w dziewiątym starciu. Jak to jest, że słynący dotąd z żelaznej kondycji Krzysiek nie wytrzymał narzuconego przez siebie tempa ? Odpowiedzi trzeba chyba szukać w ostatnich jego występach. Jestem bowiem pewien, że gdyby Fragomeni był przeciwnikiem Włodarczyka dwa lata temu, nawet pan Lewis i jego niezrozumiała decyzja nie ustrzegłyby Włocha przed "czasówką". Krzysztof przyzwyczaił się ostatnio do tego, że może przegrać kilka pierwszych minut, biernie czekać na swoją szansę, bo i tak w 6-7 rundzie jeden z jego mocnych sierpów dojdzie celu, a rywal będzie znokautowany leżał na macie. Problem w tym, że jego rywalami byli Dominique Alexander (16-3-1), Moyoyo Mensah (14-4-1), Gabor Halasz (20-10) i Gabor Gyuris (6-11), czyli bokserzy nie mający żadnych szans mu zagrozić. Dlatego właśnie mógł spokojnie wisieć na linach, wyprowadzać kilka ciosów na rundę, bo i tak wiedział, iż prędzej czy później trafi swoim morderczym lewym sierpem. Wychodząc naprzeciw championa Włodarczyk zdawał sobie jednak sprawę, że musi być zdecydowanie bardziej aktywny...

I ze swojego zadania wywiązał się znakomicie. Sobotnia potyczka była na pewno jedną z trzech jego najlepszych walk w życiu. Może pierwsza konfrontacja ze Stevem Cunninghamem nie porwała kibiców, ale była to "zasługa" Amerykanina, o niebo lepszego boksera niż Fragomeni. To on sprytnie unikał wymian z silniejszym Polakiem, często klinczował i ... chwała mu za to, bo przy takiej stawce nie zawsze najważniejsze jest piękno, ważne by być skutecznym. Warto też wspomnieć o doskonałym występie Krzyśka przeciwko Rudigerowi May’owi, który w mojej ocenie wcale nie jest (nie był) gorszym i mniej wymagającym pięściarzem niż "sobotni" Giacobbe. Różnica jest taka, że przed Cunninghamem nasz pięściarz toczył zacięte, acz wygrane boje z  Vincenzo Rossitto, Badara M'baye, Ismailem Abdoulem, Siergiejem Karanieviczem, Dieudonne Tefouetem, a przede wszystkim bardzo podobnym do "Cunna" Imamu Mayfieldem.  Tego chyba właśnie zabrakło "Diablo" przedwczoraj. Wychodząc na ring tak naprawdę nie wiedział czego może od siebie wymagać i oczekiwać. Na treningach na pewno dał z siebie 100%, zawsze był uważany za bardzo pracowitego, ale najlepszy nawet trening i sparing nie zastąpią prawdziwej walki i towarzyszącej jej atmosfery, otoczki.

Oglądając sobotni pojedynek odniosłem wrażenie, że Włoch trochę złamał psychicznie Krzyśka. Polak boksował naprawdę dobrze, dał z siebie wszystko, lecz w pewnym momencie coś w nim pękło i oddał po kolei kilka, jakże ważnych przy ostatecznej punktacji rund. Śmiem twierdzić, że gdyby Alexandra, Mensaha, Halasza i Gyurisa zastąpić Abdoulem, Mayfieldem, czy May’em,  Włodarczyk nawet gdyby osłabł, nie przegrałby środka w takim stylu. Zaznaczam od razu - nie winię za to jego promotora, Andrzeja Wasilewskiego. Alexander był zaraz po porażce z Cunninghamem, Mensah wyszedł opromieniony znokautowaniem Sebastiana Rothmanaa, a kiedy "Diablo" potykał się z Halaszem i Gyurisem był już oficjalnym challengerem i miał zagwarantowany pojedynek o pas WBC. Nie było więc potrzeby ryzykować. Do tego promotor załatwił mu sparing przy udziale publiczności ze słabszą kopią Włocha,  Jeanem Claudem Bikoi, kiedy  z przyczyn prawnych, narzuconych przez federację, nie mógł stoczyć oficjalnej walki. Apeluję jednak dziś, właśnie do pana Wasilewskiego - teraz mówię NIE Halaszom i jemu podobnym. Włodarczyk po remisie z mistrzem nie spadnie poniżej pierwszej 5-tki rankingu WBC, a Fragomeni jest na dzień dzisiejszy razem z Victorem Ramirezem (WBO) najsłabszym z championów kategorii junior-ciężkiej. Święcie jestem przekonany, że bogatszy i mądrzejszy o te doświadczenia Włodarczyk w przypadku rewanżu znokautuje Włocha. Tylko proszę, kolejni kelnerzy znów utwierdzą go w przekonaniu, że prędzej czy później lewy sierp "wejdzie", a rywal padnie nieprzytomny. Jedna łatwiejsza walka, a potem już naprawdę wymagający przeciwnicy, a wówczas Krzysiu zrobi kolejny krok naprzód i rywale pokroju Fragomeniego nie będą już dla niego równorzędnymi zawodnikami.