ZAPOMNIANIA LEGENDA: EDWARD RAN

Krzysztof Kraśnicki , Tekst własny

2009-01-22

Nigdy nie dostąpił zaszczytu walki o światowy championat; piąte miejsce było najwyższym, jakie zajął w rankingu prestiżowego "The Ring Magazine". Niewiele jednak brakowało, aby spełnił się "amerykański sen" Eddiego Rana. Na przeszkodzie stanęły przepisy imigracyjne. Choć nie tylko...

Miał wyjątkowe szczęście; naukę boksu rozpoczął u Kazimierza Laskowskiego, jednego z najlepszych w kraju szkoleniowców; już po dwóch miesiącach ćwiczeń pokonał mistrza Warszawy, Mariana Reutta. Stoczył jeszcze dwie zwycięskie walki i trafił pod opiekę kolejnego mistrza - Wiktora Junoszy. Ten przekonał biednego 17-latka, który pomagając matce-wdowie, imał się różnych dorywczych prac, że najbardziej odpowiednia będzie dla niego kariera boksera zawodowego. Dotychczasowy tryb życia: ciężka fizyczna praca przy jednoczesnym niedożywieniu nie sprzyjała rozwojowi talentu młodego sportowca. Trener załatwił podopiecznemu lepiej płatną pracę instruktora boksu; sprawił, że mógł równocześnie doskonalić swoje umiejętności pięściarskie.

Profesjonalny debiut Rana odbył się jesienią 1926 roku na warszawskich Dynasach podczas pierwszego w kraju występu zawodowców z Anglii. Wprawdzie Polak dwukrotnie przegrał z ciemnoskórym Gibsonem, ale pozytywnie wypadł w ocenach fachowców i sportowej prasy: „Młody, chłopak siedemnastoletni, boksujący od niedawna, Ran mimo szalonej ambicji nie zdołał sprostać zadaniu - pokonać zwinnego, wprawniejszego Afrykanina. W ciągu dwóch pierwszych starć warszawiak zdobył niewielką przewagę; w trzeciej opadł z sił, a czwartą ukończył tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi woli, za który nagrodziły go zaslużone oklaski. Pod kierunkiem mistrza Junoszy młody pugilista uczyni zapewne szybkie postępy; poniesiona porażka na punkty ujmy mu nie przynosi, a przyszłość wróży sukcesy, gdyż Ran odpowiada wszelkim wymaganym warunkom fizycznym i moralnym.”- prorokował dziennikarz Przeglądu Sportowego.

Kariera boksera zawodowego nie miała w Polsce owych czasów szans powodzenia; aby realizować się jako zawodowiec, należało podjąć jedyną decyzję: wyjechać zagranicę. Trener Rana, Junosza mieszkał na przemian w Polsce i Francji, miał w Paryżu doskonałe kontakty, a boks zawodowy cieszył się tam nieporównanie większą niż u nas popularnością, rywali było pod dostatkiem, a i gaże o niebo wyższe. I tam wysłał swojego pupila.

W drodze do Paryża Ran zatrzymał się w Berlinie; już w dwie godziny po opuszczeniu pociągu stoczył walkę z Rychterem i, jak nietrudno się domyśleć, przegrał z kretesem. Cała wyprawa również zakończyła się niepowodzeniem; George Leclerc, menedżer, któremu Junosza polecił Rana, przebywał w tym czasie w Ameryce. Ten fakt, jak również brak odpowiedniej ilości pieniędzy oraz niemożliwość porozumienia się w języku francuskim zmusiły boksera do powrotu.

W kraju Ran stoczył pięć pojedynków, po czym ponownie, za zarobione oraz pożyczone od przyjaciół pieniądze wybrał się do Paryża. Jak poprzednio, zatrzymał się na krótko w Berlinie, gdzie remisując, wziął połowiczny rewanż na Rychterze. Ale i tym razem stolica Francji okazała się miastem nieprzyjaznym; letnią porą nie toczono bokserskich pojedynków, a pieniędzy posiadał zbyt mało, aby ten czas przeczekać w ludzkich warunkach. Pomieszkiwał więc w porzuconym samochodzie, nocował na parkowych ławkach. O regularnym odżywianiu czy treningach również nie było mowy.

Wreszcie nadarzyła się szansa wyprawy za ocean; jeden z członków udającej się do Ameryki ekipy Leclerca nie wykazywał ochoty na wyjazd i dzięki temu znalazło się miejsce w zamorskiej eskapadzie francuskiego menedżera. Anegdota mówi, że tym zawodnikiem był nieprawdopodobnie silny Turek. Facet posiadał w pięściach taką moc, że pod ich uderzeniami pękały skórzane worki treningowe. Ale bokser ów zakochał się nieprzytomnie, romantycznie i o pięściarstwie nie chciał nawet słyszeć.

W Milwaukee Ran rozegrał dwa mecze, pierwszy wygrał; w drugim uległ rywalowi na punkty, ale styl boksowania agresywnego Polaka, jego potworne, paraliżujące uderzenia z prawej ręki spodobały się amerykańskiej publiczności, były przepustką na ringi chicagowskie. Stamtąd już prosta droga do słynnej Madison Square Garden w Nowym Jorku. Ale z innym menedżerem; Leclerc nie osiągnął w Ameryce spodziewanego sukcesu finansowego, postanowił wracać do Francji, a swój kontrakt z Ranem odsprzedał Williamowi Duffy. Tajemnicą poliszynela było, że nie boks, a inne interesy stanowiły główne źródło dochodów biznesmena: należały do niego tajne domy hazardu, zajmował się nielegalnym handlem alkoholem. Krótko mówiąc: Duffy był gangsterem. Ale o tym głośno nikt nie mówił; William przyjaźnił się z wieloma politykami, jego kompanem był nawet popularny burmistrz Nowego Jorku, Jimmy Walker, co Duffy wykorzystywał również w swojej działalności bokserskiej. Pod opieką takiego protektora można było sięgnąć samego szczytu sportowej kariery...

Debiut w MSG wypadł wyśmienicie. Pee Wee Jarrel po pięciu wyczerpujących rundach, huraganowych atakach Rana, w szóstej był już tylko cieniem boksera, nie był w stanie kontynuować walki; arbiter oddał półprzytomnego zawodnika pod opiekę sekundantów. Do końca 1930 r. Ran rozegrał jeszcze dwa zwycięskie mecze. Następny rok nie był pasmem samych sukcesów, ale pojedynki, które stoczył, już z przydomkiem „Polish Thunderbolt”- „Polski Piorun”, sprawiły, że o Polaku było coraz głośniej w bokserskim światku; jego zwycięstwom, przede wszystkim z Billy’m Lightem, z Bobby’m Gansem, Louisem Kaplanem [zdjęcie poniżej]– byłym mistrzem świata wagi piórkowej przez nokaut w pierwszej minucie walki oraz z Czechem Frantem Nekolnym towarzyszyły świetne recenzje prasowe. Rosły i zarobki; od 75 dolarów za pierwsze walki do kilku tysięcy „zielonych”. Ogromnym sukcesem było piąte miejsce światowego rankingu w lutowym 1932 r. wydaniu "The Ring Magazine".


Fot. Ran nokautuje Kaplana, 20 grudnia 1931 r.

Dobrą passę przerwała szczególnie bolesna, bo po raz pierwszy poniesiona przez nokaut porażka. Sprawcą był sam „Fargo Express” Billy Petrole. Dramatyczny pojedynek opisał w swojej książce* Aleksander Reksza: „Już w pierwszej rundzie, atakując zgięty w pół, po kilku ciosach z lewej wystrzelił potężnie z prawej i Ran znalazł się na deskach. Po tym powędrował w dół jeszcze dwa razy. Jak sam oświadczył później, pierwsze uderzenie Petrolla zamroczyło go zupełnie i walczył dalej zupełnie nie widząc przeciwnika. Opanowawszy się w drugiej i trzeciej rundzie, Polak przeszedł w dalszych starciach do ostrego ataku i „Fargo Express” miał okazję stwierdzić, ile waży prawa pięść jego partnera. W piątej rundzie inicjatywa należała wyraźnie do Rana, który jednak nadal pozostawał pod wrażeniem, że największe niebezpieczeństwo zagraża mu z lewej strony. I to go właśnie zgubiło. W 6-ej rundzie Billy znów wykorzystał dogodny moment do zadania prawego sierpa- i Ran tym razem nie zdołał się dźwignąć na nogi...”

Gorycz przykrej porażki osłodziły nieco dwa zwycięstwa przez nokaut, obydwa z bokserami z najwyższej półki. Niestety, polski pięściarz był zbyt niecierpliwy i głodny sukcesów. Już w cztery dni po ostatniej walce wystąpił w MSG przy 18-tysięcznej widowni przeciwko Battlingowi Battalino, byłemu mistrzowi świata wagi piórkowej. W pojedynku z Polakiem Bat miał szczęście: w 3. rundzie palec Rana nie wytrzymał konfrontacji z czaszką rywala. Wprawdzie przeboksował całą, 10. rundową walkę, ale o zwycięstwie nie było mowy. Kolejna porażka, tym razem z Hy Diamondem była ostatnim występem Eddi’ego przed powrotem do kraju.

Planowany półroczny pobyt w Stanach dawno już minął, realna stawała się groźba deportacji. Nawet ustosunkowany Bill Duffy niewiele mógł zrobić. Wykombinowali więc, że Ran na kilka miesięcy wróci do Polski; tu odpocznie, poleci do Stanów, aby już bez przeszkód kontynuować zamorską karierę. I tak zrobił. Przebywając przejazdem w Paryżu, odmówił udziału w pojedynku o europejski championat z Niemcem Rothem. Ale czego nie udało się Francuzom, dokonali warszawscy hochsztaplerzy. Na usilne prośby poparte argumentem o charytatywnym celu imprezy, Ran zgodził się stoczyć walkę na niedawno wybudowanym Stadionie Wojska Polskiego. Do boju „na własnych śmieciach” należało się solidnie przygotować, więc zaplanowany wypoczynek szlag trafił. Na domiar złego organizatorzy zniknęli z całą kasą; Ran nie tylko musiał opłacić znokautowanego w 8. rundzie rywala, ale i ponieść wszelkie inne, związane z meczem koszty.

Amerykański comeback nie był zły, wprawdzie zdarzały się porażki, ale ciągle był na plusie. Przełomowym okazał się dopiero pojedynek z innym Polakiem,Teddy’m Jaroszem. Ran przegrał tę walkę na punkty, ale co gorsza, odniósł poważną, wymagającą interwencji chirurgów kontuzję łuku brwiowego. Na tyle dokuczliwą, iż lekarze zalecili trzymiesięczną przerwę w walkach. Eddi uznał jednak, że przerwa w występach na amerykańskich ringach była zbyt długa; wystąpił w ringu...po miesiącu. W dodatku bez menedżera; wpływowy Duffy całą uwagę poświęcił swojemu nowemu nabytkowi, Primo Carnerze „Olbrzymowi z Alp”, którego zresztą doprowadził do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej.

Coraz więcej porażek; coraz niższe honoraria przypadały w udziale polskiemu pięściarzowi. W 1937 roku przyjechał do kraju z małżonką; zamierzał zająć się pracą trenerską. Nie wytrwał w postanowieniu; stoczył w Europie cztery zakończone sukcesem rywali pojedynki. Na osłodę dodam, że dwóch z nich było z najwyższej półki: Marcel Cerdan- przyszły mistrz świata, czy Carlo Orlandi - mistrz olimpijski z Amsterdamu. Po powrocie do Ameryki Ran rozegrał jeszcze dwa mecze; dwukrotnie przegrał, już na początku walki. Tak zakończyła się kariera warszawskiego chłopaka; boksera z „papierami” na światowego championa.

Będąc już na sportowej emeryturze Ran wielokrotnie przyjeżdżał do Warszawy, fundował dla zawodników nagrody; mocno przeżywał porażki, cieszył się olimpijskimi sukcesami rodaków, jego wielkim idolem był wicemistrz olimpijski z Rzymu, Tadeusz Walasek. Zmarł w New Jersey w Dniu Flagi, 14 czerwca 1969 r.

Krzysztof Kraśnicki

* Aleksander Reksza „Mocarze ringu”, 1955 r.