WALKA: Jack Dempsey - Georges Carpentier

Redakcja, Informacja własna

2008-10-25

Doskonale znanego wszystkim kibicom boksu sloganu "walka stulecia" po raz pierwszy użyto przy okazji konfrontacji Jacka Johnsona z Jimem Jeffriesem w 1910 roku. Od tego czasu to jakże chwytliwe hasło reklamowe było wykorzystywane niezliczoną ilość razy przez różnych organizatorów i promotorów, którzy pragnęli w ten sposób przyciągnąć na stadiony czy też przed ekrany telewizorów jak najwięcej ludzi z grubą gotówkę wypełniającą ich portfele. Nierzadko manewr ten okazywał się skuteczny i zapewniał spore zyski, ale często też spotykał się z szyderczym uśmiechem na twarzach ekspertów i historyków. Bywało jednak, że dany pojedynek rzeczywiście zasługiwał na tego rodzaju promocję. Jednym z nich był mecz Jacka Dempseya z Georgesem Carpentierem, do którego doszło 2 lipca 1921 roku.

Dempsey, o którym szerzej można było przeczytać na łamach bokser.org przed tygodniem, panował w wadze ciężkiej od lipca roku 1919, kiedy to Toledo dosłownie zmasakrował Jessa Willarda. Po tym tryumfie coraz więcej czasu zaczął poświęcać występom w filmach, zabawianiu towarzystwa i ogólnemu uczestnictwu w życiu gwiazd show – biznesu, przez co jego dynamicznie rozwijająca się do niedawna kariera pięściarska nieco podupadła. W wyniku, pierwszą walkę w obronie tytułu stoczył ponad rok po pamiętnym boju z „Olbrzymem z Pottawatomie”, gładko pokonując w niej dawniej świetnego, a wówczas znajdującego się już u schyłku kariery Billyego Miske. Parę miesięcy później odprawił z kwitkiem również Billa Brennana, jednak kibiców zwycięstwa te szczególnie nie satysfakcjonowały i chcieli oni zobaczyć „Tygrysa” w walce z kimś bardziej znanym i cenionym. Idealnym wręcz kandydatem na jego przeciwnika, również z medialnego punktu widzenia, był Carpentier, z czego doskonale zdawał sobie sprawę największy promotor tamtych czasów, mający wielką głowę do interesów „Tex” Rickard.

Zanim przejdziemy do sedna tej historii, poświećmy chwilę na zapoznanie się z Georgesem i jego najważniejszymi osiągnięciami (więcej o wybitnym Francuzie będzie można przeczytać na bokser.org w nieokreślonej bliżej przyszłości). Był on absolutnym fenomenem na europejskim rynku pięściarskim. Posiadał wielki naturalny talent do walki i prezentując piękny, techniczny boks zdobywał tytuły mistrza Starego Kontynentu w wagach półśredniej, średniej, półciężkiej oraz ciężkiej, stając się jednym z najwybitniejszych pięściarzy pochodzących z tej części Globu i niemal bohaterem narodowym w swoim kraju, o czym mowa będzie za chwilę. W roku 1920, osiągnąwszy już w zasadzie wszystko w Europie, postanowił udać się do Stanów Zjednoczonych i tam spróbować swoich sił w starciach z czołowymi zawodnikami amerykańskimi. Już w pierwszym występie za oceanem pobił w ciągu niespełna czterech rund renomowanego Battlinga Levinskyego i został ogłoszony mistrzem świata kategorii półciężkiej. Później zaprezentował się w kilku pokazówkach i skupił się na przygotowaniach do mega pojedynku z Dempseyem, który z racji genialnego marketingu stał się wielkim sportowym wydarzeniem jeszcze na długo przed pierwszym gongiem.

Wszystko za sprawą świetnej kampanii prasowej. Gazety szeroko rozpisywały się o ringowych sukcesach obu zawodników, ale sporo miejsca poświęcano też na tematy mniej związane z boksem. Jednym z najgłośniejszych i najczęściej komentowanych był fakt uczestnictwa Carpentiera w pierwszej wojnie światowej, podczas której pełnił rolę pilota – zwiadowcy, zdobywając nawet za swą dzielną postawę dwa odznaczenia i tym samym ogromną popularność oraz szacunek we Francji. Wizerunek nieustraszonego patrioty, zawodnika prezentującego bardzo elegancki boks i poza ringowego dżentelmena wyraźnie kontrastował z obrazem rozwodnika Dempseya, pięściarskiego brutala, któremu na każdym kroku wytykano brak pobytu w armii. Efekt tej kampanii był taki, że apoteozowanemu Francuzowi, który w ringu miał wystąpić w roli tego „dobrego” w walce ze „złem”, kibicowali nie tylko jego rodacy, ale i wielu Amerykanów. Mocno kciuki ściskał za niego nawet ówczesny prezydent Francji, Alexandre Millerand, a w dniu pojedynku zarówno w Paryżu, jak i w Nowym Jorku tłumy sympatyków pięściarstwa wyległy na ulice, aby nasłuchiwać wieści z Jersey City (Rickard początkowo chciał, aby mecz odbył się w „Big Apple”, ale ówczesny gubernator stanu nie wyraził na to zgody).

Sam pojedynek był stosunkowo krótki, mimo to fani nie mogli narzekać na brak emocji. Pretendent nieźle rozpoczął, nie przestraszył się większego i silniejszego rywala. Starał się boksować na dystans, a dzięki dobrej pracy nóg unikał najpotężniejszych ciosów szarżującego championa. Niektóre z grzmotów Dempseya dochodziły jednak celu, a jego przewaga była szczególnie widoczna przy okazji licznych zwarć, których Georges, mimo słusznej taktyki nastawionej na cofanie się przed nacierającym rywalem, nie zdołał uniknąć.

W rundzie drugiej seria szybkich sierpowych poprzedzona mocnym prawym solidnie wstrząsnęła "Tygrysem" i poderwała kibiców ze swoich miejsc, utwierdzając ich w przekonaniu, że Georges, wbrew przedmeczowym prognozom fachowców, rzeczywiście może zwyciężyć. Jack był jednak pięściarzem o granitowej szczęce, słynął z wytrzymałości i ani ta kombinacja, ani kilka następujących po niej uderzeń nie zdołało zwalić go z nóg. Mimo to Francuz imponował. Niestety, w tym samy starciu doznał złamania kciuka prawej dłoni, co stanowiło początek wielkich kłopotów. W rundzie trzeciej coraz częściej do głosu zaczął dochodzić niezmordowany w swych atakach Dempsey, a tuż przed gongiem poczęstował faworyzowanego przez kibiców Carpentiera kilkoma soczystymi ciosami i stało się jasne, że „Tygrys” nie wypuści już wygranej z rąk. W kolejnym starciu champion trafił przeciwnika szybkim lewym prostym i poprawił błyskawicznym, niezwykle destruktywnym prawym, po którym sędzia po raz pierwszy wyliczał Georgesa. Ten leżał bez ruchu i wydawało się, że nie zdoła się dźwignąć z maty, jednak niespodziewanie, przy „dziewięciu”, błyskawicznie poderwał się na nogi. Dempsey momentalnie znalazł się przy rywalu i potwornym prawym na tułów ponownie powalił go na deski. Dzielny Francuz próbował powstać, ale nie było mowy, aby tego dokonał po zainkasowaniu tak druzgocącego uderzenia. Już po meczu, przy pomocy jak zawsze dżentelmeńskiego mistrza, uniósł się z podłogi i został odtransportowany do narożnika.

Jack otrzymał za ten pojedynek iście astronomiczne jak na tamte czasy honorarium w wysokości 300,000 dolarów, zaś pretendent, który choć przegrał, to nic nie stracił ze swej popularności, a może nawet zyskał dzięki zaprezentowanej odwadze, o 100,000 mniej. Obaj się zaprzyjaźnili i, jak czytamy w książce „Słynne pojedynki” nieodżałowanego Aleksandra Rekszy, po latach Carpentier odwiedzał swego pogromcę w jego popularnej restauracji na Broadwayu, gdzie panowie wspominali stare, dobre czasy.