ROZMOWA Z DAWIDEM KOSTECKIM

Michal Koper, Informacja własna

2008-12-22

13 grudnia na gali Bullit KnockOut Promotions w Kętrzynie w swojej 30. zawodowej walce Dawid Kostecki (29-1, 21 KO) pokonał przez TKO w 5. rundzie  Kenijczyka Samsona Onyango (17-3, 12 KO). Kilka godzin przed wyjściem do ringu popularny „Cygan” znalazł czas na krótką rozmowę, w której opowiedział m.in. o młodzieńczych marzeniach o karierze boksera, pierwszych ringowych doświadczeniach i swoich sportowych ambicjach. 

Michal Koper: Dawid, jak zaczęła się twoja przygoda z boksem?

Dawid Kostecki: Do boksu trafiłem tylko i wyłącznie dlatego, że ciągnęło mnie do tego sportu. Na początku były to sporty walki- rywalizacja, ale taka rywalizacja jeden-na-jeden, gdzie wiem, ze wynik zależy tylko ode mnie. Zaczynałem od kickboxingu, bo ładnie to wyglądało. Naoglądałem się filmów akcji, na których wojownicy skakali, robili salta, latali… A ja byłem w takim wieku, że biegałem po dachach, robiłem gwiazdy, szpagaty, oglądałem filmy o ninja- to były takie pierwsze fascynacje. Później jako 13-latek obejrzałem walkę Mike’a Tysona i bardzo mi się to spodobało. Potem śledziem już wszystkie walki zawodowców- Andrzeja Gołoty, najlepsze gale ze Stanów Zjednoczonych. Pamiętam, że sąsiad miał Canal+ i tam wtedy pokazywali bardzo często najlepsze pojedynki. Potrafiłem czekać do 4. nad ranem na walki, nagrywałem je- każdy mówił, że jestem maniakiem. To wtedy postanowiłem zawiesić sobie worek w piwnicy, zorganizowałem sobie rękawice… Oglądałem Rocky’ego, potem schodziłem na dół i okładałem worek [śmiech]. Prosiłem też kolegów, żeby sparowali ze mną, oczywiście tych słabszych musiałem oszczędzać, żeby nie zniechęcili się za szybko. Zacząłem sobie później szukać po osiedlach takich odważniejszych- też dostawiali po głowie.

MK: Rozrabiałeś?

DK: Pewnie że rozrabiałem. Jak byłem młody, byłem bardzo żywym człowiekiem- wszędzie mnie było pełno, nie mogłem usiedzieć w domu, bo energia mnie roznosiła. Takie były początki. Potem trafiłem do Wisłoka Rzeszów, ale boks amatorski nie podobał mi się. Nie podobały mi się koszulki, a przede wszystkim denerwowały mnie kaski- dusiłem się w nich. Wkurzało m nie to wszystko, bo byłem zapatrzony na zawodowców. Nie rozumiałem tego. Potem oczywiście się przyzwyczaiłem, ale długo w amatorstwie miejsca nie zagrzałem.

MK: Ile walk stoczyłeś jako amator?

DK: Stoczyłem około 15-20 walk. Zdobyłem Złote Rękawice, dwa razy makroregion. Pamiętam, że w amatorce bardzo nie odpowiadała mi formuła turniejowa, ja zawsze wychodziłem super zmotywowany tylko do pierwszej walki, a trzeba było tych walk stoczyć trzy a czasem nawet cztery. Nie byłem za bardzo doświadczony. Nie wiedziałem na przykład, że do walki najlepiej jest wychodzić na pusty żołądek. Ja byłem przekonany, że trzeba być naładowanym energią, oglądałem reklamy i zjadałem po trzy Snickersy na 20 minut przed wyjściem do ringu, żeby mieć energię [śmiech]. W ogóle brakowało mi jakichś elementarnych podstaw typu, że gdy się zadaje cios, to się wypuszcza powietrze, w ogóle z perspektywy wydaje mi się to dosyć śmieszne, bardziej na ambicji wtedy jechałem.

MK: Miałeś jakąś osobę, o której mógłbyś powiedzieć, że wprowadziła cię w świat boksu?

DK: Stanisław Osetkowski sporo mnie nauczył- on był dla mnie nie tylko trenerem, ale taką osobą która mnie jakoś tam wspierała i sprawiała, że czułem się fajnie i nadrabiałem braki techniczne zaufaniem do niego i chęcią wygranej. Generalnie w boksie amatorskim ja byłem jeszcze na takim rozdrożu, nie wiedziałem do końca, czego tak naprawdę chcę w życiu. To była tylko taka przygoda, chęć sprawdzenia się. Nie podchodziłem zbyt poważnie do treningów czy zawodów. Potrafiłem na przykład trenować tylko przez tydzień, przyjeżdżałem na zawody kompletnie nieprzygotowany… taka zajawka na boks, ale bardziej na zasadzie, żeby wszyscy wiedzieli, że ja ten boks trenuję, bo nie przykładałem się za bardzo do tego. Dopiero później, kiedy miałem przerwę, trafił się po drodze zakład karny, miałem już dzieciaka i musiałem wybrać konkretną drogę- albo w lewo albo w prawo.

MK: Za co trafiłeś do zakładu?

DK: Za pobicie. Wiesz, dyskoteka, ja byłem po dwóch piwach, ktoś chciał się bardzo ze mną sprawdzić… no i się sprawdził. Zakończyło się to po jednym ciosie. Chłop upadł, okazało się potem, że nabawił się jakiejś kontuzji, że ma jakichś znajomych… Finał był taki, że przesiedziałem na sankcji 8 miesięcy. Wtedy dużo myślałem o tym, jak podejść do życia. Wiesz, w gruncie rzeczy niczego nie żałuję, jak było tak było… ale dzieciństwo miałem takie troszeczkę bez ojca i chciałem, by chociaż mój dzieciak miał takie ciepło rodzinne i dlatego wybrałem sport. Zacząłem ostro trenować, przykładać się do treningów.

MK: Trenowałeś indywidualnie?

DK: Tak. Miałem takiego przyjaciela, który miał kasę i zainwestował bezinteresownie we mnie. Powiedział: „Dawid, widzę w tobie talent, szkoda żeby się zmarnował!” Dał mi pracę- stałem na bramce w dyskotece. Równocześnie trenowałem. Za swoje pierwsze cztery zawodowe walki nie dostałem ani grosza. Przyjaciel organizował mi sparingi- zaczynałem od sparingów z bramkarzami. Chłopaki przyjeżdżali z różnych miast, żeby się sprawdzić. Z reguły kończyło się nokautami. Później byli to już pięściarze i te sparingi również udawało mi się wygrywać. Wówczas ten przyjaciel złapał jakieś kontakty  i udało mu się zorganizować mi miejsce na galach bokserskich, oczywiście musiał mi opłacać przeciwników i miejsca na galach- to była jeszcze mimo wszystko forma zabawy. Jeździłem na gale, nokautowałem rywali, ale nikt o mnie nic nie wiedział. Nikt nie wiedział też, że nie miałem żadnego kontraktu.  

MK: Pierwszą walkę stoczyłeś z Marcinem Najmanem…

DK: Zgadza się, potem był pojedynek z Piotrem Ścieszką i to była dla mnie w pewnym sensie walka przełomowa, bo mnie nie znał nikt, a Ścieszka był reprezentantem Polski, pamiętam, że stoczył równą walkę z Wojtkiem Bartnikiem, był wicemistrzem Polski seniorów i kreowali go na dobrego zawodnika w zawodowstwie. 

MK: A jak było z Najmanem? Swego czasu ktoś puścił plotkę, że to była równa walka. Na klipie promującym walkę Najmana z Wawrzykiem były tez wycięte takie migawki sugerujące taki przebieg walki…

DK: Zwolennicy Najmana są albo ślepi albo słuchają ślepo tego, co on mówi. Walka była do jednej bramy. Marcin o tym wie. Ja się z nim w ringu bawiłem, ręce miałem opuszczone. Robiłem z nim co chciałem. Palnąłem go w końcu i prawda jest taka, że nie chciał dalej walczyć. W sumie mam gdzieś, co on opowiada. Gdzie ja jestem teraz, a gdzie on? Szkoda o tym gadać, jak chce, to niech się tak lansuje. Nieważne. Tak jak mówiłem, przełomem była walka ze  Ścieszką. Potem był Białorusin Adamowicz, wygrałem z nim przez nokaut, a walkę pokazali w telewizji. Wtedy polscy promotorzy zwrócili na mnie uwagę i chcieli ze mną podpisać kontrakt. Najbardziej konkretny był Andrzej Wasilewski i cieszę się, że to do niego trafiłem.

MK: Jak trafiłeś do Andrzeja Wasilewskiego? Krążyły kiedyś takie historie, że Andrzej wypatrzył cię gdzieś na bramce…

DK: Nic z tych rzeczy. Po prostu zobaczył mnie na gali, jak znokautowałem Ścieszkę, potem miałem już 4 walki wygrane, wszystkie przed czasem, a mój pojedynek z Białorusinem pokazała telewizja. Andrzej dowiedział się, że jestem bez kontraktu, zaprosił mnie do siebie i przedstawił swoją ofertę. Byłem bardzo szczęśliwy, bo grupa Andrzeja była wtedy, tak jak teraz, najbardziej prężnie działającą polską grupą. Pokazywała ich telewizyjna jedynka, znałem z telewizji Krzyśka Włodarczyka, Maćka Zegana i moim marzeniem było być w tej grupie. Tak zaczęły się spełniać moje marzenia o profesjonalnym boksowaniu, walkach w telewizji i pierwszych pasach.

MK: Boksujesz pod pseudonimem „Cygan”. Swego czasu wchodziłeś nawet do ringu w towarzystwie orkiestry cygańskiej. Powiedz o swoich korzeniach.

DK: Rzeczywiście płynie we mnie krew cygańska. Mój świętej pamięci ojciec był Cyganem, moja mam jest Polką. Nie znam ani języka cygańskiego ani cygańskich reguł, bo wychowywałem się tylko z mamą, ale utożsamiam się z ta kulturą, bo mam w sobie tę krew. Mam ten cygański dryg, czuję tę muzykę. 

MK: Mówiłeś, że byłeś, i zapewne jesteś dalej, wielkim kibicem boksu. Masz jakiegoś bokserskiego idola?

DK: Jednego jedynego nie, ale jest kilku pięściarzy, których cenię- każdego za coś innego. Mike Tyson to siła, dynamika, w wieku 20 lat został mistrzem świata wagi ciężkiej. Oscar De La Hoya- cenię go za całokształt kariery- począwszy od amatorskiej- złoty medal olimpijski, a skończywszy na zawodowej- usłanej różami- nie bez powodu nazywają go „Złotym Chłopcem”. Poza tym znakomicie radzi sobie w życiu poza ringiem.

MK: Między linami poległ jednak ostatnio z kretesem w pojedynku z Pacquiao…

DK: Tak jak przewidywałem, Pacman wygrał, choć nie spodziewałem się, że taki zawodnik jak De La Hoya będzie tak bezradny. Przykro było na to patrzeć.

MK: Ktoś jeszcze?

DK: Jeśli chodzi o technikę- Floyd Mayweather Jr, Roy Jones Jr, Sugar Ray Leonard- to są zawodnicy, którzy rodzą się „raz na 200 lat”, wyprzedzający epokę swoją klasą. Cenię również Bernarda Hopkinsa, bo w pewnym sensie utożsamiam się z nim- miał różne przygody w życiu, siedział 5 lat w więzieniu, ale poszedł dobrą drogą, wybierając sport. Hopkinsa podziwiam też za to, że w takim wieku wciąż potrafi utrzymać wysoką formę. Oczywiście nie mogę zapomnieć o Muhammadzie Alim- to ikona boksu, lubię również Joe Louisa. Ogólnie jest tych pięściarzy kilku- każdego cenię za coś innego.

MK: Wspomniałeś Roya Jonesa Jr., to zawodnik twojej kategorii wagowej, wiem, że podpatrywałeś jego sztuczki ringowe…

DK: Tak, próbowałem też je powtarzać. Owszem, powtórzyć je można, ale nie da się tego zrobić tak jak on- on miał mega-wyczucie i szybkość. Ja mogę powtórzyć jego technikę, ale po jej wykonaniu będę narażony na kontrę- Roy po takiej samej akcji na kontrę narażony nie był, bo był już w zupełnie innym miejscu. Dlatego generalnie kopiować nikogo się nie staram i boksuję swoim stylem. Czasem jednak podpatruję jakieś pojedyncze zagrania, bo jestem wzrokowcem.

MK: Niedawno głośno było o twojej mistrzowskiej szansie- pojedynku z czempionem WBC Adrianem Diaconu. Ostatecznie do walki nie doszło, ale sytuacja ta pokazała, że w praktyce w każdej chwili możesz dostać walkę o pas. Oprócz Diaconu mistrzami są teraz Edrei, Dawson i Garay. Który z nich jest najmocniejszy i który leżałby ci najbardziej?

DK: Patrząc na mój styl boksowania i biorąc pod uwagę fakt, że mam nokautujące uderzenie, to teoretycznie szanse mam z każdym. Nie ma się co oszukiwać, na pewno najtrudniejszy byłby Chad Dawson- ze względu na styl boksowania: szybkość, ilość zadawanych ciosów, odwrotną pozycję, wzrost. Dawson to bardzo niewygodny rywal, który ostatnio zrobił bardzo duże postępy i cały czas się rozwija, z walki na walkę jest coraz lepszy. A jeżeli chodzi o pozostałych trzech zawodników, których wymieniłeś- Diaconu, Garay, Erdey, to wydaje mi się, że miałbym szansę na wygraną z każdym z nich. I nie są to jakieś szanse bardzo odległe, marzenia, wiem, że mnie na to stać. Ja boksuję pod tym kątem- żeby dostać kiedyś walkę mistrzowską i na pewno, gdybym do takiej walki wychodził, to nie po to by zarobić pieniądze, dostać w głowę, albo fajnie przegrać, ale po to, by zwyciężyć. Zobaczymy, czy będzie mi to dane- ja mam takie przekonanie, że albo komuś jest dane wejść na szczyt albo nie i zawsze daję tutaj przykład Andrzeja Gołoty, jemu po prostu nie było dane zostać mistrzem. Dla mnie Andrzej Wygrał z Ruizem, miał go dwa razy na deskach, walka była dla niego, a jednak przegrał. Potem dostał remis z Byrdem,. Według mnie obydwie walki powinien wygrać. W życiu potrzebne jest szczęście, w boksie również. 

MK: Do tej pory twoją najlepszą walką, była walka, którą przegrałeś- pojedynek z Kanfouah z 2006 roku. Co czułeś tuż po zakończeniu pojedynku?

DK: Totalna załamka. Wychodzisz do ringu i nie zdajesz sobie sprawy, że możesz dostać w łeb, bo jesteś pewien swoich możliwości, wiesz, że jesteś mega-przygotowany. Byłem przekonany, że jestem świetnie przygotowany kondycyjnie, a w ringu poczułem się nagle, jakby ktoś mi odłączył dopływ paliwa. Nie miałem siły, by wyprowadzać ciosy. Ja od początku tamtej walki narzuciłem wysokie tempo, bo byłem pewien swojej kondycji.

MK: Kiedy zdałeś sobie sprawę, że zwycięstwo wymyka ci się z rąk? To był moment nokdaunu?

DK: Wcześniej już przeżywałem kryzys, nic mi się nie układało, nie wiedziałem, co jest grane. Przegrałem w 9. starciu, ale już w 8. wiedziałem, że coś jest nie tak, że straciłem nagle szybkość, koncepcję walki. Co prawda nie skreśliłem siebie, nie uznałem się za pokonanego, ale zdałem sobie sprawę, że mam za mało amunicji. Brakowało mi mocy, miałem problemy z zebraniem się nawet na jeden atak. Było gorzej i gorzej i skończyło się tak, jak się skończyło… Ale mimo wszystko wydaje mi się, że ten pojedynek pokazał, że mam możliwości, że mam jakiś potencjał, który mogę wykorzystać.

MK: Jakbyś miał powiedzieć krótko o swoich celach, które sobie stawiasz jako pięściarz…

DK: Jestem w najlepszej polskiej grupie promotorskiej. Krzysiek Włodarczyk był mistrzem świata IBF, teraz będzie walczył o pas WBC, Rafał Jackiewicz zdobył mistrzostwo Europy, mamy tytuły młodzieżowe, nasza grupa cały czas się rozwija. Pojawiają się coraz nowe szanse na walki o coraz bardziej prestiżowe tytuły i wierzę, że taka szansa trafi się i mnie. Z resztą sytuacja z Diaconu pokazała, że trzeba być zawsze gotowym na najwyższe wyzwania. A ja wiem, że jeszcze mam czas, jestem młodym zawodnikiem, prowadzę sportowy tryb życia i wiem, że mam jeszcze trochę kariery zawodowej przed sobą. Nie zamierzam szybko zawieszać rękawic na kołku.

Rozmawiał: Michał Koper