YURI FOREMAN DLA BOKSER.ORG

Jarosław Drozd, Informacja własna

2006-08-13

Jarosław Drozd: Yuri, witaj na polskiej stronie bokser.org.

Yuri Foreman: Bardzo się cieszę, że ktoś w Polsce o mnie słyszał i z przyjemnością odpowiem na pytania. Dodam, że zawsze podziwiłam polskich kibiców boksu za wsparcie, jakiego udzielają swoim bokserom.

JD: W 2 lub 3 rundzie swojej ostatniej walki (z Jesus Felipe Valverde) doznałeś bolesnej kontuzji złamania ręki. Mimo to wytrwałeś 10 rund, wygrywając na punkty. Jak dawałeś sobie radę w ringu? przez tak długi czas?

YF: Kiedy złamałem rękę, musiałem zdać się na moje umiejętności boksowania. Nie mogłem już bić prostymi, co uważam za jedną z najmocniejszych broni w moim arsenale. Trochę mnie to wytrąciło z równowagi, bo na przygotowania do tej walki poświęciłem wiele czasu i chciałem dobrze wypaść. Myślę jednak, że było to pozytywne doświadczenie, przynajmniej dla mnie.

 

JD: Kiedy wrócisz do pełnej sprawności, a my zobaczymy Cię ponownie w ringu?

YF: Zaraz po walce operował mnie dr Charles Melone, najlepszy w Północnej Ameryce chirurg-specjalista od chirurgii rąk, który powiedział mi, że ten uraz nie zaszkodzi mojej dalszej karierze. Przez pięć tygodni miałem rękę w gipsie i metalowe śruby w kościach. Co było w tym dobrego, to fakt, że kontuzji doznałem zaraz na początku mistrzostw świata w piłce nożnej, więc mogłem sobie siedzieć na kanapie i oglądać wszystkie mecze. Teraz gips już zdjęto i zaliczam fizjoterapię. Spodziewamy się, że najbliższa walka będzie mogła się odbyć w listopadzie.

 

JD: Urodziłeś się w mieście Gomel na Białorusi. W jakich okolicznościach wyemigrowałeś do Izraela?

YF: No, z emigracją nie miałem problemów, bo miałem wtedy raptem dziesieć lat. Podejrzewam, że dla moich rodziców było to znacznie trudniejsze, bo musieli zaczynać życie od zera w wieku trzydziestu lat. Szukali lepszego życia, więc wyjechaliśmy do Izraela. Swoją drogą muszę wspomnieć, że po drodze przejeżdżaliśmy przez Warszawę. Oglądałem to miasto z okna autobusu i uważam, że jest piękne!

 

JD: Zacząłeś uprawiać boks w wieku 7 lat. Czy to była Twoja decyzja, czy masz może jakieś bokserskie koneksje?

YF: Mama postanowiła, że wyśle mnie na zajęcia z boksu, kiedy chodząc na basen zostałem napadnięty przez inne dzieci (przez jakiś czas ćwiczyłem pływanie, ale tam uczą nie tak, jak trzeba. Pływać motylkiem? Tego nie potrzebowałem).

 

JD: Jesteś wielkim fanem Bruce Lee. Dlaczego wybrałeś boks a nie np. karate?

YF: Jestem wielkim fanem Bruce'a Lee, ale kiedy miałem 8 czy 9 lat, zobaczyłem w telewizji Mike'a Tysona, który przyćmił mi Bruce'a. Jednak już jako dorosły przeczytałem kilka książek Bruce'a Lee o metodach walki, które zresztą, jak się przekonałem, okazały się także pomocne w boksie.

 

JD: Zamieszkałeś w Izraelu, w kraju, w którym boks nie jest popularnym sportem, przegrywając w rankingu popularności z koszykówką, czy piłką nożną. Nie przeszkadzało Ci to?

YF: Tak naprawdę to moi rodzice wybrali Izrael, byłem przecież wtedy dzieckiem. Nie mam pojęcia, czemu piłka nożna jest tam tak popularna, przecież piłkarska reprezentacja Izraela jest słaba. Fakt, koszykówkę mają niezłą. Ale to było świetne doświadczenie.

 

JD: Na międzynarodowych imprezach reprezentowałeś Izrael do 1999 r. Jak ustaliłem walczyłeś m.in. z Polakami (Sławomirem Malinowskim w 1997 w Bratysławie i Arturem Zwaryczem w 1998 w Neapolu). Obie walki przegrałeś na punkty. Pamiętasz je?

YF: To pytanie, facet, to naprawdę cios poniżej pasa. Wyluzuj nieco!!! Hehe. Obie te walki były fenomenalne. W Bratysławie walczyłem w kategorii 63,5 kg. Miałem sporo problemów, żeby utrzymać tę wagę, a do tego jeszcze miałem walczyć z tym facetem, Sławomirem Malinowskim, który dobrze walczy presją. Szło mi jednak nieźle, póki po paru rundach nie siadły mi baterie. W ostatniej Sławomir miał więcej pary ode mnie i wygrał walkę. A we Włoszech walczyliśmy o zakwalifikowanie się do mistrzostw świata. Dotarłem do finału, gdzie walczyłem z Arturem Zwaryczem, który lepiej ode mnie znał bokserskie rzemiosło. Miał więcej doświadczenia, ale i dla niego nie była to łatwa walka (jeżeli będziesz miał okazję z nimi pogadać, pozdrów ich ode mnie, obaj to bardzo fajni goście).

 

JD: W 1999 r. wyjechałeś do USA. Czy miało to znów związek z emigracją rodziców, czy była to Twoja decyzja, wynikająca ze sportowych ambicji?

YF: Z dumą mogę powiedzieć, że sam podjąłem tę decyzję. I miało to związek z boksem. W Izraelu jako bokser nie miałem już możliwości dalszego awansu, więc musiałem się zdecydować: czy chcę wspiąć się na kolejny szczebel kariery, czy przestawić życie na nowe tory i zabrać się za coś innego. Więc to zdecydowanie dzięki sportowi znalazłem się tutaj.

 

JD: Naliczyłem Ci 9 porażek w karierze amatorskiej. W 2000 r. (na New York Golden Gloves) pokonał Cię Luis Collazo. Miałbyś ochotę na zawodowy rewanż?

YF: Ooj, facet, znów te dociekliwe pytania. Hehe. Bardzo wyrównana walka, wielu uważało, że ją wygrałem, ale mogę z tym żyć. Próbowałem sił jako amator w wielu krajach. Żeby wygrać z zawodnikiem gospodarzy trzeba go znokautować (wtedy byłem świeżo po przeprowadzce do Nowego Jorku). Wiesz, jak to jest.

 

JD: Jesteś Żydem, ale prezentowany przez Ciebie styl życia odbiega nieco od tego, który prowadzi inny idol żydowskiej częsci Brooklynu, Dmitriy Salita (swoją drogą tez namówiłem go na wywiad). Ty prędzej wyszedłbyś do ringu przy muzyce Iggy Popa lub Motorhead niż muzyki klezmerskiej...

YF: Kiedy się idzie do ringu, tłum ludzi wrzeszczy, adrenalina buzuje, potrzeba czegoś, co podtrzyma cię na duchu, choćby "Purple Haze" Jimiego Hendrixa.

 

JD: Czy wyobrażasz sobie galę bokserską, np. w Hajfie, z udziałem Ciebie, Romana Greenberga, Dmitrija Sality, Sebastiana Rothmana oraz ... Zaba Judah i Jamesa Toneya?

YF: Hahahaha, mogę sobie wciąż wyobrazić Zab Judaha w ringu, ale nie Jamesa Toneya. Hehe. Zresztą nie ma na świecie tyle koszernego jedzenia. Ale pomysł znakomity.

 

JD: Czy spotkałeś sie z antysemityzmem w sporcie?

YF: Nigdy.

 

JD: Czy przyjąłbyś propozycję stoczenia walki na Białorusi?

YF: Z wielką chęcią, o ile w moim narożniku byłby Łukaszenka. Tak na serio, najpierw musiałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak wygląda sytuacja w boksie w mojej ojczyźnie. Nie byłem już na Białorusi od wyjazdu w 1991 r. Wciąż jeszcze mieszka tam moja babcia i inni krewni.

 

JD: Masz na koncie 21 zawodowych walk. Która z nich była najtrudniejsza?

YF: Wiesz, po dwudziestu jeden walkach każda z nich okazuje się ważna. Każda walka to krok bliżej i bliżej. Mam nadzieję, że przede mną jest już niewiele drogi.

JD: Kiedy będziesz gotów stanąć twarzą w twarz z najlepszymi (Mosley, Powell, Spinks, Karmazin, Ouma, czy Dzinziruk)?

YF: Muszę nabrać jeszcze trochę doświadczenia, żeby zmierzyć się z zawodnikami takimi jak Mosley, Karmazin czy Spinks. Dzindziruka nigdy nie widziałem, ale na pozostałych jestem gotowy.

 

JD: Twój rekord to 21 kolejnych zwycięśtw bez porażki. Ale tylko 8 z nich zakończyłeś przed czasem. Jesteś zadowolony z siły swojego ciosu?

YF: Uważam, że mam wystarczająco dużo siły.

 

JD: Nie masz ringowego przydomka. W boksie zawodowym to niemal... niewybaczalne. Rozumiem, że bardzo pomogło Ci w promocji wspaniałe bokserskie nazwisko?

YF: Jeszcze nie usłyszałem żadnego pseudonimu, który by mi odpowiadał. Po prostu podoba mi się brzmienie nazwiska "Yuri Foreman". Hehe.

 

JD: Podobał Ci się w ringu George Foreman?

YF: Uwielbiam George'a Foremana. Zbieżność nazwisk bardzo mi pomogła!!! To świetny gość, bardzo inteligentny i B-gobojny człowiek.

 

JD: Z kim lub z czym kojarzy Ci się Polska?

YF: Właściwie, to rodzina mojej matki pochodzi z Polski. Wciąż mam krewnych w Białymstoku. I jak już wcześniej powiedziałem, zawsze robi na mnie wrażenie doping polskich kibiców dla polskich bokserów.

 

JD: A może polska literatura? Wiem, że jestes zafascynowany wielkimi dziełami Dostojewskiego, Vonneguta, Sołżenicyna...

YF: Lubię "Quo Vadis" Sienkiewicza, i książki Stanisława Lema.

 

JD: Powiedz mi o swoich najbliższych.

YF: Najbliższa jest oczywiście moja ukochana żona, Leyla Leidecker. Poznaliśmy się na sali bokserskiej jakieś cztery lata temu (również boksuje). Pochodzi z Węgier, a obecnie pracuje nad filmem dokumentalnym o turnieju Golden Gloves. Póki co, nie mamy dzieci.

 

JD: Mieszkałeś w Hajfie kilka lat. To wyjątkowe miasto, w którym Arabowie i Żydzi mieszkają obok siebie. Jak oceniasz obecną sytuację polityczną i bombardowanie Twojego miasta przez terrorystów Hezbollahu?

YF: Co do ostatnich wydarzeń w Izraelu - mam nadzieję, że izraelskie wojska zmiotą terrorystów z Hezbollahu. Mam nadzieję, że w Izraelu zapanuje pokój.

 

JD: Byłem w Hajfie rok temu. Tamtejszy port bardzo przypomina mi port w moim mieście, Gdyni. Do dziś wspominam wspaniałą panoramę widzianą z tarasów budynków uniwersyteckich, piękną plażę Hof-Ha Karmel oraz ogrody Bahhai. Czy wrócisz jeszcze kiedyś do tego miasta?

YF: Hajfa to prześliczne miasto, wciąż jeszcze mieszka tam mój ojciec i jedna z babć, jak też wielu przyjaciół. Zamierzam tam wrócić. Właśnie sprawdziłem sobie na Googlu zdjęcia Gdyni, to także bardzo piękne miasto.

 

JD: W imieniu własnym i czytelników strony bokser.org serdecznie dziękuję za wywiad. Życzymy szybkiego wspinania w rankingach i zrobienia wielkiej bokserskiej kariery. Bądźmy w kontakcie.

YF: Zadałeś fantastyczne pytania,odpowiadanie na nie sprawiło mi wiele przyjemności. Dziękuję Ci, Jarku, i całej stronie sporty-walki.org za tę okazję do rozmowy, dziękuję też wszystkim polskim fanom boksu! Odezwę się do was czasem. Trzymajcie się i niech was B-g błogosławi.